środa, 23 września 2020

Od Mirajane do Lexie

 Stałam pośród zielonej polany, okrytej kolorowymi kwiatami. Słońce kuliło się ku zachodowi, a ja stałam i patrzyłam w horyzont. Zamknęła lekko oczy. Ciepła, orzeźwiająca mnie bryza, muskała moje policzki oraz resztę twarzy, powodując, że blond kosmyki moich włosów, wpadały delikatnie do moich oczu. Uśmiechnęłam się mimo to. Zarumieniłam się dość mocno, odchylając lekko głowę do tyłu. Poczułam, jak spoczywa ona na czyimś silnym ramieniu. Ciepłe, męskie dłonie objęły mnie w pasie, przyciągając delikatnie do siebie. Uśmiechnęłam się lekko i dotknęłam uzbrojonego przedramienia kogoś, kto sprawiał, że czułam się prawdziwie wolna. Kiedy popatrzyłam w dół, ujrzałam, że miałam lekko wypukły brzuch. No tak... W mojej wizji zawsze widziałam, że ja i Mer będziemy szczęśliwą rodziną. Wymarzyłam, że chciałam mieć z nim dzieci, chciałam żyć z nim z dala od królewskich luksusów, w miejscu, gdzie będziemy mieli dostatek, ale też spokój od obowiązków monarchy. Tak... Tak właśnie widziałam siebie. Widziałam też, że Lexie na zawsze pozostałaby z nami. Jako moja siostra i ciocia dzieci...
- Mer... - szepnęłam znowu, uśmiechając się lekko do siebie. - Teraz jest idealnie, prawda...?
Ostatnie co widziałam w moim świecie, była jasna twarz ukochanego, a potem czuły pocałunek, jaki sprawił, że moje serce zabiło szybciej. Dziękuję ci Mer... Bądź przy mnie zawsze.

___

Po długiej chwili odmętnych myśli o przyszłym wspólnym może życiu z moim ukochanym, wybudziło mnie kapanie krwi. Słyszałam opadające raz co raz ciężkie, czerwone krople. Jedna z nich właśnie znowu uderzyła o coś. Przerażona się rozejrzałam. Byłam w dżungli, na Discordzie, a przede mną była Lexie, jaka była cała zakrwawiona. Odwróciłam słabo głowę, a tam ujrzałam goniącą nas wściekłą pumę. Bodajże to była puma. Mój wzrok nadal był zamglony, przez co niespecjalnie wiedziałam co się działo wokół mnie. Jęknęłam z bólu, czując ścisk w ciele. Moje oczy przewróciły się, zupełnie jakbym miała znowu zemdleć, jednak na szczęście to się nie stało i szybko ocknęłam się z tego dziwnego stanu. Objęłam mocno Lexie w przerażeniu, że zaraz spadnę. Zaczęłam nagle krzyczeć. Sama nie wiedziałam dlaczego wrzeszczałam, dlaczego moje ciało całe drżało, dlaczego czułam się, jakbym zaraz miała umrzeć. Zaczęłam płakać. Po prostu po moich bladych policzkach popłynęły łzy. Objęłam mocniej gwardzistkę, wtulając się w jej plecy.
- Lexie... Boję się. - szepnęłam niczym małe dziecko. - Nie chce umierać... Ja nie chcę. - powiedziałam głośniej, po czym zacisnęłam blade dłonie na jej talii.
Po chwili jednak Discord z całej siły uderzył ogonem w pumę, która w porównaniu do mojego pupila była o wiele mniejsza. Prawda była taka, że w czasie ich ucieczki, Hares powiększał się co chwilę, aby uratować ważne mu osoby. Nie powinien, ale wiedział, że musiał uratować właścicielkę jak tylko mógł. Kiedy drapieżnik padł oszołomiony na ziemię, białe stworzenie zwolniło, kładąc się, potrzebował chwilowo odpoczynku, aby jego energia z powrotem wróciła do ciała. Biały królikopodobny ciężko oddychał, ale po chwili jego oddech się uspokoił. Podniosłam się, lekko puszczając ciało ciężko dyszącej Lexie. Popatrzyłam na nią.
- Co się stało? Czy ja... Czy to ja ci zrobiłam? - powiedziałam w przerażeniu, dotykając jej ramion oraz nogi. - Czy to ja ciebie tak skrzywdziłam, znowu...? - dodałam jeszcze, czując jak trzęsą mi się ręce.
Zabrałam od niej dłonie i odsunęłam się po chwili. Cofałam się, patrząc na moje dłonie, aż wreszcie potknęłam się o korzeń i upadłam na ziemię, patrząc się nadal na narzędzia zbrodni, jakimi ostatniego czasu narobiłam wiele złego. Źrenice mi się zwężyły, ciało zadygotało w kolejnej partii przerażenia i strachu przed samą sobą. Z moich palców zaczęła wydobywać się magia, a pode mną zaczęła zamarzać lekko ziemia, trawa i pobliska kora drzewa. Rozejrzałam się, patrząc na to co znowu narobiłam. Po policzkach pociekło mi więcej łez.
- Nie, to nie możliwe. Ta magia... Miałam pomagać, a nie niszczyć... Lexie... Ja znowu niszczę, a nie naprawiam... - powiedziałam, patrząc na moją gwardzistkę.
Strażniczka popatrzyła na mnie, jednak po chwili zauważyłam, jak idzie w moją stronę. Jej wzrok zawsze był spokojny, wydawał się nawet lekko zmartwiony o mnie. Co jednak ja zrobiłam? W przerażeniu krzyknęłam, łapiąc się za głowę i skuliłam się. Wokół mnie powstały lodowe kolce, które odgrodziły mnie od gwardzistki. Cała drżałam, ciągle po moich policzkach płynęły łzy.
- Nie podchodź! Nie! Nie mogę ciebie krzywdzić! Przeze mnie ciągle cierpisz! Ciągle musisz mnie ratować! Ciągle patrzysz, jak ja niszczę swoje i twoje życie! Dlaczego ja się zgodziłam na to, aby ktokolwiek mnie pilnował! Powinnam odpowiedzieć za grzechy jakich się dopuściłam! Powinnam... Powinnam zapłacić życiem za cierpienie jakie sprawiłam tylu ludziom... Mama, tata... Rodzeństwo... To przeze mnie. to na pewno przeze mnie straciłam ich wszystkich. Nie mam nic. Mam tylko magię, której się boję. Którą sama przyjęłam do mojego ciała z nadzieją, że będę mogła naprawiać. A tak naprawdę? Tak naprawdę wszystko niszczę i ranię innych! Ty cierpisz! Discord cierpi... A Mer... Mer zniknął, znowu... Dlaczego go nie ma... Tak bardzo chcę, aby był obok mnie! - krzyknęłam, po czym zalałam się łzami.
Na niebie zebrały się szare, wręcz ciemnoszare chmury. Ułożyły się tak, aby ani kawałeczek słońca nie oblał lasu w jakim znajdowałam się ja i moja gwardzistka. Chwilę później, zaczął padać śnieg, a  ten chwilę potem przemienił się w wichurę śnieżną. Ja zalewałam się nadal płaczem, a wiatr wzmagał na sile, sople wokół mnie wydawały się zaostrzać, a szron pode mną i na drzewie wydawał się zmieniać w prawdziwy lód.
- Zniszczyłam życie wszystkich ludzi! To moja wina! - krzyknęłam.
Zaraz potem uciszyłam się. Wichura lekko ustąpiła, a lodowe sople znowu wydawały się być jak galareta. Uniosłam głowę do góry, patrząc na padający z nieba śnieg, na zabielające się korony drzew. Zamknęłam oczy, czując łzy w oczach. Wizja mnie i Mera, naszej rodziny zaczęła przeciekać mi przez palce. Przez to co robiłam, nigdy to się nie spełni.. Ból w moim sercu się ciągle wzmacniał.
- Sama dojdę do tego doktora. Lexie, nie musisz tu zostawać. Przeze mnie za wiele osób cierpiało i nie chcę abyś ty też zmarnowała sobie życie u mojego boku. Jestem śmiercią. Uosobieniem śmierci. Każdy kto jest obok mnie, cierpi, umiera... Nie pozwolę, aby tak bliska osoba jak ty również cierpiała... - szepnęłam, a potem uśmiechnęłam się sama do siebie. - Jestem jak ostatni płatek śniegu... Inny niż reszta, zawsze opadający na ziemię samotnie. A potem... Potem łączę się z tłumem, znikając pośród niego... A zaraz potem, kiedy opadnę, reszta zaczyna się topić. Zaczyna ginąc w ziemi pod postacią wody. - szepnęłam, po czym popatrzyłam na Lexie. - Tak mi na tobie zależy... Nie chcę ciebie nigdy utracić na zawsze. Zawsze będziesz w moim sercu. Tam będziesz bezpieczna jako myśl. Ciałem nigdy nie będziesz bezpieczna obok mnie... Wybacz mi, Lexie... Za bardzo się boję, aby pozwolić ci iść dalej. - dodałam.
(Lexie?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz