niedziela, 10 czerwca 2018

Od Carreou do Annameii

Bałem się po raz kolejny zasnąć. Głównie przez koszmary, które nawiedzały mnie od początku "wizyty", dotyczące głównie wydarzeń z przeszłości. Jednak był jeszcze jeden rodzaj snów. Ten, którego nienawidziłem bardziej niż ponowne przeżywanie wojny czy śmierci ojca. Mgliste, wizje przyszłości. Zawsze takie same. Tak samo mroczne, tajemnicze. Niezrozumiałe.

Górzyste pole bitwy wyglądało na pokryte warstwą szarawego popiołu, który pojawił się wraz z przybyciem anioła. Boski posłaniec stąpał dumnie między stosami ciał poległych, patrząc na nich z góry z dumą, a za razem pogardą dla nic nie znaczących istnień ludzkich.
Wiatr zerwał się niespodziewanie, łopocząc podartym sztandarem, wbitym gdzieś samotnie w pełną od krwi ziemię. Anioł spojrzał na to pobieżnie, lecz nie zwrócił większej uwagi na źródło dźwięku. Skupił się bardziej na niebie, gdzie to chmury rozstępowały się niczym wody morza przed Mojżeszem.
Zaśmiał się krótko, bez krzty wesołości w głosie.  Wzniósł ku górze płonący, półtoraręczny miecz. Wycelował nim w tworzące się przejście między światem ludzkim a niebiańskim.
— Nie powstrzymacie mnie — szepcze, kiedy to na jego twarzy zaczyna błądzić szaleńczy uśmiech — Nie powstrzymacie Drugiego Lucyfera

Obudziłem się przerażony i zlany potem. Nie wiem, jak długo spałem. Kołysanki Mei były niezwykle kojące, więc odpływałem po nich jak dziecko. Nigdy nie zrobiłbym tego przy obcej osobie (Nie licząc pewnego Piórkowego Człowieka), a teraz? To aż niewyobrażalne jak zmieniłem się przez jeden jedyny akt dobroci.
Ze zdziwieniem zauważyłem, że mogę siedzieć prosto i to bez większych problemów. Czyżbym odzyskał siły?  Jeśli tak, to pewnie będę nawet w stanie wyleczyć swoje ciało.
Dotknąłem swoich ramion, skupiając się na pokładach mocy, ukrytych w głębi mego jestestwa. Powoli wyprowadziłem nici energii, aby te przemknęły jak zagubione ogniki po skórze, próbując naprawić to, co inni ludzie zniszczyli. Pomyślałem przelotem, że takie potraktowanie boskiego sługi jest obrazą dla samego Stwórcy. To tak samo jakby kopnąć rzeźbę artysty na jego oczach. Tak się po prostu nie robi.
Musnąłem palcami szorstką pościel, ułożyłem dłonie odpowiednim miejscu, abym miał jak najlepsze oparcie. Wziąłem kilka głębokich wdechów. Przygryzłem wargę i poderwałem nadal obolałe ciało na kilka centymetrów. Ręce momentalnie zaczęły drżeć, straciłem równowagę i opadłem na siennik. Chwilę leżałem nieruchomo, z policzkiem wtulonym w poduszkę, zbierając siły i próbując przeanalizować dokładniej swoją pozycję. Wiedziałem, że momentami zachowuję się bardziej jak te przedziwne istoty, zwane w którymś ze światów "androidami" (tak przynajmniej opowiadał mi kiedyś Eneki, jednak on zawsze lubił się przechwalać oraz podbarwiać swe historie nieprawdziwymi szczegółami). Patrzę na wszytko jak na ciąg zadań, które muszę wykonać. Chociaż, nie różni się to w zbyt dużym stopniu od sposobu, w jaki zachowuję się jako anioł. Również jestem gotowy wykonać polecenie, jeśli otrzymam impuls z góry. Nie mam jako takiej wolnej woli, lecz to się ostatnimi czasy poprawiło. Posiadam marzenia, własne myśli... Cudowne wręcz uczucie. Mam sporo ograniczeń, nakazów, zakazów i tym podobnych. Pod groźbą kary, muszę się do nich stosować.
— Carreou — szepnąłem, ponownie siadając na łóżku — Dasz sobie radę.
Podjąłem kolejną próbę. Tym razem wstałem szybciej, aby jak najkrócej utrzymywać się na rękach. Będąc już w pionie, rozłożyłem ręce na bok jak akrobata i zwalczyłem zawroty głowy. Po kilku minutach mogłem już przemieszczać się, nadal jednak będąc zmuszonym do łapania się co jakiś czas mebli. Zrobiłem niewielką wycieczkę po pokoju, chłonąc dokładnie każdy szczegół taki jak ułożenie przedmiotów czy ich wielkość. Po chwili chodzenia w tę i z powrotem, spojrzałem na wyjście. Walcząc sam ze sobą, chwiejnie podszedłem do niego i z sercem bijącym jak oszalałe w piersi, zrobiłem krok do przodu, w stronę korytarza . Nie powinienem tego robić. Mea zdenerwuje się, jeśli wyjdę bez słowa, a jej zawodu sprawiać nie chciałem. Zbyt wiele dla mnie zrobiła, aby odwdzięczyć się w taki sposób. Dodatkowo, jeśli to, co mówiła o tych mniej żywych mieszkańcach podziemi jest prawdą... Zadrżałem na samą myśl o spotkaniu ducha. Ciekawość jednak zwyciężyła i postanowiłem wyjrzeć z pomieszczenia chociaż na chwilę. Tylko po to, żeby sprawdzić, na jakich fundamentach stoję. Z tego powodu bez dłuższego zwlekania, wystawiłem głowę na zewnątrz. Nic takiego się nie wydarzyło na początku. Jednak z czasem, kiedy to próbowałem nakreślić w głowie pobieżny plan okolicy, usłyszałem kroki. Ktoś szedł w stronę mojej kryjówki. Nie myśląc zbyt długo, schowałem się w bezpiecznym pomieszczeniu i momentalnie znalazłem się przy palenisku, gdzie wesoło trzaskał ogień. Dlaczego uznałem to za dobry pomysł nie byłem zbytnio pewien. Prawdopodobnie dużą rolę odegrała w tym irracjonalna potrzeba przebywania w świetle. W końcu, jasność przegania mrok i wszystko, co tam mieszka.
Kroki nie ucichły, wręcz przeciwnie. Były coraz bliżej, aż ostatecznie dochodziły z okolic załomu. Nie mogłem już powstrzymać drżenie całego swego ciała.
Dźwięk nagle ustal, a nic złego się nie wydarzyło. Obejrzałem się przez ramię, ku swojemu szczęściu widząc ciemnowłosą bohaterkę, anioła w ciele człowieka. Zrzuciła kaptur, podeszła bliżej, stając w plamie migotliwego, ciepłego światła.
— Witaj. Przepraszam, że nie przyszłam rano. Musiałam pilnie gdzieś iść. Mam nadzieję, że Pan nie czuł się tutaj źle, gdy mnie nie było.
Powiedziała to cichym tonem. Całą swoją osobą emanowała smutkiem, rozpaczą, żalem. Coś się stało. Coś, co dogłębnie dziewczynę dotknęło, zraniło wręcz. Wbiłem w nią swoje uważne spojrzenie, próbując zrozumieć powód jej zachowania. Widziałem, że czuje się niekomfortowo, że nie podoba się Meii. Jednak musiałem dowiedzieć się, dlaczego jest taka smutna. Nie spocznę, dopóki nie otrzymam satysfakcjonującej odpowiedzi.
Wstałem więc z podłogi i chwiejnie, ledwie utrzymując równowagę, podszedłem do niej, aby klęknąć następnie przed zdziwioną dziewczyną. Spojrzałem jej długo w oczy, po czym ująłem delikatną, zmęczoną zapewne od ciężkiej pracy dłoń ciemnowłosej w swoje. Użyłem swojej mocy, aby nieco ukoić jej nerwy, dodatkowo uśmiechając się.
— Nie przepraszaj — wyszeptałem, niepewnie przytulając rękę do piersi — Co się stało? Mogę ci jakoś pomóc?


<Annamea?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz