Elfie uszy poruszyły się, gdy dotarł do nich odgłos zupełnie inny od typowo miejskiego gwaru. Na początku nie wiedział dokładnie, do kogo należy. Może ktoś dokonywał napadu? Na samą myśl o tej sytuacji ciało edeńskiego sługi spięło się gwałtownie i przygotowało do wystrzelenia do przodu, aby powstrzymać grzesznych Synów Adama przed dalszym naznaczaniem społeczności tego miasta zgnilizną zła. Bowiem każdy uczynek ma konsekwencje, a jeśli poprzedzony został niegodziwymi intencjami, trudno było o skutki innej natury. Mimo tego, pozostał na miejscu, przenosząc spojrzenie na oblicze mężczyzny, jaki przed nim stał. Im dłużej na niego spoglądał, tym gorszy ucisk czuł w tym ludzkim sercu, bijącym znacznie szybciej niż jego anielski odpowiednik. Taka była już cecha Edeńczyków — Wszechojciec obdarzył ich dwoma sercami, jakie miały pomagać im podejmowaniu odpowiednich wyborów. Cóż jednak miał uczynić zagubiony Carreou, gdy te nie godziły się z prawymi zasadami Metatrona, wyrytymi złotymi literami w jego umyśle? Jeśli wywoływały okropne uczucia na podobieństwo tych, jakie miotały stworzeniami niższego sortu, paskudnymi śmiertelnymi? Gdy nadal żyły wspomnieniami, starym życiem anioła, które, jak mu powiedział jego najdroższy nauczyciel, jedynie sprowadzały go na drogę obłudy i nieprawości?
Z przemyśleń wyrwał go nagły ruch podejrzanego osobnika, który ku zdziwieniu wprawił w ruch także Carreou. Spomiędzy bladych ust wyrwało się syknięcie pełne oburzenia. Bowiem jak to możliwe, że byle śmiertelnik zbliżył się po raz kolejny w przeciągu paru chwil do bożego dziecięcia, a w dodatku śmiał go pochwycić w swe dłonie? W głowie blondyna pojawiła się myśl, czy raczej impuls, każący mu dobyć miecz i zaatakować napastnika, jaki przekroczył widoczne tylko dla anioła granice. Kiedy jednak chciał podnieść ręce, zerknął po raz kolejny w oczy ciemnowłosego i utracił prawie zupełnie kontrolę nad ciałem. Resztkami własnej świadomości pomyślał, że znowu poddaje się przeszłości, jaką miał zostawić za sobą. Ten Carreou, dziecinny, słaby i kruchy był jedynie kotwicą, jaka trzymała go na tym brudnym padole i uniemożliwiała wspięcie się na wyżyny. I w tej chwili, w tej jednej ważnej chwili ten nieporadny anioł poddał się bezwiednie wyższemu mężczyźnie, wpatrując się ufnie w jego oblicze.
— Cichutko, proszę.
Blondyn spijał z warg słowa nieznajomego jak strudzony podróżnik złocisty miód. Nie zwrócił nawet większej uwagi na wyraz twarzy grzesznika. Zapewne gdyby ciało nadal nie było pod specyficznym wpływem silniejszej istoty, osunąłby się na kolana, gotowy wykonać wszystko, o co ten poprosi. Aby okazać słabość. Cholerną słabość. Ale Carreou nie mógł już być słaby, nie dla żadnego śmiertelnika.
Gdzieś ulicą przeszli pospiesznie ludzie, anioł zerknął na nich szybko, nie zawracając sobie głowy nic nie znaczącymi szczegółami. Dopiero w chwili, jaką uznał za stosunkowo bezpieczną, zebrał się w sobie i mimo niemego protestu starego anioła, chwycił mężczyznę za nadgarstek, aby oderwać dłoń od swych ust.
— Preferowałbym, abyś nie naruszał mojej przestrzeni osobistej, Synu Adama. Jeśli nastąpi to ponownie, będę zmuszony podjąć odpowiednie kroki, jakie mogą zakończyć się dla ciebie w sposób nieprzyjemny — Czoło Edeńczyka zmarszczyło się wraz z jasnymi brwiami w akcie czystego niezadowolenia — Pragnę także wyjaśnień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz