- I... tyle? - wyrwało się gwardzistce, jednak szybko zamaskowała tą niezręczność krótkim pokłonem. - Zatem wracajmy, pani.
- Tak. Wracajmy.
Czarnowłosy sługa Lazy przemienił się w panterę i dał dosiąść dziewczynie, zaś Lexie i Mer potrzebowali chwili, by odnaleźć swoje wierzchowce i zrównać się na nich z czekającym kotowatym. Cała czwórka była wyczerpana jednak mieli świadomość, że szybki powrót do zamku jest kwestią życia i śmierci dla wielu ludzi. W tym dla samej Mirajane.
- Wio - rozkazałą krótko gwardzistka i zadudniły podkowy na miękkim gruncie, a miękkie łapy pantery zaszeleściły lekko, gdy kotowaty ruszał.
W podróży nie mówili wiele. Zielarka nie wyglądała, jakby była w nastroju do wyjaśnień, a wycieńczeni wojownicy nie mieli ochoty na wdawanie się w czcze dyskusje. Wciąż jeszcze było coś do zrobienia. Nie mogli sobie jeszcze pozwolić na odpoczynek. Nie teraz. Miarowy tętent wprowadził Lexie w rodzaj monotonnego transu i nim się obejrzała byli już w Leoatle.
Konie zostawili stajennym, nie pozwalając sobie na luksus przypilnowania, by ci zajęli się nimi jak należy. Za Lazy wbiegli do sali chorych, w której wciąż leżało wielu ludzi. Ku przerażeni Lexie brakowało tam jednak wielu znajomych twarzy.
Zielarka rozwinęła szybko zwój. Gdy zaczęła odczytywać pierwsze sylaby w sali zaległa grobowa cisza. Medycy stali, wpatrzeni w dziewczynę jak w obraz, a ta czytała dalej. Wokół jej smukłej sylwetki pojawiały się symbole, tworząc pierścienie i poruszając się powoli w powietrzu. Jej warkocze uniosły się delikatnie w powietrze. Czytała coraz szybciej, a nieznanej natury echo niosło jej głos po całej sali, a potem na zewnątrz, na miasto. Padła ostatnia sylaba i tajemnicze symbole rozbłysły w gwałtownym wybuchu, a fala uderzeniowa przetoczyła się przez mury pomieszczenia. I wszystko się skończyło. Chorzy nagle się uspokoili, medycy wrócili do badań. Rozległy się pierwsze okrzyki radości. Żyją! Żyją!
(Takako? Co teraz? Kończymy kolejny wątek?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz