Nie pozostało mi nic więcej jak wzruszyć ramionami, wcisnąć dłonie do kieszeni nieco brudnych po tej całej walce i ucieczce bryczesów, a następnie skwitować to wszystko krótkim, lecz znaczącym spojrzeniem na to dziwne stworzenie, jakie przede mną stało. Chciałem uwierzyć. Naprawdę. Ale było to o tyle trudne, że miałem styczność ze sprawami tego typu (oczywiście na mniejszą skalę, nigdy nie ratowałem świata, z tego, co mi wiadomo) i wiedziałem, iż niektórzy ludzie mają tendencję do mówienia rzeczy na wyrost bądź naginania rzeczywistości, byleby tylko swoje cztery litery uratować. Ale Akroteastor nie był ani człowiekiem, ani kimś, kto miałby interes w zwodzeniu mnie na nieodpowiednią drogę, zwłaszcza, iż zawarliśmy swego rodzaju umowę. Może i brzmiało to naiwnie. Umowa. Niepisana w dodatku. Jest wręcz nic nie warta, po prawdzie. Mimo to, chciałem wierzyć, że chociaż on nie będzie taki sam jak inne persony spotkane na szlaku i postanowi współpracować. Westchnąłem ciężko po chwili ciszy.
— Pomogę ci — zacząłem powoli, jakbym mówił do dziecka, głównie z powodu wielu sprzecznych emocji, jakie mną miotały — Znajdę to, czego potrzebujesz. Ale laskę dezaktywuję, jeśli mi się uda, na koniec. Bez obrazy, ale twój widok nie sprawia, że wszelkie opory przed odwróceniem się przy tobie zniknęły — Pochyliłem się jakby odruchowo, aby zerknąć w oczy Morteo — Taaak, nie ufam ci. A więc? Czego potrzebujesz? Ogon traszki? Skrzydła nietoperza? Krew dziewicy? Ludzkie serce?
Skwitowałem całą wypowiedź gromkim śmiechem, mającym na celu obrócenie wszystkiego w żart. Może nieco makabryczny, ale nadal żart. Taką przynajmniej miałem nadzieję.
<Akroteastor?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz