— Dobra, Aktaster — zacząłem, zaczynając krążyć wokół drzewa i uderzając rytmicznie kciukiem swój podbródek. Stwór wodził za mną wzrokiem. Przynajmniej tak długo, jak był w stanie. Słysząc, że nadal nie zapamiętałem jego imienia, poruszył ramionami (tymi górnymi), jakby wzdychał.
— AKROTEASTOR MEAGLITE POEMIKA NOSTRUE TOTNEOMON LIIVEI
— Cicho! Jesteś moim więźniem, więc mogą nazywać cię jak chcę! Podsumujmy. Poświęciłeś grupę ludzi, aby przyzwać jakiegoś demona, który cię nie lubi. Ale nie powiesz mi, dlaczego cię nie lubi, bo nie. Tak?
— OWSZEM.
I ponownie nastała cisza. Wzniosłem oczy ku górze, błagając bogów o zesłanie mi chociaż części ich cierpliwości.
— Czy cały twój zasób słów ogranicza się tylko do "owszem"? — warknąłem w nerwach, na co Akroteastor obrócił głowę w moją stronę, lekko ją przechylił i powiedział coś, przez co aż jęknąłem żałośnie.
— OWSZEM.
<Owszem Akroteastor?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz