- Panie Marco, proszę się opanować... - powiedziałam cicho, przecierając jednocześnie powieki. - Nie potrzebne są nam awantury na dzień do- - urwałam w momencie, gdy w trakcie wypowiadania tych słów zaczęłam świdrować ciemnowłosego wzrokiem. W oczy momentalnie rzucił mi się opłakany stan ubrania oraz masa plam na całej jego powierzchni. Zacisnęłam mocniej dłonie na pościeli, mrużąc jednocześnie podejrzliwie oczy. - Racja... Chyba, że ktoś jest już na nogach od paru godzin - mruknęłam pod nosem, posyłając stojącemu nade mną wymowne spojrzenie.
- To nie czas na podobne rozmowy - odparł prosto, spoglądając na mnie kątem oka. Widocznie przeszkadzała mu obecność swojego rodziciela, który z delikatnym, przesiąkniętym swego rodzaju trucizną uśmiechem, przyglądał się naszej wymianie zdań. Powstrzymałam się od jakiegokolwiek komentarza, przenosząc tym samym wzrok na drugiego osobnika odmiennej płci, który wciąż milczał.
- Przepraszam za zbycie, również mi miło - skinęłam na niego delikatnie głową, przy tym odgarniając od siebie pościel oraz podnosząc się na równe nogi. Poprawiłam nieco swoją przydużą, ciemną koszulę nocną. - Co pana tutaj sprowadza? - podpytałam, zachowując jednocześnie neutralny wyraz twarzy.
- Plotki o grasującej w okolicy demonicy, nadzwyczaj szybko się roznoszą... Z kolei swego potomka, czy też jego rzeczy, jestem w stanie bezproblemowo zlokalizować - wytłumaczył się bardzo ogólnie, pozostawiając kąciki swych ust delikatnie uniesione. Odwzajemniłam nieco drobniej gest.
- Przepraszam na ten moment panów. Pójdę się ubrać - powiedziałam, zbywając tym samym odpowiedź mężczyzny, którą wolałam na spokojnie, w samotności przeanalizować. Dorwałam do siebie jedynie bieliznę, białą nić oraz szarawą sukienkę z nielicznymi falbankami. Był to najprostszy i najszybszy do ubrania strój jaki posiadałam w całej swojej podróżnej "garderobie", ze względu na konieczność jedynie zapięcia trzech guzików pod szyją. Nie wliczając już nawet zawiązania drobnej kokardki, czy owinięcia sobie broni w postaci podległego mi kunsztu drutu. Gotowa byłam po niespełna pięciu minutach, z poukładanymi myślami oraz nieco bardziej rozbudzoną twarzą. Wyszłam z pomieszczenia, wprost do przesiąkniętego ciszą i mrokiem pokoju... Ta dwójka, chyba naprawdę siebie nie trawi. Odłożyłam koszulę nocną na swoje miejsce, zbliżając się przy tym do swego towarzysza.
- Mam nadzieję, że nie zapomniał pan o zapłacie starowince, w postaci pomocy domowej? - uniosłam wzrok na mężczyznę, przy tym uśmiechając się delikatnie. Dopóki nowo poznany nie zachowuje się w stosunku do mnie, czy też pana Marco agresywnie, pozostaje mi jedynie mieć się na baczności - przynajmniej coś takiego wywnioskowałam, przez te parę minut spędzonych w łazience.
- Jasne, wypadałoby się za to wziąć... - powiedział pod nosem i choć jego spojrzenie zostało skierowane na mnie, wciąż widocznie skupiał się na swym ojcu.
- Lecz przed tym, proszę iść się umyć i przebrać - wypaliłam prosto, uśmiechając się złośliwie na swój sposób. - Nie może pan paradować w takim stroju. Przynajmniej w moim towarzystwie - dodałam własnym zdaniem słusznie.
- Nie ma takiej opcji - urwał niemalże w momencie, piorunując mnie przy tym wzrokiem. - Nie mogę zostawić cię z nim samej, choćbym był w o wiele gorszym stanie - podsumował stanowczo.
- Natomiast ja, nie mam zamiaru tłumaczyć starowince twego stanu, czy tym bardziej, wchodzić z panem do łazienki... - burknęłam cicho, marszcząc niezadowolona brwi. - Zachowuje się pan jak nadopiekuńczy rodzic, choć jestem już prawie pełnoletnia. Proszę się nie martwić, przecież nic mi nie będzie - podsumowałam zwięźle, zapewniając przy tym mężczyznę nieco cieplejszym uśmiechem.
- Nie podoba mi się to wszystko... - odwrócił wzrok nieco w bok. - Przepraszam na trzy minuty, gdyby cokolwiek się... -
- Panie Marco, prysznic czeka. - wywróciłam oczami, kierując się wprost do postawionego tuż obok łóżka krzesełka. Przysiadłam na nim spokojnie, zakładając jednocześnie nogę na nogę. - Będę tęsknić, żegnaj. - palnęłam żartobliwie, dostrzegając wymalowany na jego twarzy frasunek. Westchnął cicho, biorąc do rąk swoje ciuchy, by po chwili zniknąć za drzwiami. Odetchnęłam z ulgą, mimowolnie uśmiechając się do siebie. Wewnętrznie już porzucałam nadzieję, że jakkolwiek uda mi się go zagonić do wzięcia prysznica i pseudo pozostawienia mnie na "pastwę losu". Zgryzotą dla pana Marco widocznie jest sam fakt oddychania osobnika, jakim jest jego rodziciel. Zupełne przeciwieństwo, w porównaniu do mojego stosunku do ojca...
- Zadziwiające... - wtrącił mi w myśli obecny wciąż w tym pokoju, pan Sarlic. - Bardzo ceni się panienkę wśród najemników, podczas gdy z trzeciej osoby, zdajesz się być najzwyklejszą przedstawicielką płci pięknej - zauważył słusznie mężczyzna, na co początkowo odpowiedziałam mu cichym śmiechem.
- Nie są mi znane ich szczegółowe intencje, lecz podobno, stanowię spore zagrożenie. Jako przedstawicielka wiadomej rasy - dodałam, dobrze wiedząc o jego świadomości w kwestii bytu gatunkowego mojej osoby. Choć nasza odmiana nie idzie w parze, obie rasy mają świadomość o obecności przedstawiciela swego rodzaju antagonisty. Tym bardziej, jeśli mowa o samych bogach śmierci, posiadających wiedzę niemalże o każdej jednostce. - Niestety lub stety, nie gustuję w duszach ludzkich - dodałam jedynie, uśmiechając się przy tym.
- Nie są one potrzebne podobnym istotom do ciebie, by regulować funkcje życiowe? -
- Nie czuję podobnych potrzeb. - wzruszyłam ramionami, uśmiechając się przy tym.
Sarlic już otwierał usta by coś powiedzieć, gdy wtem w pomieszczeniu na powrót znalazł się Marco. Podniosłam się szybko z krzesła, podchodząc szybko do ciemnowłosego. Wzięłam sobie go momentalnie pod rękę, unosząc wzrok do góry.
- Chodźmy już, panie nadopiekuńczy! -
<Panie Marco? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz