poniedziałek, 4 lutego 2019

Od Cythian'diala do Orelli


  - To cię zaciekawi – Ros podniósł butelkę whisky ze stołu i nalał do zawczasu przygotowanej szklanki, w której olbrzymia bryła lodu parowała powoli w niezbyt zresztą ciepłym powietrzu niewielkiego gabinetu, zawierającego w swoim wnętrzu jedynie: jeden regał z książkami, pełniący również funkcję ściany, którego półki uginały się wprost od opasłych dzieł, oznaczonych przedziwnymi runami i otoczonych aurą tajemnicy, starości, a czasem nawet możliwości, bo jak wiadomo przy pomocy magii można pozyskać dzieła, które nie zostały napisane z różnych przyczyn, a których istnienie byłoby bardzo pożądane dla niektórych; jedno biurko ustawione przodem do drzwi tak, że żaden wchodzący nie mógł umknąć uwadze rezydującej na nim osobie; jeden stolik na krótkich acz eleganckich nóżkach z ciemnego drewna, rzeźbionego na kształt nóg piekielnego ogara z długimi, zakrzywionymi pazurami; jedną kanapę, obitą gustowną, brązową skórą oraz jeden fotel w tym samym stylu, okalające stolik jedynie z dwóch stron tak, że potencjalni goście mieli widok na biblioteczkę i ewentualną osobę przy niej stojącą; jeden kandelabr, ustawiony w najdalszym rogu pokoju będący również jedynym źródłem światła, który tylko w niewielkim stopniu rozpraszał panującą w pomieszczeniu ciemność, jakby blask w jakiejkolwiek postaci nie był mile widziany przez rezydenta; jedno lustro, pełniące funkcję drugiej ściany i odbijacie mistyczny regał w swojej gładkiej tafli bez żadnej skazy oraz sprawiające, że przebywający w pokoju doświadczali na raz poczucia klaustrofobii i agrogobii; oraz, z niewiadomych przyczyn, jednego pluszowego misia, którego biała główka opadała smętnie, jakby już dawno pogodził się ze swoim losem.
  Co takiego? Mała postać, stojąca przy regale i powoli przeglądająca jakby od niechcenia jedną z pozycji właśnie z niego zdjętą wyglądała na niezainteresowaną rozmówcą. Cythian’dial rzadko wyglądał na zainteresowanego rozmówcą. Być może było tak dlatego, że zwykle zdążał trzy razy przesądować jego umysł, nim ten w ogóle otworzył usta. Co prawda z Rosem sprawa wyglądała inaczej. Władca Temeni posłał mu przelotne spojrzenie. Wysoki, barczysty mężczyzna jakich widuje się wielu w karczmach, gdzie wypijają kufel za kuflem, by potem podrywać kelnereczki i czarować swoim urokiem osobistym, niechlujnie przystrzyżonymi włosami i urokiem atletycznego łobuza. Jedynym co go odróżniało od tych ludzi były oplatające go pasożytnicze ciernie, powoli rozkładające jego ciało i poruszające się po nim powoli, niczym węże po swojej ofierze. No i oczy – czyste białka, bez chociażby śladu tęczówek czy źrenic. Całkiem paskudna klątwa dla takiej osoby, jaką Ros zwykł być. Jednak gdyby nie ona to kto wie, czy mężczyzna dalej obracałby się w towarzystwie żywych. Arcymaga nużyli zwykli ludzie, a gdy był znużony wprowadzał do systemu impuls, który miał poprawić mu nastrój.
- Nie młoda laska, egzotyczna piękność właśnie przekroczyła granice – powiedział, uśmiechając się zaczepnie. Nie wielu mówiło zaczepnie do Cythian’diala. W tym również Ros był wyjątkiem. Przy tym, co ciekawe, ani jedna myśl nie zmąciła jego mózgu. Ros nie potrzebował czegoś takiego jak myśli. Byłoby to tylko marnotrawstwo czasu, bo i tak zawsze wszystko ostatecznie wypływało przez jego usta. – Samotność i determinacja – to jedyni jej towarzysze. Prze poprzez teren nieprzyjaciela z jednym tylko pragnieniem. Jednym, jedynym celem – tu zrobił dramatyczną pauzę – by odnaleźć swoją córkę.
  To historia jakich wiele. Ufam, że się jej pozbyłeś.
- Nie, nie! Nie mógłbym przecież tego zrobić. – Ros rozłożył bezradnie ręce. – Nie mam w zwyczaju zabijać dam.
  To poślę kogoś innego.
- Nie znasz się na żartach, Cyth. – Jednym haustem wypił całą szklankę whisky tylko po to, by nalać sobie kolejną. – Taka błahostka by mi nie przeszkodziła. – Machnął lekceważąco ręką. – Chodzi o co innego. I to jest sedno tej sprawy. Jak zawsze Oni są w to zamieszani.
  To zrób z nimi porządek. Masz stosowne uprawnienia. zauważył Arcymag, bez zainteresowania przerzucając kolejną stronę w księdze. Gdybym się przejmował każdym drobnym spiskiem z ich udziałem nie starczyłoby mi czasu na naukę.
- I tak wiem, że to robisz. – Ros wyszczerzył się w nieco agresywnym uśmiechu, a ciernie na jego ciele poruszyły się trochę bardziej nerwowo, niż zazwyczaj. – Relaks. Ten jest naprawdę ciekawy. I bierze w nim udział 13 magów. Tego nie można nazwać „drobnym spiskiem” – mówiąc to wykonał w powietrzu cudzysłów.
  Cythian’dial pozostawał nieruchomy, jakby zaczytując informacje ze strony, którą miał przed swoją twarzą. Ros jednak wiedział dokładnie, kiedy władca naprawdę czytał, a kiedy tylko udawał, że to robi. Tak, spisek z trzynastu magów to było coś. Ci starzy ekscentryczni egocentrycy zwykle nie potrafili zgodzić się co do tego jaki kolor widnieje w herbie Temeni, więc co tu mówić o unii trzynastu magów, zgadzających się w czymkolwiek.
- Postawili zakład, a stawką jest twoje życie. Dosłownie, wychodzi na to, że chcą cię obalić, tylko nie potrafią się zgodzić, kto ma dowodzić. – Mężczyzna ponownie rozłożył ręce w geście rezygnacji. – Jak już oni na coś wpadną to musi zawierać jakąś elementarną głupotę. Ale co mieli zrobić? Przecież jakby się powybijali to z rebelii nici. Zabawna sprawa, nie? – Ros opróżnił kolejną szklankę trunku i ponownie ją napełnił. Uniósł i pomieszał, delikatnie dzwoniąc lodem, którego zaczynało robić się coraz mniej.
- Nie zapytasz o co dokładnie chodzi? Nie ciekawi cię to, Cythi? – dopytywał zadziornie. – A może boisz się o swoje dupsko, co? Trzynastu magów to w końcu nie byle co. Z trzynastoma magami można zwojować świat.
  Rozumiem. Dziecięcy głos Arcymaga brzmiał niezmiennie bez wyrazu w głowie Rosa. Demon przewrócił stronę w książce, a jego gość przewrócił oczyma.
- Podsunęli jej córkę jako przynętę – wyjaśnił, a zaraz potem sam sobie zaprzeczył. – Znaczy nie, nie jej córkę. Diabli wiedzą, gdzie ta mała jest. Knif polega na tym, że nie mają tej córki. W każdym razie każdy z nich udaje, że ją ma. I ma przekonać tamtą laskę, żeby nabrała się właśnie na jego podstęp! Durne jak diabli, ale oni uznali to za bardzo zabawne i godne ich intelektów. Nie oceniam! – Uniósł ręce w obronnym geście. -  Ja jestem tylko debilem który któregoś dnia powiesi się na własnych cierniach. Jednak założę się, że jest mnóstwo mniej rzucających się w oczy sposobów na wybór wodza. Chyba że jeśli się wyda chcą powiedzieć „Ej, ale naszym celem nie była wcale jakaś głupia elekcja. Robiliśmy tylko zakłady w ramach rozsądnej, towarzyskiej gry. Nie możesz nam tego zabrnić!” czy coś takiego. Prawo wolności, ach, jakże cudowne i jakże uporczywe.
  Nie sądzę, by coś takiego mnie powstrzymało. Zauważył Cythian’dial, nie czytając już praktycznie swojej książki.
- Nie, nie, oczywiście, że nie. Ale oni twierdzą inaczej. – Ros zamilkł na chwilę. Chyba wierzą w de-mo-kra-cję.
  Ostatnie słowo sprawiło mu wyraźną trudność w wymowie. I zdziwiło Cythian’diala. To słowo zdecydowanie nie powinno się pojawić w ustach kogoś urodzonego w obecnie panującym wieku. Szczególnie jeśli chodziło o osobę tak stroniącą od książek, jak to robił Ros. Arcymag zrozumiał jak poważna jest sytuacja. Demokracja była pięknym ideałem, który jednakowoż nie sprawdziłby się w Temeni. Po pierwsze na przykład dlatego, że jakkolwiek demokratycznie wybrany władca zostałby szybko tyranem, jeśli chciałby zachować swoje stanowisko dłużej, niż kilka dni. W pracy z silnymi charakterami, jak te, które posiadali magowie nie można było sobie pozwolić na dyskusje, referenda i wybory. Oni po prostu nie nadawali się do czegoś takiego. Już sam ich zakład dotyczący tamtej kobiety był na to najlepszym przykładem. Spod maski demona wyleciało ciche westchnięcie. Cythian’dial rzadko wzdychał. Zasadniczo oddychanie nie było mu potrzebne do życia. Było jednak bardzo użyteczne w niektórych sytuacjach. Na przykład teraz, gdy chciał dać do zrozumienia mężczyźnie, że już wystarczy i powinien się zbierać. Co zasadniczo w wypadku tego osobnika było nieskuteczne, gdyż cokolwiek bardziej subtelnego, niż podniesiony głos rzadko odnosiło zamierzony skutek.
- Też tak uważam – potwierdził Ros. – No nic, jeśli chcesz to oczywiście się tym zajmę. Usunę laskę, raz czy dwa grzmotnę kijem starych zboków i będzie spokój. Nikt nawet się nie zorientuje…
  Wróć do swoich obowiązków. Rozkazał Arcymag, przerywając kolejny monolog mężczyzny. Kobieta od teraz należy do moich problemów. Przekaż to pozostałym. I przypomnij co się stało z Terramerielem. Czy to wszystko?
  Ros wypił ostatnią szklankę whisky i odłożył ją na stolik z cichym brzęknięciem.
- Nie, to chyba wszystko. Reszta jest mniej interesująca. – Wstał i rozciągnął się. Nie wyglądał nawet na lekko podchmielonego. Klątwa miała też swoje dobre strony. – Wpadnę znowu, gdy będę miał chwilę. Trzymaj się staruszku.
  Cythian’dial nie odpowiedział. Nie odprowadził nawet mężczyzny wzrokiem do drzwi, gdy ten wychodził.
Roz opuścił pomieszczenie jak zwykle pozostając w jednym kawałku. Było to swego rodzaju osiągnięcie, gdyż nie wszystkim się to udawało. Szczególnie tym, którzy odzywali się w ten sposób do władcy Temeni. Ros był jednak inny. Był inny od nich wszystkich. Był w końcu jedynym przyjacielem Arcymaga.
  Mały ludzik odłożył powoli książkę na półkę. Przez chwilę trzymał jeszcze dłoń na jej grzbiecie, po czym odwrócił się do lustra, które niezmiennie pokazywało karzełka odzianego w wiele warstw czarnego materiału oraz białą maskę bez wyrazu. Był charakterystyczny. Każdy w całym Temeni był w stanie rozpoznać tę sylwetkę. Dla większości była to w końcu kwestia życia lub śmierci. Pozostali zaś byli samobójcami, którzy już dawno pogodzili się ze swoim losem. Niewielka postać ściągnęła ubrania i przekształciła się w przeciętnej wielkości humanoida o jelenich kopytkach oraz parze długich rogów i odstających uszu. Gdy patrzył na Nivil w lustrze odnosił czasem wrażenie, że są oddzielnymi bytami, że mógłby z nią porozmawiać jak wtedy, gdy uratowała mu życie, jednak zaraz po tym racjonalna część Jelenia przypominała jej delikatnie, że to niemożliwe. Cythian’dial poczuła się nagle bardzo samotnie. Oplotła swoje nagie ciało ramionami i wbiła w nie mocno palce. Miała ochotę się rozpłakać, jednak nie było na to czasu. Dobrze pamiętała, co zamierza zrobić i to trochę podnosiło ją na duchu. W końcu w jej uprzejmej, empatycznej naturze głęboko zakorzeniona była pomoc bliźnim. Nie była tylko pewna jak to zamierza zrobić. Trochę bała się tego spotkania. A co jak tamta jej nie polubi? Odrzuciła to  na razie na bok. Teraz trzeba się ubrać, potem – poprosić kogoś by ją przeniósł. A potem… a potem zaczną się schody.

[…]Ros siedział oparty o skałę z wyrazem samozadowolenia na twarzy. Czarnowłosa kobieta, której piękność już dawno zaczynała przekwitać, co jednak tylko bardziej podniecało mężczyznę, powoli jechała na swoim rumaku wśród mgły. Krajobraz nie był zachęcający. Górzysty, poszarpany, martwy. Ludzie zawsze czują się nieswojo wkraczając do Temeni. Szczególnie, gdy są samotną kobietą, która zapewne wiele słyszała o tym ekscentrycznym miejscu. Ciekaw był, co Cythian zamierza teraz zrobić. I nie zamierzał tego przegapić.
  Stukot kopyt na kamieniu raptownie umilkł. Mężczyzna wypuścił jedno ze swoich cierni za głaz i jął lustrować okolice zmysłem rośliny. Na środku ścieżki coś leżało, a gdy się temu przyjrzał prawie parsknął śmiechem. Drobna satyrka, wyglądająca na zagubioną i przerażoną próbowała się podnieść i uciec, jednak najwyraźniej była ciężko ranna, bo zaraz upadła.
  Mam bardzo ciekawy eksperyment, który muszę przeprowadzić. Sądzę, że mógłbyś być chętny, by mi w nim pomóc Ros, skoro masz za dużo czasu.
- Ajjj - mruknął do siebie i podrapał się po miejscu, w który powinno być jego lewe ucho. - Zabawopsuj.
  I po chwili zniknął we mgle.
(Orellio? Taki tam wstęp xd Ale dawno nie pisałam Cythem i musiałam się rozpędzić. W sumie istotne są tylko dialogi, wiec resztę możesz pominąć xd)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz