piątek, 22 lutego 2019

Od Lexie do Mirajane

  Lexie, zaskoczona gwałtownym ruchem księżniczki, cofnęła się chwiejnie kilka kroków, a przed jej nosem wyrosła lodowa bańka. Gwardzistka przyskoczyła do niej i dotknęła otwartą dłonią, jednak cała magia zdążyła już ulotnić się z konstruktu. Przez przeźroczyste ściany dziewczyna doskonale widziała kobiece postaci oraz chmarę małego robactwa, kłębiącego się wokół postaci Mirajane. Nie myśląc wiele Lexie zamachnęła się włócznię i uderzyła nią z dużą siłą w lód. Kawałek zimnego materiału odprysnął od bryły, nie czyniąc jednak wyrwy, więc gwardzistka uderzyła ponownie i jeszcze raz, i znów. W środku królowa, a właściwie to, co z niej zostało, dusiła Mirajane.
  BRZDĘK! Włócznia kobiety wreszcie przebiła się przez pokrywę lodową, robiąc wyłom w jednej z bocznych ścian. Gwardzistka rzuciła się w jego stronę, jednak z dziury wypadł na nią rój owadów. Jedną ręką zasłoniła przed nimi twarz, jednocześnie drugą mocniej zaciskając na trzonku włóczni, by w końcu wedrzeć się do wnętrza bąbla. Omiotła obie kobiety szybkim spojrzeniem. Twarz Mirajane była sina, a dziewczyna luźno zwisała z ramion matki - nieprzytomna. Królowa, czymkolwiek była, mimo to dalej zaciskała swoje palce na jej gardle. 
- ...wytrzymaj jeszcze trochę moja mała... - mówiła królowa, chrapliwym głosem - już niebawem...
  Gwardzistka bez wahania wykonała zamach, oczywiście na tyle, na ile pozwalała jej ograniczona przestrzeń, i nabiła królową od tyłu na grot włóczni. Kobieta zacharczała i wypuściła Mirajane z uścisku, jednocześnie próbując się odwrócić do swojej zabójczyni.
- Lexie... - powiedziała słabym głosem, nim ta wbiła swoją broń głębiej, pozbawiając jej życia.
  Strażniczka wypuściła z rąk włócznię i próbując nie myśleć o tym, co właśnie zrobiła, wyminęła upadające na ziemię zwłoki władczyni i podbiegła do jej córki. Była nieprzytomna, jednak do jej twarzy powoli wracał kolor. Lexie sprawdziła jej puls. Był słaby, jednak nadal dobrze wyczuwalny. Gwardzistka odetchnęła i ostrożnie podniosła swoją panią z lodu. Muszę ją zanieść w bezpieczne miejsce - myślała. Powoli, starając się nie zahaczyć żadną częścią ciała księżniczki o krawędzie wyłomu w lodowej kuli, wydostała się do sali tronowej. Rzuciła przelotne spojrzenie królowi, który nadal siedział na swoim tronie. Jego głowa niespodziewanie się poruszyła. Jednak nie był to naturalny ruch. Ludzie nie powinni poruszać się w ten sposób. Jego ciało przebiegł dreszcz. Lexie nie czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Z ciężkim sercem przerzuciła sobie Mirajane przez ramię i podbiegła do ściany sali, z której jednym ruchem zerwała zimną pochodnię. Kucnęła i oparła uprzędzenie o kolano. Z trudem udało jej się wyciągnąć z sakiewki na pasie niewielkie krzesiwo i pomagając sobie drugą ręką, trzymającą księżniczkę w końcu udało jej się zapalić nieszczęsne łuczywo. 
  Dokładnie w tym samym momencie poczuła, że ktoś stoi za jej plecami. Zamachnęła się pochodną, by w jej mętnym blasku ujrzeć bladą twarz króla. Nie słyszała jego kroków. Mężczyzna, a właściwie jego ciało, cofnęło się, jakby obawiając się ognia, dając tym samym kobiecie szansę do ucieczki. Którą zresztą od razu wykorzystała. Brunetka ruszyła biegiem w kierunku drzwi. Nie było czasu na tą walkę. Wrota sali tronowej wciąż były otwarte. Jeśli jej podejrzenia były słuszne wraz ze śmiercią królowej...
  ...śpiące królewny obudzą się.
  Tuż koło gwardzistki kokon spadł na ziemię, rozrywając się na pół. Lexie zamachnęła się pochodnią  na wychodzącego ze środka stwora, jednocześnie podpalając jego kokon. Istota zawyła, jednak ciemnowłosa nie miała czasu, by poświęcać mu więcej uwagi. Dopadła wyjścia, machając na lewo i prawo pochodnią, by odgonić ewentualne nadchodzące stwory o zasłonach z skrzydełek ćmy na twarzy. Faktycznie odskakiwały, jedna tylko na chwilę, co jednak dawało gwardzistce dość czasu, by przedzierać się do przodu. Na korytarzu leżało pełno kokonów. Część z nich wydawała się jeszcze spać, część powoli poruszała się, a część... była już pusta. Strażniczka odskoczyła, gdy jedna z ćmokobiet zamachnęła się na nią, i upadła na miękki materiał, pustej otoczki. To było to. Chwyciła go, podpaliła i cisnęła w górę, w kierunku wiszących na suficie. Czymkolwiek był materiał z którego zrobione były oprzędy tych stworzeń, płonęło doskonale. Torując sobie drogę pochodnią i unikając spadających, płonących ochłapów, Lexie wybiegła na zamkowy dziedziniec. Czerwona łuna spowijała ciemne mury. 
  Zamek królewski krainy Leoatle płonął.
(Mirajane? Masowy mord. Umarł król, niech żyje król! Teraz dopiero się zacznie zabawa xd)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz