wtorek, 21 maja 2019

Od Nuvena do Madelyn

- Barman! - ryknął ogromny koleś znajdujący się w centrum uwagi wszystkich obecnych - Przynieś, że no jeszcze trochę tego piwa. Kolejka na mój koszt!
Po gospodzie rozeszła się salwa wiwatów i okrzyków radości. Olbrzym zarechotał odchylając głowę do tyłu i klepnął w ramię stojącego najbliżej niego chłopaka. Ten aż zatoczył się od siły uderzenia. Szybko jednak odzyskał równowagę i wrócił na swoją poprzednią pozycję. Olbrzym odwrócił się w stronę kelnera, który niósł mu kufel. Wręcz wyrwał mu go z ręki i wypił jednym haustem odrzucając puste naczynie w jeden z kątów. Prawie trafił jednego ze skrzatów siedzących pod ścianą. Spora rzesza obecnych zaśmiała się. Westchnąłem cicho, kiwając głową na boki. ,,Zdecydowanie będą kłopoty, zwłaszcza, że wszyscy piją, tylko nie ja.'' Wyciągnąłem z kamizelki zwitek papieru, przyłożyłem do uda i rozprostowałem. Mrużąc oczy, aby cokolwiek dojrzeć w słabym świetle świec, wyczytałem treść zlecenia. ,,Halkor, półolbrzym. Blizna na pół twarzy, ciągnąca się w dół wzdłuż szyi. Zabić.'' Podniosłem wzrok znad kartki i odszukałem dzisiejszą gwiazdę. Jego twarz była pokryta ogromną ilością szram i blizny, ale nie było żadnej wyróżniającej się. A przede wszystkim brak było blizny na szyi. Zwinąłem papier i schowałem z powrotem w kamizelce. Pozostaje więc czekać i obserwować. Nagle z głośnym brzdęknięciem przede mną stanął kufel wypełniony po brzegi bursztynowym napojem. Oblizałem wargi na samą myśl o jego smaku. ,,Nawet o tym nie myśl moczymordo'', przydusiłem dłonią wypukłość na mojej piersi ,,AŁ! ty zafajdany nuviku, jak śmiesz tak mnie traktować?!
- Czy możesz chodź na chwilę przestać być sobą? - mruknąłem pochylając się do przodu
,,Niedoczekanie twoje elfi pomiocie!'' - poczułem jak Renis pazurami wbija się w moje ciało - ,,Myślisz, że jestem zadowolony z ciągłego siedzenia tutaj? W tej marnej kieszeni przesiąkniętej potem i brudem?''
- Przypominam ci, że przez całe swoje życie mieszkałeś w ziemi - wbiłem wzrok w otwierające się drzwi.
,,Nie całe życie, bo już kilka lat gniję w tym obskurnym miejscu, który służy mi za dom.''
Przyłożyłem dłoń do kieszeni i przydusiłem go mocniej. Renis wydał cichy kwik i ugryzł mnie. Wykrzywiłem się lekko i wyprostowałem się na siedzeniu. Do gospody wchodziła spora ilość  nowo przybyłych. Czekałem aż w końcu pojawi się kolejny olbrzymi typ i lepiej, żeby miał na twarzy bliznę. Nagle w moim kierunku zaczął zmierzać niziołkowaty typek. Spojrzałem na niego uważnie. Nasze spojrzenia skrzyżowały się, nieznajomy skinął głową i szedł dalej. Bez słowa wsunął się za stół i usiadł na przeciwko mnie. Odchyliłem się na siedzeniu i spojrzałem na niego uważnie. Kolejny klient? Czy może wróg? Albo jakiś złodziejaszek... ,,Swój do swego ciągnie'' - usłyszałem skrzekot Renisa. Zignorowałem go i dalej mierzyłem wzrokiem obcego.
- Pijesz? - podbródkiem wskazał na stojący przede mną kufel. Bez słowa przesunąłem go w jego stronę. Pochwycił go i od razu wziął głęboki łyk. Wierzchem dłoni zgarnął pianę z ust i strzepnął ją na podłogę - Nie jesteś stąd co?
Uniosłem lekko brew.
- Od razu widać - zaśmiał się - wszyscy goście Korhala piją na umór, ale ty nie. Tylko siedzisz i obserwujesz.
- Korhala powiadasz? - mruknąłem pochylając się na przód
- Tego miejskiego celebryty - kiwnął głową w kierunku olbrzyma - nie sposób, go nie zauważyć. A skoro nie jesteś jego gościem i nie pijesz, to co cię tutaj sprowadza?
- To co innych. Interesy - poklepałem się w pierś nieprzypadkowo uderzając w Renisa.
- Cóż takiego oferujesz elfie? Magiczne mikstury? - zaśmiał się z własnego żartu
- Buduję domy.
- Domy? - zaśmiał się jeszcze bardziej - Elf budujący domy, tego tu jeszcze nie grali. Raczej nie szykuj się na duży popyt. Domów tutaj co nie miara, klienci sami nie przyjdą.
- Mam już klienta, niebawem zaczynam prace.
- Co? Któż to jest na tyle głupi, by powierzać budowę domostwa elfowi? - pociągnął mocno z kufla
- Halkor
Nizioł zachłysnął się piwem i zaczął kaszleć. Po chwili udało mu się odzyskać oddech. Spojrzał na mnie i z trudem wykrztusił
- Ha-halkor?
- Halkor - pokiwałem głową
- Na sto piorunów!
- Dlaczegoż tak bardzo się zdziwiłeś? - przymknąłem lekko powieki
- Halkor - przybliżył się zniżając głos - To specyficzna postać.
- Doprawdy? A nie ma przypadkiem czegoś wspólnego z Korhalem? - twarz obcego zbladła
Bez słowa wstał i odszedł. Obserwowałem go jak wraca do kolegów.
,,Spaliłeś się'' - powiedział Renis - ,,Uciekajmy!''
Nieznajomy wymieniał się zdaniami z kumplami, a ci wbili uważnie we mnie wzrok. Wstałem powoli od stołu i podszedłem do barmana.
- Jeden duży kufel - rzuciłem
Cały czas czułem na sobie spojrzenia tamtych. Trzeba działać tu i teraz. Gdy barman postawił kufel wziąłem go od razu i poszedłem w stronę Korhala. Uniosłem go wysoko nad głową. Gdy olbrzym mnie dostrzegł od razu wyciągnął rękę w moją stronę.
- Rozsuńcie się panowie i zróbcie miejsce mojemu fanowi - bez słowa wziął piwo i dwoma łykami pochłonął całe. Stałem i patrzyłem jak odchyla głowę do tyłu próbując spić wszystkie krople. Tym zachowaniem odsłonił całe swoje gardło. Gardło na którym rozciągała się pionowa blizna. Szybkim ruchem wyciągnąłem krótki nóż i nim ktokolwiek się zorientował przeciągnąłem nim po gardle olbrzyma. Spostrzegł to jeden z jego przydupasów i ruszył z rękoma do mnie. Cofnąłem nieco dłoń i wbiłem mu mocno nóż między żebra przekręcając, go o dziewięćdziesiąt stopni. Wyciągnąłem gładko i spojrzałem w twarz, na której malowało się zdziwienie, zaskoczenie i szok. Odepchnąłem go i szybkim krokiem ruszyłem w stronę latryny. Kilka sekund później rozległ się głuchu huk. Cielsko olbrzyma musiało upaść na ziemie. Krzyki, które rozległy się utwierdziły mnie w tym, że pora się zwijać. Zamiast do latryny wszedłem na zaplecze i wspiąłem się na parapet. Do ziemi były jakieś cztery metry. Przytrzymałem nóż zębami i spadłem na dół przeturlowując się przez prawy bark. Złapałem za rękojeść i umieściłem nóż z powrotem w pochwie. Podniosłem się powoli o strzepnąłem brud ze spodni. Jak ja nie lubię takich niezakończonych spraw. Nie mam pojęcia, czy ten Korhal to nie był Halkor. A robotę trzeba wykonać. Ruszyłem powoli wzdłuż ściany, gdy nagle przeszywający ból rozszedł się po mojej nodze. Spojrzałem w dół i dostrzegłem strzałę, która przeszyła moją nogę na wylot. Rzuciłem szybkie spojrzenie za ramię i dostrzegłem kumpli niziołka. Sakra. Złamałem strzałę na pół i wyciągnąłem oba jej końce odrzucając na bok. Na tyle na ile było to możliwe, zacząłem uciekać.
,,A mówiłem by jak najszybciej brać nogi za pas!''
- Renis zamilcz, że w końcu! - warknąłem uchylając głowę przed kolejną strzałą - Sprawdź lepiej, gdzie znajdę drogę ucieczki!
,,Przed tobą jest mnóstwo postaci, musisz kierować się wyżej, wszystkie ulice są oblężone''
- Sakra - syknąłem - Jesteś pewien?
,, Śmiesz wątpić?''
- Nic nie mówiłem - warknąłem dopadając do drzewa i wspinając się na nie. Ze środkowej gałęzi skoczyłem na dach najbliższego budynku. Noga się pode mną załamała. Syknąłem z bólu i z trudem podniosłem się, by dalej uciekać.
- Gdzie teraz? - zapytałem rozglądając się wokół
,,Widzisz te drzewa po twojej lewej?''
- Tak - powiedziałem odwracając się we wskazanym kierunku
,,Musimy tam dotrzeć''
- Nie ma szans, żebym tam dotarł skacząc po budynkach! Mam uszkodzoną nogę Renis!
,, Musisz przejść na drugą stronę ulicy, tam będziesz mógł zejść i przedostać się dalej''
Westchnąłem cicho i na kuckach podszedłem do krawędzi budynku. Między jedną, a drugą było kilka metrów, prawie dziesięć. Nie ma szans, żebym pokonał tę odległość w tym stanie.
- Renis, ilu ich jest na dole? - zapytałem
,,kilku''
Przygryzłem wargę. Pożałuję tej decyzji. Ba, już jej żałuję. Zsunąłem nogi za krawędź i opuściłem się na ziemię. Jeszcze zanim jej dotknąłem, palcami aktywowałem medalion. Ziemi dotknąłem już nie stopami, a łapami. Ból ani odrobinę nie zelżał. Trzymając uszkodzoną łapę w powietrzu, biegnąc na trzech czmychnąłem w boczną uliczkę, by następnie pognać w stronę lasu. Cały czas dochodziły do mnie odgłosy ludzi i stworów, które mnie szukały. Bardzo żałowałem, że w tej chwili nie mogłem zapytać Renisa o drogę i o sytuację panującą wokół. To był właśnie minus korzystania z medalionu. Wszystko co znajdowało się na mnie, wraz z Renisem, po prostu znikało. Zatrzymałem się gwałtownie, gdy spostrzegłem, że uliczka, którą zmierzam jest ślepa. Zacząłem się cofać do poprzedniego rozwidlenia, by wybrać inną drogę. Czułem jak ubywa ze mnie coraz więcej krwi. Muszę teraz zrobić wszystko co możliwe, byle by tylko dostać się do lasu i móc na spokojnie się zregenerować...

 < Madelyn? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz