— Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi — odparł bez namysłu, gdzie ja mogłem tylko prychnąć pod nosem i może nieco pokręcić głową, próbując, chociaż uwierzyć w trafność tego spostrzeżenia, powiedzenia, które przemykało się między pokoleniami jak jakiś przebiegły gad, łaskoczący uszy sykiem i mruczący kolejne wyssane z palca opowieści. A on wyciągnął nagle szkicownik, notatnik, obłożony skórą, zadbany, skrzętnie oporządzany przez szczupłe, uważne palce. Podał mi go bez zastanowienia, a gdy dotknąłem jego dłoni, iskra gładko przeskoczyła z ręki na rękę, przyprawiając mnie o drgnięcie, krótki impuls, który przeprawił ciarki przez całą drogę od karku po kość ogonową, uważnie, przez kręgosłup.
— Eden nie wygląda na pewno tak, jak sobie wyobrażają to ludzie. To znaczy, tak, mamy ogród oraz Drzewo Poznania, ale nie jest to jabłoń. Cały nasz kraj składa się z wznoszących się ku górze skał, które tworzą poszczególne stopnie. Jest ich dziewięć, po jednym na każdy chór. Najwyższy i najbliższy Boga zamieszkują Serafini. Zgaduję jednak, że nie chodzi ci o geografię terenów Edenu, prawda? W Niebie jest pięknie. Panuje pokój, każdy się miłuje nawzajem. Nie ma głodu, chorób czy śmierci. Wszyscy żyjemy w dostatku, nic nam nie brakuje. Cieszymy się, chwalimy Ojca, pomagamy ludziom. Chociaż, powinienem użyć czasu przeszłego. Od kiedy Lucyfer powrócił, Eden został prawie doszczętnie zniszczony. W czasie wojny zginęło prawie osiemdziesiąt procent naszej ludności, w tym dużo archaniołów. Przeżył jedynie Gabriel i Kamael. Jednak, tak samo jak Metatron i Stwórca, nikt nie wie, gdzie są. Mimo wszystko, wierzę, że Niebo zostało już odbudowane. Z chęcią zabrałbym cię tam...
Łypnąłem uważnym, nieco ciekawskim spojrzeniem na mężczyznę, na jego włosy, oczy, prosty nos, usta, które poruszały się miarowo z każdym wypowiedzianym słowem. Na płaszcz piór, który szczelnie okrywał plecy blondyna.
W odpowiedzi otrzymał tylko pokiwanie głową, obawiałem się bowiem, że słowa mogą zostać dobrane niezbyt trafnie, że mogę go urazić, przecież mówiliśmy o jego ojczyźnie. Zdecydowałem się tylko na przytaknięcie, a dalsze maszerowanie bez większej ilości reakcji, słów, czy gestów.
Do momentu, gdzie na horyzoncie nie zamajaczył nam budynek, mały, drewno połączone z kamieniem i krzywy napis „gospoda”. Nawet dalsza nazwa została zdarta przez słońce, które widocznie mocno operowało na tych terenach przez większość roku, nieco zmarnowane deski, postrzępione kanty.
— Tu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz