Mąciłem niespiesznie końcówką długiego kija taflę jeziora sprawiając, że pojawiały się na nim okręgi rozchodzące się we wszystkie strony. Panująca cisza była czymś normalnym, ale ta miała w sobie coś niepokojącego. Z drugiej strony jeziora przepływał niewielki transportowiec wiozący leki do Aranay'i. Obróciłem się przez lewe ramię i spojrzałem na bosmana, wielkiego człowieka o sile piętnastu krasnoludów. Nasze spojrzenia skrzyżowały się, a na twarzy człowieka zagościł szeroki uśmiech odsłaniający liczne braki w uzębieniu.
- Jak tam woda Nuvik? - zagaił drapiąc się po pośladku - Jeszcze cię nie zemdliło?
- Już dawno mówiłem ci Lirlem, że nie ma opcji, żebym zachorował na chorobę morską - zaśmiałem się - Z resztą na czym? Na tej gładkiej jak pupcia nimfki tafli? Przypominam ci, że większość życia spędziłem na morzu.
- Morzu, morzu - pokiwał głową - i uważasz, że to morskie fale powodują chorobę morską?
- Nazywa się morska, więc raczej tak - odpowiedziałem szykując się na kolejne mądrości życiowe bosmana - to monotonne kołysanie wywołuje mdłości.
- I tu się mylisz młodziaku - zacmokał - Zowią się morskie, fakt, aczkolwiek to nie fale wywołują mdłości, o nie nie. To ten ciągły monotonny widok. Brak jakiegokolwiek punktu zaczepienia dla wzroku. To te wszystkie refleksy słońca odbijające się niebieskiej toni. I ostatecznie szalę przechyla jedzenie, które do urozmaiconego nie należy. Słyszałeś, co to szkorbut?
- Nawet widziałem - mruknąłem ponownie wbijając wzrok w taflę wody i zanurzając w niej kija
- Trudno żebyś nie widział - zaśmiał się - nawet mnie cholerstwo dopadło! Tutaj na naszych niemorskich wodach!
- Trzeba jeść więcej owoców bosmanie.
- Owoce! Ha! Tu nie o owoce chodzi, a właśnie o wodę. To ona wszystko z ciebie wypłukuje, i nie tylko z ciała, z umysłu też. Zobacz sam ilu po powrocie z długich morskich wypraw bredzi trzy po trzy.
Przemilczałem tę wypowiedź. Sam Lirlem bez przerwy bredził o różnych rzeczach, nawet w trakcie snu nie dawał spokoju i gadał jak najęty.
- Za ile wyciągamy sieci? - zmieniłem temat
- Co tak się spieszysz? Dajmy rybciom jeszcze ponapływać do środka. Z resztą, czekamy jeszcze, aż dobije do nas Dwesim.
- Dwesim? - obróciłem się, żeby widzieć twarz bosmana - A ten pryk, czego chce?
- Mnie nie pytaj - splunął za krawędź - Dostałem zlecenie odebrania od niego jakiegoś ważnego typa i przesyłki. Jeszcze czego! Będą robić z kutra jakiś transportowiec. Mało ich tutaj? Pływają tylko i ryby straszą.
- Aż tak ważny jest, że nie może zwykłym transportowcem płynąć? - uniosłem brew
- Ponoć jakiś wysłannik, czy inny przydupas kur jego zapiał. Nie mieszam się w ich sprawy.
,,Ich''. Wiedziałem, że mówiąc to miał na myśli, głównego szefa poławialni. Ciekawe co szykują się za akcje w Nehir.
- Młody - rzucił nagle bosman - pamiętaj, żebyś nie wtryniał nosa w nie swoje sprawy. Pozostań niewinnym dzieciakiem jak najdłużej.
- Tak jest! - zaśmiałem się kręcąc głową. Oj gdyby on znał prawdę...
_______________
Kuter o połowę większy od tego na którym się znajdowałem zbliżał się do nas niespiesznie. Bosman Lirlem stanął przy trapie i spluwał, co chwilę do wody. Przypatrywałem się pokładowi łajby Dwesima wyszukując tego specjalnego gościa, ale jedyne co dostrzegłem, to jakiegoś młodego osobnika czyszczącego pokład. Gdy kuter znalazł się wystarczająco blisko, osobnik wyrzucił kotwicę.
- Stary pierdziel - mruknął bosman nawet nie starając się ściszyć głosu
- Mi również nie miło ciebie widzieć - powiedział Dwesim wychodząc z kajuty - ale robota to robota.
Zza jego pleców wyłonił się niewielkich rozmiarów, hmm... to raczej złe określenie, niewielkiej postury? To by było dosyć krzywdzące, dla co poniektórych. Ten osobnik był krasnoludem. Jak na krasnoluda przystało był niski, i dosyć korpulentny. Ledwo mieścił się w drzwiach i wychodząc musiał się odepchnąć od framugi. Krasnolud jak na krasnoluda był wyjątkowo zadbany. Nie miał długiej brody, był krótko przystrzyżony. Można by powiedzieć, że wyglądał jak jakiś rycerz. Można by, gdyby nie miał ciała krasnoluda. I nagle się odezwał, a głos jego ostatecznie utwierdził mnie w tym, że to krasnolud. ,,Czy ty musisz powtarzać w głowie tyle razy krasnolud? Aż mi się niedobrze od tego robi...''. Drogi Renisie, to pewnie choroba morska spowodowana monotonią. Nie słuchałeś bosmana?
- Ty gruby - powiedział krasnolud - To na pewno jest Nehir i ten kocmołuch nie wyprowadził mnie w pole?
- Ten kocmołuch wyjątkowo dobrze wywiązał się ze swojego zadania - uśmiechnął się bosman. Znałem go już tak długo, że wiedziałem iż określenie ,,kocmołuch'' o Dwesimie wprawi go w radosny humor do końca dnia.
- A ty jesteś Lirlem pustogłowy?
- Pustogłowy to jest ten dekiel Dwesim - warknął - Lirlem jestem i tylko Lirlem.
- Spuszczaj trap, teraz z wami kontynuuję podróż - krasnolud nie czekając na odpowiedź zbliżył się do krawędzi. Złapałem linę rzuconą przez chłopaka z drugiego kutra i przymocowałem do haka. Trap opadł z głuchym walnięciem, a po chwili tuż obok mnie stanął nowy pasażer. Odwiązałem linę i odrzuciłem.
- Dziurawego kadłuba - rzucił bosman idąc w głąb kutra
- Uważaj, żeby pijawki cię nie zeżarły!
- Teraz mamy się udać do gospody ,,pod obślizgłym śledziem'' - powiedział krasnolud - Ponoć spotkam tam niejakiego typa do zadań specjalnych.
Obróciłem ucho w jego stronę, aby lepiej słyszeć rozmowę.
- Nie bywam w takich miejscach - powiedział bosman - Nuv, ale ty tam lubisz przesiadywać, nie znasz kogoś takiego?
- Nie słyszałem, ale tam przewija się wielu typów, więc pewnie i jakiś od zadań specjalnych się znajdzie.
Przycupnąłem opierając się plecami o słup i wbiłem wzrok w krasnoluda. Więc ten specjalny pasażer szuka mnie.
________________
Dobijając do brzegu i odstawiając krasnoluda poinformowałem Lirlema, że nie dokończę z nim dzisiejszego połowu. Bosman nie wyglądał na najszczęśliwszego, ale jak zawsze trochę pomarudził, a potem puścił mnie bez słowa. Idąc skrótem wszedłem do gospody kilka minut przed krasnoludem. Czekałem, aż tylko uda się do barmana i zapyta o mnie. Nie musiałem długo siedzieć. Po chwili usiadł naprzeciwko mnie.
- Godzinę temu nic nie wiedziałeś o typie do zadań specjalnych - powiedział
- Czy twoim zdaniem ktoś o takiej specjalizacji pokazuje się na prawo i lewo? - uniosłem brew krzyżując ramiona - Kogoś trzeba zabić? Coś ukraść?
- Złapać i przyprowadzić żywcem.
- To będzie drogo kosztować - mruknąłem - Więcej szczegółów
Krasnolud zaczął grzebać w sakwie przyczepionej do pasa. Po chwili z niemałym trudem wyciągnął palcami rulonik związany skórzanym rzemykiem. Postawił go na stole i przesunął w moją stronę. Wziąłem go jedną ręką, a drugą odwiązałem zabezpieczenie. Rozwijając papier ujrzałem wielkie koślawe litery układające się w słowo BAZYLISZEK. Zmarszczyłem brwi, przywracając papierowi pierwotny kształt i chowając do kamizelki.
- Koszt będzie olbrzymi - powiedziałem - tym bardziej, że może to potrwać całe moje życie. Ponoć te stworzenia od dawien dawna przestały istnieć.
- Mamy trop świadczący o tym, że jeden z nich zamieszkuje góry Anthrakas - krasnolud ściszył głos - cena nie gra roli. Potrzebujemy go, żywego. Za rok, czy za sto, to też nie ma znaczenia. Ma zostać schwytany.
- Najpierw zaliczka - powiedziałem
- Czy tyle - krasnolud rzucił w moją stronę mały juchtowy woreczek - na razie wystarczy?
Otworzyłem go i moim oczom ukazały się przeróżne diamenty i rubiny.
- Myślę, że tak - powiedziałem chowając go w kieszeni - Opowiedz mi więcej o tych górach zanim wyruszę.
<Regulus?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz