- Panie Carreou... - zaczęła niepewnie.
Nie wiedziała czy może mu zaufać. Chociaż widziała, że mężczyzna czuł się lepiej. Jeszcze trzy czy cztery dni i powinno być wszystko dobrze. A jeśli się nie myliła i ta magia pochodziła od niego, nawet szybciej, bo się uleczy. Tak jak mistrz nie popierała tego typu zachowania. Chyba, że w ostateczności, gdy grozi ci ogromne niebezpieczeństwo czy jesteś potrzebny, a ranny czy chory, jesteś bezużytecznym. W każdym razie, niedługo miała go zabrać stąd. W mieście pewnie już huczało od nowiny, że przywódca jednej z największych i najsławniejszych trup artystycznych nie żyje. Zdecydowała się wyznać mu prawdę. Spojrzała na tę niewinną twarz. Wyglądał jak ci święci z obrazów, które widziała kiedyś w katedrze, gdy kuzynka Roxali brała ślub.
- Dzisiaj o poranku... - wyszeptała, czując gulę w gardle.
Wzięła głęboki oddech. Gula jednak nie zniknęła.
- Umarł człowiek, który przez ostatnie kilka lat zastąpił mi ojca, a jego rodzina stała się moją. - Powiedziała w końcu.
Pojedyncze łzy zaczęły spływać po jej twarzy, a ramionami wstrząsnął szloch.
- A ja nie mogłam mu pomóc. Tyle dla mnie zrobił, a gdy mogłam mu się w końcu odwdzięczyć to tego nie chciał. A bez zgody mi nie wolno było nic zrobić. To moja wina, że już go nie ma.
Ukryła twarz w dłoniach. Co z tego, że jestem magiem? To nic nie znaczy!
- Chcę wrócić do domu. - szepnęła tak cicho, aby Carreou nie mógł jej usłyszeć.
Nagle poczuła, że czyjeś ramiona ją obejmują.
- Już dobrze. - usłyszała słowa Carreou. - Wszystko, będzie dobrze. Ojciec zawsze ma plan. A po chwilach smutku przychodzi radość.
Podniosła wzrok i przyjrzała się chłopakowi. Chciałaby posiadać taką wiarę jak on. Dawno już straciła wiarę w bogów. Może są tam gdzieś w swoich siedzibach, jednak nie ma ich na Ziemi. A losy ludzi są im całkiem obojętne. Czy to byli ich wierni wyznawcy czy osoby, które w nich nie wierzyły. Tak na dobrą sprawę byli sami na tym świecie.
- Plan? - szepnęła. - Wybacz Panie Carreou, ale nie wierzę w coś takiego. W sensie w siłę, która kieruje naszym życiem.
Wstała, wyswobadzając się z objęć mężczyzny. Delikatnie postawiła go na nogi.
- Powinien pan jeszcze odpoczywać. - Rzekła podrzucając do ognia i stawiając kociołek z resztkami z wczorajszej kolacji. Na jedną porcję starczało. I tak nie miała ochoty teraz jeść.
Myślami była gdzie indziej. Zastanawiała się kim jest Carreou. Do głowy przychodziła jej jedynie myśl, że jest kapłanem. Jednak w jego ubiorze nie widziała emblematów z żadnej świątyni. No może poza krucyfiksem. Ale czemu takto sprzedawał obrazy? Zbyt wiele pytań kłębiło się jej w głowie.
- Rozumiem, że możesz mieć wątpliwości - usłyszała słowa Carreou. - Lecz to normalne w takich sytuacjach. Musisz jednak pamiętać, że w każdej chwili swojego życia, nawet tej najciemniejszej, odnajdziesz światło w Ojcu. Nie jestem od tego, aby cię przekonywać, ale... Po prostu nigdy o tym nie zapominaj.
Uśmiechnęła się smutno na jego słowa. Tyle wiary w jednym człowieku. Tak bardzo przypominał jej ją, jeszcze całe lata temu. Nie potrafiła go zrozumieć. Przecież skoro jest wyznawcą swojego "Ojca" to czemu wciąż wierzy mimo tego co się wydarzyło kilka dni temu? A także zdarzało się wcześniej? Czy jeszcze nie pojął, że pomimo tak silnej wiary jest sam.
- Trochę trudno mi w to uwierzyć. - Powiedziała patrząc w płomienie.
Czuła ich siłę i doskonale wiedziała co mogą zrobić. Mogła sięgnąć po ich moc i... Szybko pokręciła głową powstrzymując się przed tym pragnieniem. Ogień lekko zamigotał. Miała nadzieję, że Carreou tego nie zauważył. Jednak on wyglądał na zamyślonego. Na wszelki wypadek ukryła jeszcze bardziej swoją aurę magiczną.
- Błogosławieni ci, co nie widzieli, a uwierzyli. - rzekł w końcu.
- Błogosławieni, mówisz - szepnęła.
Przerzuciła włosy na plecy. Między nimi zapadła cisza. W końcu potrawka się zagrzała. Nałożyła jedzenie dla Carreou. Nalała też wody do kubka. Bez słowa wróciła do paleniska i zaczęła grzebać w nim pogrzebaczem.
- Panie Carreou... - zaczęła zwracając na siebie jego uwagę. - Wybacz mi, że nie potrafię obdarzyć wiarą tego samego co pan. Ale przez lata doszłam do wniosku, że tylko nad swoim życiem mam realną kontrolę. -Chociaż też nie zawsze. Dodała w myślach. - I żadne bóstwo ani nic innego na to nie wpływa. I muszę się trzymać tej myśli.
Nieświadomie jej dłoń powędrowała do lewego ramienia. Zdążyła ją jednak zatrzymać w pół drogi, nim dotknęła ukrytego, pod warstwami bandaża i ubrania, piętna niewolnicy. Czasem wciąż czuła ogień i ból w tym miejscu tak samo prawdziwy jak lata temu. Mimo, że minęło tyle czasu. Wciąż często rozglądała się w tłumie, w obawie iż ujrzy ją któraś z kurtyzan. Doniesie swojej Pani, a potem będzie zmuszona wrócić do nich. Wedle prawa wciąż pozostawała niewolnicą, towarem, a ona moją właścicielką. I nawet ujawnienie nazwiska czy poparcie znamienitej Grupy Fariana, czy Naemy by jej przed tym losem nie uratowało. Swoją drogą zastanawiała się czy nazwisko wciąż coś znaczy. Obawiała się również, że może spotkać tych którzy sprzedali ją wtedy w niewolę. Mimo, że zmieniła się nie mal do poznania. Wciąż czasem w ciemności słyszała słowa ich przywódcy: Jesteś taką śliczną, choć głupią, dziewczyną. Wziąłbym sobie ciebie, gdybyś tylko była starsza i oczywiście nie była paskudną wiedźmą.
Wtedy nie zabił byś mojej rodziny i puścił nas wolno. Odwarknęła mu wtedy. Nie było to zbyt mądre. Mocnym uderzeniem posłał ją wtedy w zaspę przy drodze. Ogień rozgorzał wtedy w jej oczach, jednak nie zapłonął w rękach, a szkoda. "Nie zapomnę cię." Warknął oprych. "Takich oczu się nie zapomina."
Wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Carreou. To przywołało ją do rzeczywistości. Musiała się do tego zdystansować pomimo, że w obecnej sytuacji było to ciężkie. Oni wszyscy odeszli do Krainy Zmarłych. A próba sprowadzenia ich na ziemię, byłaby ogromnym grzechem, a także zasmuciłaby ich. A także byłaby wbrew zasadom na jakich się wychowywała. Nie była nekromantą. Musiała się pogodzić z tym, że nie należeli już do tego świata. Każdego to czekało. Czy świętych czy grzeszników. Królów i żebraków. Jedna myśl często zaprzątała jej głowę. Co się stało z ludźmi, którzy rozeszli się po całym świecie.. Dawno temu zdążyła im wybaczyć, że w tamtym czasie jej nie bronili. Że nie zbuntowali się, gdy byli ciągnięci przez całą Aranayę w największym śniegu. Każda reakcja z ich strony była niebezpieczna. Rozumiała, że bali się o życia swoje i swoich bliskich. Dzięki życiu i słuchaniu mądrości magów, wiedzieli kiedy odpuścić. Mimo, że wcześniej odważnie walczyli u ich boku, broniąc wspólnego domu, swoich rodzin i przyjaciół. A kiedy przegrali i magowie musieli uciekać przed rzezią, oni wiedzieli, że muszą się poddać, bo agresorzy ich nie skrzywdzą. Bo to nie było ich celem. Zamierzali zniszczyć "zło w jego gnieździe". Chcieli zniszczyć magów co im się udało. Owiana legendą Gildia z Księżycowej Doliny już nie istniała.
- Mea powiedz coś. - usłyszała szept Carreou.
- Oh. Wybacz mi Panie Carreou. Trochę się zamyśliłam. - Spróbowała się uśmiechnąć. Wyszła jednak marna parodia uśmiech. - Odkładając na bok wcześniejszą rozmowę, niech mi pan powie proszę jak się Pan czuje?
Mimo, że wciąż czuła się mocno przygnębiona dalej martwiła się o podopiecznego. Zaczęła się nawet zastanawiać, jak go w tym zamieszaniu wyprowadzić z zamku. W końcu musiała się nim wciąż zajmować i być przy rodzinie Fariana. Na razie jednak próbowała nie zawracać sobie tym głowy. Jakoś dam sobie z tym radę. Postanowiła. Jak zawsze zresztą. Dodała po chwili.
<Carreou?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz