Bóg widząc, że były dobre, rzekł: «Niechaj ziemia wyda rośliny zielone: trawy dające nasiona, drzewa owocowe rodzące na ziemi według swego gatunku owoce, w których są nasiona». I stało się tak. Ziemia wydała rośliny zielone: trawę dającą nasienie według swego gatunku i drzewa rodzące owoce, w których było nasienie według ich gatunków. A Bóg widział, że były dobre.
Wtedy usłyszałem, że Sivik również zatrzymał się, czy raczej przystanął na chwilę i spojrzał w stronę linii horyzontu. Unosząc delikatnie brwi, zerknąłem w tamtą stronę. Naszym oczom ukazał się budynek. Ni to dom, ni to gospoda. Nie byłem pewny, a krzywa tabliczka poddała jedynie w wątpliwość wiarygodność tego miejsca.
— Tu? — spytał brunet, na co delikatnie skinąłem głową. Najchętniej ominąłbym to miejsce szerokim łukiem, lecz Sivik rzeczywiście potrzebował odpoczynku. To znaczy, ja tak uważałem.
— Możemy spróbować — Skierowałem się szybkim krokiem w stronę budynku, aby dotrzeć tam przed mężczyzną. Od razu zajrzałem przez brudne okna, widząc jedynie niewyraźne zarysy mebli i kilku gości. Objąłem się za ramiona, obejrzałem za ciemnowłosym, a kiedy ten znalazł się w pobliżu, pchnąłem barkiem drzwi. Nie odczuwałem potrzeby zarażenia się jakimś choróbskiem, więc kontakt z otoczeniem ograniczyłem do werbalnego.
— Czy mają państwo wolny pokój? — zapytałem grzecznie właściciela, który zmierzył naszą dwójkę wzrokiem, po czym splunął na podłogę i wyszczerzył się w bezzębnym uśmiechu.
— Jak masz pieniądze, to będzie. — odpowiedział, po czym zaśmiał się pod nosem z określenia "państwo". Zbyłem to delikatnym uśmiechem. Trzeba przecież robić dobrą minę do złej gry.
— Nie mamy, ale ... podróżujemy już długo... — podskoczyłem w miejscu, gdy mężczyzna uderzył pięścią w stolik. Stojące na nim szklane naczynia, już pewnie nie pamiętające czasów swej świetności, zadygotały niebezpiecznie.
— Albo płacicie, albo wychodzicie — zagrzmiał posępnie, zwracając na naszą uwagę osowiałego, starego krasnoluda, modlącego się nad pustym dzbanem. Zerknąłem przez ramię na Sivika, chcąc prosić go o pomoc w rozwiązaniu sytuacji, lecz wtedy przypomniałem sobie o poprzednim wieczorze. Może w końcu użyję mocy do czegoś, co komuś pomoże?
Odchrząknąłem cicho i z ukrywanym obrzydzeniem chwyciłem właściciela za ubrania, przyciągając go do siebie.
— Dasz nam pokój — szepnąłem mu do ucha. Mięśnie gbura momentalnie rozluźniły się, a on sam wpatrywał się w przestrzeń jak ciele w malowane wrota — oraz posiłek. Nie będziesz nam przeszkadzał do momentu, aż wyjdziemy z gospody.
Ledwie widoczne skinięcie głową utwierdziło mnie w przekonaniu, że zaklinanie udało się. Przyjąłem więc ciężki, metalowy kluczyk i podszedłem z nim do towarzysza podróży, po czym bez słowa wcisnąłem mu go w dłoń.
— Czy mają państwo wolny pokój? — zapytałem grzecznie właściciela, który zmierzył naszą dwójkę wzrokiem, po czym splunął na podłogę i wyszczerzył się w bezzębnym uśmiechu.
— Jak masz pieniądze, to będzie. — odpowiedział, po czym zaśmiał się pod nosem z określenia "państwo". Zbyłem to delikatnym uśmiechem. Trzeba przecież robić dobrą minę do złej gry.
— Nie mamy, ale ... podróżujemy już długo... — podskoczyłem w miejscu, gdy mężczyzna uderzył pięścią w stolik. Stojące na nim szklane naczynia, już pewnie nie pamiętające czasów swej świetności, zadygotały niebezpiecznie.
— Albo płacicie, albo wychodzicie — zagrzmiał posępnie, zwracając na naszą uwagę osowiałego, starego krasnoluda, modlącego się nad pustym dzbanem. Zerknąłem przez ramię na Sivika, chcąc prosić go o pomoc w rozwiązaniu sytuacji, lecz wtedy przypomniałem sobie o poprzednim wieczorze. Może w końcu użyję mocy do czegoś, co komuś pomoże?
Odchrząknąłem cicho i z ukrywanym obrzydzeniem chwyciłem właściciela za ubrania, przyciągając go do siebie.
— Dasz nam pokój — szepnąłem mu do ucha. Mięśnie gbura momentalnie rozluźniły się, a on sam wpatrywał się w przestrzeń jak ciele w malowane wrota — oraz posiłek. Nie będziesz nam przeszkadzał do momentu, aż wyjdziemy z gospody.
Ledwie widoczne skinięcie głową utwierdziło mnie w przekonaniu, że zaklinanie udało się. Przyjąłem więc ciężki, metalowy kluczyk i podszedłem z nim do towarzysza podróży, po czym bez słowa wcisnąłem mu go w dłoń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz