Ziemia z szaleńczą prędkością umykała spod końskich kopyt. Matriasen oplótł rękami w pasie wojownika i mocno przytulił się do jego pleców, próbując nie wypaść z siodła. Wokół świstały lodowe odłamki, raz za razem rozbijając się na pobliskich drzewach lub ocierając o ciało chłopaka. Wiatr. Ciepło ciała wojownika. Nagły ból w plecach. Koń skręcił gwałtownie, wymijając ścianę z drzew, które przemieściły się, by zagrodzić mu drogę, a Matriasenem szarpnęło na bok. Mimo to nie zwolnił uścisku. Przed oczami zaczynało robić mu się ciemno, ale wiedział, że nie może zwolnić uścisku. Jeśli to zrobi – umrze. Kolejne uderzenie w plecy. Cesarz czuł jednocześnie gorąco wypływającej krwi i lodowate zimno tkwiącego w ciele sopla. Czuł, że zaczyna tracić panowanie nad organiczną kończyną. Potężnym wysiłkiem woli spróbował chwycić ją mechaniczną, jednak ta nie reagowała. Być może został uszkodzony system rozluźniający palce…? W mętnej mieszaninie bólu, strachu, podniecenia i wściekłości przez głowę cesarza zaczęły przesuwać się wzory, opisujące parametry protezy, kolejne schematy i obliczenia. Chłopak skupił się na tych myślach. Odpływająca powoli świadomość oparła się na znanych, powtarzalnych schematach. Ale nie pomogło to na długo. Matriasen czuł, że uścisk jego dłoni się rozluźnia. Nie mógł już nic na to poradzić. Jego ciało było słabe. Zawsze było słabe. Chłopak poczuł jeszcze, że wojownik próbuje przytrzymać jego rękę, jednak nie mógł trzymać jej cały czas, jeśli sam chciał utrzymać się na galopującym wierzchowcu. Koń ponownie skręcił gwałtownie. Białowłosym zarzuciło jak szmatą, jednak twardy uścisk wojownika zdołał go przytrzymać. Kolejny skręt. Jeszcze jeden. Wyszli chyba na prostą. Może to już blisko skraju? Gwałtownie zwierz wygiął swoje ciało w skoku. Najwyraźniej dotarli do jakiegoś wąwozu? Dłoń Matriasena ześlizgnęła się z pasa wojownika. Palce tego drugiego musnęły czubki jego palców, nie zdążywszy jednak powstrzymać upadku. Bezwładne nagle ciało chłopaka pociągnęło za sobą protezę, rozdzierając strój jeźdźca i poleciało w dół. Przed oczami cesarza pojawiły się ptaki. Cała piątka. Zawisły w miejscu nad nim, przez chwilę wyglądały, jakby się zastanawiały co robić. Ale było to tylko mylne wrażenie. Cały czas machały w końcu skrzydłąmi, a pył pod nimi powoli formował się w coś większego.
Zginę tutaj - przeleciało jeszcze przez myśl wynalazcy. Zupełnie bez emocji, bez strachu czy niepokoju. Nie mógł nic z tym zrobić, nie było więc powodu do zmartwień. Uderzył twardo o pylistą ziemię brzegu wąwozu. Gdzieś kawałek dalej zarżał koń i dźwięk kopyt rozbrzmiał tuż przy głowie chłopaka. Wojownik ponownie skakał przez wąwóz. Jego rozwiane, białe włosy i piękne, złote oczy wydały się w tamtym momencie Matriasenowi tak bliskie i znajome. Jakby znów był przy nim jego brat. Wojownik miechem rozgonił ptaki, jednak tworzony przez nie duży odłamek lodu stracił oparcie w momencie, gdy zdzielił jednego mieczem. Bryła lodu uderzyła mężczyznę w pierś, strącając z konia, tuż obok wynalazcy. Wojownik upadł z jękiem, jednak błyskawicznie się podniósł. Spojrzał na leżącego. Oczy chłopaka były mętne, a ziemia wokół niego nasiąknięta krwią.
- Trzymaj się – mruknął, stając naprzeciw trzem pozostałym przy życiu wrogom, które właśnie pikowały w jego kierunku.
W tym momencie rozległ się wystrzał. Jedno z błękitnych stworzeni wydało z siebie żałosny skrzek, a pozostałe rozproszyły się gwałtownie. Nie pomogło im to. Padły kolejne strzały i wokół wąwozu pojawił się niewielki, ciężkozbrojny, konny oddział.
- To już wszystkie, komisarzu! - krzyknął jeden z mężczyzn, trzymających pistolet kapiszonowy. Z lufy wciąż unosił się dym.
- Dobrze. - Do wąwozu zbliżył się postawny mężczyzna w lekkim pancerzu wspomaganym, przykrytym barwnym płaszczem, wyglądającym jakby był zszywany przez wiele krawcowych, z których każda miała nieco inny pomysł na efekt końcowy. Przy bokach konia wisiały dwa dziwaczne, ząbkowane ostrza, jednak poza nimi nie było widać u mężczyzny broni. - Aresztujcie czarowników i po sprawie.
Wojownik spiął wszystkie mięśnie, a otaczający go inkwizytorzy zareagowali błyskawicznie, dobywając spod płaszczy pistoletów.
- Ani drgnij chłopcze albo z miejsca rozerwiemy cię na strzępy. - Dowódca badawczo patrzył w twarz młodzieńca. Białe włosy albinosa i złoto w jego oczach coś mu przypominały, jednak nie był w stanie przypomnieć sobie, co dokładnie.
- Zgłupieliście? - jęknął półprzytomny Matriasen, zwracając na siebie uwagę zgromadzonych. W oczach komisarza pojawił się błysk zaskoczenia. - Opuś... cić... broń. - wydukał, dużym wysiłkiem woli chłopak.
- Opuścić! - rozkazał gwałtownie komisarz. - Seref! Na co czekacie! Pomóc rannym! - warknął do najbliższego podkomendnego.
(Zacharias? Zostawiam cię w tym niezręcznym momencie :P)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz