piątek, 1 czerwca 2018

Od Annmeii do Carreou

- Wiedziałam...- wyszeptałam, gdy potwierdziły się słowa mojego mistrza i to widziałam. Znów przed oczami ujrzałam ogień. Ten sam co osiem lat temu. Aby nie pozwolić wspomnieniom całkiem zawładnąć moim umysłem zacisnęłam dłonie na materiale sukienki.. zrobiłam to tak mocno że aż pobielały mi kłykcie. Niewiele to jednak dało. Zerwałam się z miejsca i aby zająć czymś umysł zaczęłam podgrzewać jedzenie. - Powinien pan się położyć. Rany jeszcze się nie zagoiły.
Powiedziałam spoglądając przez ramię na chłopaka. Ten jedynie się zaśmiał i próbował wstać. Kiedy zrobił jeden krok-co było już dużym osiągnięciem- przewrócił się. Zmartwiłam się czy aby przypadkiem nie porozrywał sobie szwów i czy jakaś rana się nie otworzyła. Przymusiłam go by się położył i po upewnieniu się, że wszystko w porządku wróciłam do przerwanej czynności.
- Jeszcze pan nie wyzdrowiał. -powiedziałam stanowczo. - Musi pan jeszcze odpoczywać tydzień, aby rany mogły się ładnie podgoić. 
I wtedy to poczułam. Dziwne drgania mocy. Na wszelki wypadek ukryłam swoją aurę, aby żaden mag, ani inne stworzenie władające magią nie mogło mnie wyczuć. 
- Co jest nad nami?- Zapytał nagle Carreou. - Jakie pomieszczenie jest nad nami? Czy są tam jakieś miecze?
W zamyśleniu spojrzałam na sufit. Powoli odbudowałam w głowie plany zamku. Komin znajdował się zaraz przy kuchni. A kuchnia przy sali tronowej.
- Jeżelo dobrze pamiętam to jest to Sala Tronowa. I co do mieczy... Korytarz dalej jest zbrojownia.... Jednak w samej sali są symbole władzy króla. Halabarda oraz miecz. Tylko ten miecz jest bardzo długi. Więc nie wydaje mi się żeby władać mógł go dzierżyć. Jest raczej do ozdoby. Bo żaden przeciętny śmiertelnik go nie podniesie. 
Nałożyłam jedzenia dla chłopaka. Byłam przekona, że jest bardzo głodny. W końcu nic nie jadł przez dłuższą chwilę.
- Proszę. - rzekłam podając mu miskę. - I wybacz, że nie ma tu mięsa, jednak ja nie jadam go. Może czasem rybę. Kucharz doskonale wie o tym... Więc gdybym zaczęła brać z kociołka dla reszty mógłby nabrać podejrzeń. 
Uśmiechnęłam się do niego i zabrałam za swoją niedużą teraz porcję. Kiedy skończyliśmy posiłek Carreou postanowił trochę odpocząć, a ja wcieliłam mój plan w życie. Szybko odnalazłam obluzowane cegły i wyciągnęłam je, akurat w tym miejscu, gdzie otwór dawałby światło, ale jednocześnie był przysłonięty przed wzrokiem straży. Do środka wpadł zapach nocnego powietrza, a także zalała go srebrna poświata. Gdy się odwróciłam ujrzałam wpatrzone we mnie oczy mężczyzny. Wyglądał na takiego zagubionego. Podeszłam do niego. 
- Odpocznij trochę, panie Carreou. - Powiedziałam i bardzo delikatnie pogłaskałam go po włosach. Tak jak to robiłam ze swoim rodzeństwem, gdy któreś z nich bało się burzy. Bardzo za nimi tęskniłam. Uśmiechnęłam się do niego.
- Teraz na chwilę muszę iść. - Powiedziałam spokojnie.
Chłopak złapał mnie za dłoń, jakby nie chciał mnie puścić. Tak bardzo przypominało mi to mojego młodszego brata, który wiele razy zatrzymywał mnie po przeczytaniu bajki, bo chciał po prostu leżeć  wtulony w moją pierś i słuchać bicia mojego serca. Mistrz mówił, że będzie doskonałym magiem, przez te pokłady empatii, które w sobie ma. Pogładziłam Carreou po ramieniu.
- Przyjdę o świcie przed pracą. Zostaną z panem moi futrzani przyjaciele. Będą wiedzieć kiedy mnie zawołać. Są bardzo mądre, mimo że nie mówią ludzkim głosem. 
Carreou odprężył się, jednak wciąż nie puścił mojej ręki. Znów się do niego uśmiechnęłam.
- Zostanę z panem, aż pan zaśnie. Dobrze?
Mężczyzna pokiwał głową. Zaczęłam mu nucić moją ulubioną kołysankę, aż wreszcie jego oddech się uspokoił i spokojnie zasnął. Wtedy ruszyłam na górę. Kroki w uśpionym korytarzu rozbrzmiewały echem. Światło księżyca rozświetlało puste wnętrza. Cały zamek już spał. Tylko od strony sali tronowej od czasu do czasu dobiegały mnie głosy ucztujących tam jeszcze ostatnich gości króla. Cicho przemknęłam obok uchylonych wrót, powstrzymując chęć zajrzenia do środka. Weszłam przejściem dla służby w stronę sypialni. Wiele łóżek wciąż było pustych. Widać służba wciąż się uwijała przy tych na dole. Położyłam się na swoim posłaniu, i gdy tylko położyłam policzek na poduszce zasnęłam. 
***
Znów byłam w Mieście W Górze. Znów miasto stało w płomieniach. Ludzie i magowie walczyli ramię w ramię broniąc swojego domu. Ogień sięgał nieba i zdawał się zamykać nas pod swoją bursztynową kopułą. Szyby pękały z trzaskiem. Drewno skwierczało. Usłyszałam huk i odwróciłam się w tamtą stronę. To płonął Gmach. Nagle nade mną zamajaczyła uzbrojona postać. Próbowałam skrzesać płomienie na dłoni, jednak ze strachu wychodziły mi jedynie małe płomyczki.
- Wiedźma! - warknął ten ktoś. 
Uniósł miecz. W klindze odbiła się jego wykrzywiona gniewem i nienawiścią twarz. Już miała opaść na moją głowę, gdy uderzenie zbiło go z nóg. Ktoś podniósł mnie na nogi i zaczął ciągnąć za sobą. W osobie poznałam mistrza. Nagle zatrzymali nas ONI. 
- Ella! - krzyknął mężczyzna. - Uciekaj!
Zrobił dla mnie wyłom w ludzkiej gromadzie. Niewiele myśląc ruszyłam biegiem. Coraz bardziej mieszkańcy przestawali mieć przewagę. Magowie spoglądali na walczących przy ich bokach ludzi. Jeden z nich szepnął coś mężczyźnie, który dowodził ludźmi. Tamten gorączkowo zaprzeczył. Jednak mag był nieugięty. Poznałam w nim najstarszego z braci. Miałam już do niego podbieg, gdy zaczęło się dziać coś dziwnego. Magowie zaczęli znikać. Teleportowali się, a ludzie nagle rzucali swoją broń. Wkrótce nie czułam tutaj nikogo z magicznymi zdolnościami. Poza jedną osobą, ale wiedziałam, że ta osoba ma złe zamiary. Rozglądałam się za mistrzem. W końcu go ujrzałam. Leżał pod stertą płonących kłód. Rzuciłam mu się na pomoc.
- Mistrzu! Mistrzu! - Krzyczałam, ciągnąc go za ramię. - Obudź się! Obudź się, proszę!
Nawet palący ból nie powstrzymywał mnie przed szarpaniem bezwładnego ciała za rękaw. 
- A co my tu mamy? - usłyszałam głos.
Ktoś złapał mnie za ramię...
***
Czułam, że ktoś potrząsa moim ramieniem. Od razu się poderwałam do siadu. Do świtu pozostały jakieś trzy godziny. Czyli spałam jakąś jedną. W mroku poznałam perfumy Naemy i Leitii. Leitia? Zaraz.. Co ona tu robi? Przecież nigdy nie chciała zostać służącą...Chyba, że...
- Mea... - usłyszałam drżący głos Naemy.
Płakała? Od razu wzmogło to we mnie czujność i pojawiły się przejmujące dreszczem podejrzenia. Wyostrzyło to mi wszystkie zmysły. 
- Co się dzieje? - spytałam patrząc na nie.
- Ojciec... - zaczęła kobieta.
Poczułam, jak żołądek zawiązuje mi się w supeł. Zaczęłam drżeć z nerwów, ale dałam radę wstać. A raczej się zerwałam. 
- Prowadź. - rzuciłam do przyjaciółki. 
Sięgnęłam po torbę z lekami, którą ukrywałam pod łóżkiem. Kiedy Leitia złapała mnie za nadgarstek, poczułam jej lodowatą dłoń.
- Zmarzłaś. - sięgnęłam po koc i zarzuciłam go na dziewczynę. - Ruszajmy.
Pozwoliłam się pociągnąć. Serce waliło mi bardziej przez nerwy niż szaleńcze tempo, które nam narzuciła. Fiolki z medykamentami cicho podzwaniały przy każdym kroku. Wydawały się nas pośpieszać. Prawie mogłam usłyszeć jak szepczą: szybciej! Mea, szybciej! Droga przez las nie przypominała niczym miłej przechadzki w świetle księżyca, a raczej dziki bieg, napędzany ogromnym lękiem. Tak samo droga przez miasto. Ciemne uliczki wydawały się kryć niebezpieczeństwo, a budynki nachylać się nad nami. Dodatkową trudność stanowili ludzie, którzy wciąż jeszcze bawili się na jarmarku. Na szczęście bratanica Naemy znała każdy zakątek miasta i wkrótce znalazłyśmy się poza miastem. Koszula nocna plątała mi się wokół kostek, utrudniając bieg, jednak nie zatrzymywałam się ani nie próbowałam jej podkasać, bo wiedziałam, że groziło to upadkiem lub stratą czasu. Czasu którego nie miałyśmy. Noc nie była wcale przyjemna. Wydawała się ciemnieć z każdą chwilą pomimo, że do świtu miało być blisko. Obozowisko było pełne płonących pochodni i ognisk. Ich blask nas oślepił, gdy weszłyśmy w krąg światła. Leitia pociągnęła mnie do namiotu, a za nami ruszyła Naema. Reinair mocno mnie objął, gdy tylko mnie zauważył po czym podszedł do Naemy. Roxalia trzymała w ramionach Lathię. Podeszłam do siennika, na którym leżał blady mężczyzna. Koszulę miał całą przemoczoną od potu, jego krople zbierały się także na czole. Położyłam mu dłoń na nim. Było całe rozpalone, a sam chory ciężko oddychał. Zmarszczyłam brwi. Przypadek, był bardzo ciężki. A Farian mógł umrzeć w każdej chwili. Czułam jak wszystko we mnie zamarza.
- Wyjdźcie stąd. - zaczęłam drżącym głosem. - Proszę... - Dodałam.
Naema trochę się opierała. Reinair szepnął jej coś na ucho i dopiero wtedy ruszyła za wszystkimi. Wychodząc raz jeszcze obejrzała się przez ramię. Podwinęłam rękawy. Wrzuciłam do moździerza trochę ziół i zaczęłam je rozcierać. Wlałam trochę leku  z fiolki, a także wody, aby łatwiej było wypić. Położyłam mu okład na czole.
- Farianie... - wyszeptałam. - Musisz to wypić. Pomoże ci.
Przytknęłam mu naczynie do ust. Jednak, dał radę wypić tylko kilka łyków, reszta spłynęła po brodzie, którą szybko otarłam. Widziałam, że był zbyt słaby, aby dalej pić. A to bardzo źle wróżyło. Byłam jednak bardzo zdeterminowana. Przez następną godzinę próbowałam wszystkich metod na obniżenie gorączki. Wszystkie, jednak zawiodły. W końcu, gdy skończyły mi się pomysły wiedziałam co muszę zrobić. Może się uda. Podeszłam do poły namiotu. Przez chwilę patrzyłam na ludzi krążących po obozie. Zatrzymywali się, szeptali, pocieszali. Najwięcej ich zebrało się przy głównym ognisku. Próbowali podtrzymać na duchu rodzinę Fariana. Wiedziałam, że polegając na mnie. Nie mogłam ich zawieść. Nie mogłam zawieść Fariana. Nie mogłam zawieść siebie. Opuściłam połę, która zakryła mi widok. Wróciłam do chorego. Położyłam mu dłoń na głowie i piersi. Pod palcami czułam bijące nierówno serce. Czułam strach, jednocześnie byłam gotowa to zrobić. Czułam łzy pod powiekami. Nie pozwolę ci odejść. Za dużo dla mnie znaczysz. Zamknęłam oczy Oczyściłam umysł ze zbędnych myśli, wspomnień, czegokolwiek co mogłoby mnie rozproszyć. Przez chwilę przypominałam sobie słowa zaklęcia. Kiedy je już całkiem pamiętałam, zaczęłam je wypowiadać. Pilnowałam każdego słowa, intonacji, aby zadziałało jak najlepiej. Czułam mrowienie w palcach, gdy magia powoli budziła się do życia gotowa wypełnić moje rozkazy, a także szczęśliwa, że w końcu spuściłam ją z uwięzi. Czułam jak wibrowała w powietrzu. Nie była mi jednak obca. Była moja. Nie zdążyłam, jednak dojść do połowy inkantacji, gdy Farian nagle się ocknął i złapał mnie za nadgarstek. Zdekoncentrowało mnie to na tyle, że przerwałam zaklęcie. Spojrzałam na niego. Wydawał się trochę zagniewany. Jednak widziałam w jego oczach zrozumienie.
- Mea nie rób tego. - powiedział patrząc mi w oczy.
Po raz pierwszy w czasie rozmowy z nim odwróciłam wzrok. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Nie mogłam. Wiedziałam, że nie powinnam tego robić. Mistrz zawsze mówił, że nie powinniśmy ingerować w naturę czy procesy regeneracyjne. Ale nie miałam innego wyjścia. Za bardzo kochałam tego człowieka by pozwolić mu odejść.
- Ale... - zająknęłam się.
Miałam zamiar go przekonać, by mi pozwolił. Że to nic takiego.
Farian jedynie pokręcił głową. Wiedziałam, że nie ustąpi. Nie wolno nam było używać mocy wbrew woli innych. To była jedna z najważniejszych zasad.
- Zawołaj ich, proszę. - poprosił. - Chcę po raz ostatni ujrzeć moją ukochaną rodzinę.
- Ależ Farianie, o czym ty mówisz? - Poczułam łzy pod powiekami. - Nie rozumiem. Nie rozumiem...
- Doskonale rozumiesz Annmeo Mealinesenne. - powiedział używając mojego imienia i nazwiska. Zrobił to po raz pierwszy od dawna. Wiedziałam, że nie żartuje i sprawa jest poważna. - Na mnie już czas. Pora już odjeść z tego świata. Zawołaj więc ich wszystkich. Pragnę się pożegnać.
Wykonałam polecenie. Nie potrafiłam spojrzeć żadnemu z nich w oczy. Mała Lathia patrzyła na mnie nierozumiejącym wzrokiem. Widziała łzy w moich oczach. Nie znała jednak ich źródła. Na pewno chciała mnie pocieszyć. Mały aniołek. Nachyliłam się do niej, tak jak w czasie naszych zabaw.
- Idź do niego. - Szepnęłam jej do ucha.
Dziewczynka posłusznie podeszła do Fariana i mocno się do niego przytuliła. A po niej każdy z jego rodziny zrobił to samo. Żadne z nich nie szczędziło łez i słów. Na koniec podeszłam ja. Długo trzymałam go w ramionach. Nie potrafiłam puścić. Nie hamowałam łez. Było mi strasznie źle.
- Nie odchodź. - szeptałam mocząc mu łzami koszulę. - Potrzebuję cię. Wszyscy cię potrzebujemy.
Mężczyzna pokręcił głową. Uśmiechnął się łagodnie i pogładził mnie po włosach.
- Wyrosłaś na wspaniałą odważną i piękną damę. Jestem z ciebie taki dumny. Jestem dumny ze wszystkich moich dzieci, z wnucząt. Z mojej wspaniałej i ukochanej rodziny. Do zobaczenia w Zaświatach. - Ostatnie słowa wyszeptał i opadł na poduszki. Odsunęłam się od niego.
- Odszedł... - wyszeptałam.
Usłyszałam szloch Roxalii i Naemy. Jednak jedyne na co patrzyłam to nieruchoma sylwetka mężczyzny. Niby wciąż była Farianem, jednak coś w niej sprawiało, że również nim nie była. Poczułam czyjeś małe dłonie próbujące dosięgnąć mojej. Mocno objęłam zapłakaną Lathię. Gładziłam ją po włosach, gdy moczyła mi koszulę nocną. Po chwili obok nas klęknęła Laitia i mocno nas przytuliłam. Odwzajemniłam uścisk. Czułam jak jej ciałem wstrząsa szloch. Zaczęłam więc gładzić ją, wolną ręką, po plecach.
- Będzie mi go brakowało. - szepnęła mi do ucha.
- Wszystkim nam będzie. Wszystkim. - Powiedziałam patrząc w przestrzeń. Czułam się pusta, jakbym wraz z Farianem straciła także istotną część siebie. I tak było. Odegrał bardzo ważną rolę w moim życiu. Uratował mnie przed życiem na ulicy. Nagle zostałam oślepiona promieniami Słońca. To na horyzoncie powoli wstawał nowy dzień. Wtuliłam się w ramię przyjaciółki i przymknęłam oczy.
***
Nie chciałam wracać do zamku. Nie chciałam nigdzie iść. Najlepiej zakopałabym się w dołku i została tam na resztę swojego życia. Musiałam jednak wrócić. Czekał tam na mnie Carreou, któremu obiecałam, że przyjdę przed pracą. Czułam wyrzuty sumienia, że go tam zostawiłam. Że złamałam obietnicę. Nie potrafiłam się z tym wszystkim pogodzić. Nagle moje życie wykonało obrót o 180 stopni. Próbowałam pozbyć się mętliku z głowy. Wszystkie wysiłki spełzły na niczym. Siedziałam zapatrzona w płomienie, gdy obok mnie usiadła zmęczona Naema. Jej oczy były całe czerwone i spuchnięte od płaczu. Widziałam też worki ze zmęczenia. Objęła mnie ramieniem.
- Mea... - Powiedziała zachrypniętym głosem. - Weź kilka dni wolnego. Pozwalam ci. Możesz zostać w obozowisku, aż nie zorganizujemy pogrzebu... Później... Później... Później się zobaczy...
Pokiwałam kilka razy głową. Bałam się, że jeśli powiem chociaż słowo to się rozpłaczę.
- Nie wierzę, że go już z nami nie ma... - szepnęła znów kobieta. - Wiem, że zrobiłaś wszystko co mogłaś. Dziękuję ci.
Nie wszystko! Chciałam krzyknąć. Nie wykorzystałam magi do uratowania go! Nie możesz być dla mnie taka miła! To moja wina! Z oczywistych względów nie mogłam tego zrobić więc milczałam.
- Muszę na chwilę pójść po rzeczy... - Powiedziałam w końcu. - Wrócę w porze obiadu.
Nikt mnie nie zatrzymywał. Pożyczyłam pelerynę od Laitii, gdyż nie chciałam wracać przez miasto w samej koszuli nocnej. Mocno naciągnęłam kaptur na głowę. Ukryłam pod nim rozczochrane włosy oraz zapłakane oblicze. Idąc śpieszyłam się i nie zwracałam uwagi, że mogę kogoś popchnąć. W końcu dotarłam do lasku. W strumieniu obmyłam trochę twarz. Ruszyłam w dalszą drogę. Znów jednak płakałam. Poszłam tą samą drogą, która szłam wtedy niosąc za sobą Carreou, gdy został ranny. Nie miałam ochoty wpaść na nikogo ze służby. Nawet na kucharza, który był jak miły wąsaty wujek. Poza tym zatrzymaliby mnie bym coś robiła, a chciałam najpierw iść do pacjenta. Nie powinien być dłużej sam. Poczułam dreszcze, gdy przypomniałam sobie jego atak paniki. Zanim jednak weszłam do środka wytarłam rękawem oczy i twarz, aby pozbyć się śladów łez. Próbowałam przywołać na twarz uśmiech, jednak przez to poczułam łzy w oczach więc zrezygnowałam z nich. W końcu zebrałam się na odwagę i uspakajając oddech weszłam do pomieszczenia, odrzuciłam wcześniej kaptur, aby mógł od razu ujrzeć moją twarz. Carreou siedział przed kominkiem i grzał się w płomieniach ognia. Ucieszyłam się, że czuje się lepiej. Płomienie pięknie podkreślały jego urodę. Jego włosy wyglądały niczym płynne złoto. Cała sylwetka wydawała mi się emanować dziwną aurą. Przez chwilę wydawał mi się być nie z tego świata. Dopiero teraz zauważyłam jego uszy, który wyglądały jak u półelfów. Spostrzegłam je dzięki błyszczącym kolczykom. Gdy weszłam drgnął, ale może mi się to wydawało. Wciąż nie otwierał oczu.
- Witaj. - Powiedziałam mając nadzieję, że głos mi nie drży. - Przepraszam, że nie przyszłam rano. Musiałam pilnie gdzieś iść. Mam nadzieję, że Pan nie czuł się tutaj źle, gdy mnie nie było. 
Blondyn odwrócił się w moją stronę i zaczął uważnie mi się przyglądać. Widziałam złote plamki w jego błękitnych oczach. Patrzył na mnie jakby czegoś nie potrafił zrozumieć. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze wytarłam twarz. Byłam jednak sparaliżowana jego spojrzeniem by unieść rękaw i wytrzeć oczy. Chociaż może miało to związek z moim ubiorem. Wiedziałam, że koszula jest wymięta i brudna, a także że nie prezentuje się zbyt okazale. Nie potrafiłam się jednak odezwać. Czekałam więc na pierwszy ruch Carreou. Chciałam się uwolnić od tego jego uważnego spojrzenia.

<Carreou?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz