Ciekawe więc, dlaczego teraz wyruszyłem w środku nocy z torbą pełną świec na ramieniu, nożem przy pasie, trzymając w jednej ręce księgę, a drugiej czarnego kozła na postronku, wiedząc, że jak ktoś mnie przyłapie, to raczej za przyjemnie nie będzie. Ale cóż, jak trzeba, to trzeba. I tak przez cały rytuał, w czasie którego ułożyłem świece na wzór pentagramu, poświęciłem cztery żywioły i złożyłem kozła w ofierze pradawnym bóstwom, aby następnie jego ciało spalić w sabatowym ognisku, którego pomarańczowo - białe płomienie prawie muskały czubki drzew, oglądałem się przez ramię, aby upewnić się, że nikt mi nie przeszkodzi.
Mimo to, kiedy siedziałem już na środku kształtu ze świeczek, oczyszczając ciało w promieniach wschodzącego księżyca, usłyszałem dochodzący z lasu odgłos, ewidentnie należący do człowieka. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się wokół, dodatkowo wysyłając chowańca na zwiady. Połączyłem się mentalnie z przywołanym puszczykiem, dzięki czemu mogłem oglądać świat z jego perspektywy. Dzięki temu dostrzegłem jakąś kobietę, wędrującą samotnie między drzewami. Uśmiechnąłem się lekko. Stworzenie iluzji człowieka idącego z pochodnią było dziecinnie proste o tej porze, podobnie jak wywołanie sztucznych dźwięków. Z satysfakcją obserwowałem, jak dziewczę, nim owca zaganiana przez psy pasterskie, biegnie w moją stronę, aż ostatecznie wypada na polanę. Wtedy przerwałem połączenie z puszczykiem i wstałem z trawy. Okryty jedynie kawałkiem materiału i z wymalowanymi na ciele krwistymi runami wyglądałem na pewno niezbyt przyjaźnie, lecz nie zwróciłem na to uwagi. Bardziej interesowała mnie ta osóbka, która mogłaby cudownie dopełnić rytuał.
— Czyżbyś się zgubiła, dziewczynko?
<Aurora? :v>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz