niedziela, 17 września 2017

Od Ashley do Madelyn

Nocowałam w jakiejś stodole, gdzie mogłam pozostawić przy sobie Ramzesa. Koń spał jakieś trzy metry ode mnie. Słoma wbijała mi się w ciało, ale musiałam to zignorować. Kiedy wstałam, mój towarzysz zajadał się sianem, a przez szpary między deskami przebijały się promienie światła. Wstałam i się rozciągnęłam, ziewając przeciągle.
- Ramzes, idziemy, póki właściciel nie zauważył gości w stodole - powiedziałam podchodząc do niego i wyciągając z mojego malutkiego woreczka uzdę, derkę, siodło i inne rzeczy potrzebne do osiodłania konia. Kiedy był gotowy, wyprowadziłam zwierze ze stodoły, jednak nieco późno. Po zrobieniu paru kroków, przed domek ma ganku zauważyłam mężczyznę, który zaczął do nas krzyczeć. Ruszył w naszym kierunku biegiem z bronią w dłoni. Był to tęgi staruszek, który ma na karku już wiele lat, ale fizycznie to trzymał się niczym młody byk. Stanęłam i obserwowałam jak biegnie w moim kierunku. Zatrzymał się parę kroków od nas.
- Kim wy jesteście i co robiliście w mojej stodole?! - zapytał rozgniewany. Pionki zabawnie się denerwują; ich twarze robią się czerwone, a czasem głosy tak piskliwe, że trudno uwierzyć w to, iż mogą one należeć do dorosłych mężczyzn. Ten jednak tylko stał się czerwony.
- Gospodarzu, tylko nocowaliśmy. Opuść broń, to nie jest potrzebne - powiedziałam spokojna.
- Obcy człowiek w mojej stodole! Pewno jesteś rabusiem, ale u mnie nic nie ukradniesz! - wymierzył w moją stronę lufę i miał już zamiar wystrzelić, ale gdy machnęłam ręką, jego broń się uniosła i wyrwała do góry. Zgięłam ją w pół telekinezą i rzuciłam gdzieś w bok. - O Boże... - szepnął przerażony. - To diablica! Czarownica! - uśmiechnęłam się delikatnie i wsiadłam na konia.
- Serdecznie dziękuje gospodarzu za nocleg i paszę dla konia - po tych słowach oddaliłam się w las. Zbliżało się południe.
Wpierw zawitałam na rynek, gdzie zakupiłam sobie dwie bułki. Przez snem zastanawiałam się nad propozycją dziewczyny. Podróżować z kim tak naiwnym i ufnym? Może być zabawnie. Udałam się do wschodniej bramy nieco spóźniona, przez tłum na rynku. Zsiadłam z konia i zaczęłam spokojnym tempem iść w kierunku umówionego miejsca. Byłam pewna, że tam czeka. Po wczorajszej rozmowie z nią stwierdziłam, że jest zbyt miła, aby kłamać i rzucać słowa na wiatr.
Zastałam ją tam, gdzie powinna być.
- Jednak przyszłaś - powiedziała wstając, na co skinęłam głową. Wskoczyłam na konia.
- Tak. Ruszamy? - dziewczyna skinęła głową także wstając. Uważnie mi się przyjrzała.
- A gdzie twój powóz? - zapytała.
- Na swoim miejscu - po tych słowach przeszłam przez bramę i chwilę czekałam na nią, aż się ruszy. Kiedy to zrobiła zapytałam: - To gdzie?

< Madelyn? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz