niedziela, 10 lutego 2019

Od Orelli do Cythian'diala

Temeni. 

Ostatnie miejsce, do którego powinien zaglądać człowiek. Ostatnie, do którego powinna jechać samotna kobieta pozbawiona jakichkolwiek mocy, protekcji maga, sama wraz ze swoją nadzieją. Do zapomnianego przez bogów kraju na końcu świata.

Podróżowała trzeci miesiąc, aby wreszcie sięgnąć granic Khayru. Gdy Orella zaskoczyła z Mary, jej buty zatonęły w błocie spływającym z gór, a widok był więcej, niż ponury. Kobieta wyjęła z sakwy pognieciona mapę i rozprostowała na siodle, patrząc przed siebie. Świstek papieru nie mówił wiele, zaznaczał tylko dolinę leżącą za wzniesieniem, najbliższe przejście prowadzące do Temeni.

Orella przeszła kilka kroków, rozglądając się za ścieżką. Ta albo zarosła, albo jej nigdy nie było. Zresztą mieszkańcy tych pustkowi nie byli ludźmi. A przynajmniej tak mówiono. Być może poruszali się za pomocą magii; może wcale nie mieli powodu, by opuszczać krainę. Zapomniany szlak, istniejący zatem tylko na papierze piął się w górę i wedle mapy, omijał niebezpieczne przepaście i stoki, umożliwiając nawet zachodnim wierzchowcom przebycie gór. Orella ruszyła do przodu, wiodąc klacz za sobą. Wystarczyło jej tylko przejść jeszcze milę, by ujrzeć przejście do domeny demonów.

Dolinę przecinał głęboki, rwący strumień wijący się ze stoku którejś góry. Przejście było ograniczone z obu stron szarym masywem porośniętymi mchem i krzewinami, który ginął w chmurach zasłaniających niebo. Z pary wydostawały się pnie nagich świerków i jodeł. Drzewa musiały być martwe od kilku lat, część z nich już rozpadała się na kawałki. Orella dostrzegła, że nawet pod jej stopami, spomiędzy skał wyrastały korzenie, pod którymi kryło się robactwo. 

Mgła wylewała się spomiędzy skał i krążyła pomiędzy szczelinami, jakby ręce ciemności chciały opanować świat. Kobieta wreszcie postanowiła zejść w dół i podążać za brzegiem rzeki. Zbocze było strome i mokre, jeden nieostrożny ruch mógł się skończyć kąpielą w mętnej wodzie kilkanaście stóp niżej. Szła więc ostrożnie, prowadząc za sobą konia. Potykała się, modląc w duchu, żeby razem z koniem nie upaść i złamać karku. Buty podróżniczki zapadały się w ziemię i ślizgały po kamieniach, a krzaki zdawały pętlić stopy za każdym krokiem coraz bardziej. Jakby miała się zatrzymać i zawrócić. Ale wracać nie było gdzie, a czas naglił. Jesień miała się ku końcowi, nocowanie zimą na obcej ziemi, nieprzyjaznej i nieznanej, na dodatek pod gołym niebem czy w znalezionej chacie mogło skończyć się tylko śmiercią. Orella nie chciała umierać, nie na tej ziemi.

Kobieta wreszcie zeszła do strumienia, gdzie znów się zatrzymała, by zaczerpnąć wody z potoku. Woda miała jednak rdzawe zabarwienie i zalatywała metalicznym zapachem. Zmęczona Mara zbliżyła pysk do wody, ale szybko go odtrąciła, wzburzona. Orella wspięła się łagodnie na siodło i chwyciła lejce, delikatnym ruchem poganiając ją do przodu. Choć mgła gęstniała, spływając do dna doliny, wciąż dało się poruszać konno. 

Nieustannie nasłuchując najcichszego szmeru, pozwoliła myślom swobodnie błądzić. Kogo w Temeni mogła obchodzić rodzina von Warenhassów? Orella zastanawiała się nad tym od momentu, kiedy natrafiła na wieści o dziewczynie prowadzonej przez grupę najemników do Temeni, całkiem podobnej do tego, jak mogła wyglądać Berenika. Źródło nie było pewne, ale taka informacja była lepsza niż nic. Jej wątpliwości miały jednak podstawy. Ani ona, ani Peter nie znaczyli wiele na wielkiej scenie politycznej Merkezu. Pokrewieństwo z rodem Krallów? Berenika była warta tylko kilku minut uwagi króla i odrobiny jego współczucia. Żadna z niej karta przetargowa. Nawet dla Warenhassów. Choć nikt nie mówił tego wprost, wiadomo było, że gdyby dziecko zmarło, Orella mogła urodzić jeszcze pięcioro kolejnych. I nikt by się nie przejmował, że jedno zginie w rękach oprawców. Nikt, prócz Orelli i Petera. 

Czy faktycznie Berenika jeszcze żyła? Przez tyle lat, jeśli naprawdę została porwana, mogła nie przeżyć. Zachorować. Podciąć sobie żyły kawałkiem glinianej miski. Oplątać sznur wokół bladej szyi. Skończyć z sobą, raz na zawsze. Nie dać satysfakcji oprawcom. Tak, jak nie dał jej im Peter. Będąc nawet tysiące mil od miejsca napaści, Orella zdawała sobie sprawę, że jej małżonek wtedy nie odpuścił i chwycił miecz, choć mógł pohamować swój temperament i ocalić swe życie. Ocalił tylko swój honor. 

Berenika zapewne też walczyła tak dzielnie, jak dziele może walczyć dziecko. Drapać, krzyczeć, gryźć jak młody wilk. Czy teraz wyglądała tak samo? Czy była taka sama? Czy po latach niewoli zgasł w niej ogień Warenhassów? Tego Orella nie mogła sobie jej wyobrazić. Pamiętała tylko kwadratową dziecięcą sylwetkę, ciemne włosy, delikatne policzki. Perlisty śmiech o poranku, tupot bosych stóp po mokrej trawie i wyciągnięte w górę ręce. 

Martwej ziemi. Wszystko wokół wydawało się martwe, przesiąknięte czymś złym. Każdy szmer wiatru przyprawiał o ciarki, a zamiast chlupotu błota, Orella słyszała za sobą kroki. Wiedziała, że to tylko umysł roi sobie widziadła i dźwięki. Ale nie mogła odsunąć od siebie niepokoju, rozluźnić mięśni i głosu. Nawet nucenie durnych melodyjek nie potrafiło uspokoić ciała. Za każdą skałą mógł się czaić ktoś z kuszą, ona mogła tylko iść do przodu, z duszą na ramieniu i sercem w garści.

Coś cały czas zniechęcało kobietę do stawiania kolejnych kroków. Myśli już nie powolnie, lecz szaleńczo gnały. Miała wątpliwości. Mgła ogarniała wszystko. Gdzieś za nią, kamienie toczyły się w dół. Poruszała się po omacku, spoglądając za siebie, za jej plecami była tylko mleczna chmura. Jej oczy nie mogły przejrzeć przez mgłę. Mogła ufać tylko instynktowi Mary, badającej kopytami każdy skrawek ziemi. Potok szumiał coraz głośniej.

Wtedy z boku coś mignęło. Cień. Przeleciało bez głosu, szara masa. Orella chwyciła za miecz. Nie czekała. Wiedziała, że nie ma szans przeciwko magii i wszystkiemu, co było z niej zrodzone. Zboczyła z trasy i poprowadziła konia z dala od rzeki, ku majaczącej nieopodal wierzbie. Drzewo było pochylone jak staruszka, okryte szarymi liśćmi pokrytymi czarnym pyłem. Wszystko ucichło, uspokoiło się w mgnieniu oka. Chciała już oprzeć się o pień, ale zamarła w pół kroku.

Pod drzewem coś siedziało. Najpierw była pewna, że to zdeformowany pień, ale kształty się poruszyły. Dziwadło przypominało człowieka, gdyby z jego głowy nie wyrastało jelenie poroże. Puste oczy przeszyły postać kobiety. Orella powoli opuściła miecz, już szukając wzrokiem drogi ucieczki. Ale wszędzie była tylko mgła. 

— Dajcie mi przejść — zaczęła, nie wiedząc jakiej płci jest to coś. Cofnęła się też kilka kroków, trzymając jedną rękę na siodle. — Przychodzę w pokoju, nie czynię nikomu krzywdy.

(Cythian'dialu?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz