Przewróciłem nad wymiar ostentacyjnie oczami, uświadamiając sobie, iż ponownie zostałem swego rodzaju chłopcem na posyłki. I to w dodatku dla kogoś, kto był ostatnią osobą na mej prywatnej, nie istniejącej w sumie liście osób, którym chciałbym pomagać. Po spojrzeniu jednak na ślady przed sobą, pozostawione przez tę ogromną bestię, jaką goniliśmy, a także wspominając nieudolną walkę, nie miałem zbyt dużego wyboru jak pokiwać głową i wskazać podbródkiem w stronę miasta. Odruchowo położyłem dłoń na nieco obolałym ramieniu. Pewnie naciągnęło się podczas nagłych zrywów bądź, co bardziej prawdopodobne, podczas podnoszenia tej cholernej magicznej palki, buławy czy co to tam było.
Mój towarzysz pokiwał swym łbem, jakby chciał pokazać, że przyjął moją zgodę do świadomości. Nie odzywał się, tak jak ja. Chyba zawarliśmy swoistą umowę o nieprzeszkadzaniu i nie zawracaniu sobie głowy nawzajem, jeśli sytuacja tego nie wymaga. Rozciągnąłem się w miejscu, zagwizdałem na Czuwacza, po czym chwyciłem klacz za wodze. Nim na nią wsiadłem, chwilę się zastanawiałem, czy powinienem się w ogóle odezwać, jednak ostatecznie uznałem, że lepiej będzie załatwić tę sytuację szybko, a aby to uczynić, musiałem dowiedzieć się, gdzie tego kultysty szukać.
— Gdzie dokładniej jest ta ich świątynia? Czy kaplica? I w czym mam ci to serce przynieść? — Wskoczyłem na grzbiet Mirki. Po krótkim namyśle obejrzałem się na Akroteastora — Pewnie byłoby lepiej, jakbyś pojechał ze mną. Wiem, że wyglądasz parszywie, ale wątpię, aby wygłodzone zwierzęta interesował twój wygląd... Bez obrazy, oczywiście.
Akroteastor?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz