niedziela, 27 maja 2018

Od Annmea'i do Carreou

Słuchając słów chłopaka sięgnęłam po koc i delikatnie odkryłam nim jego drobne  ramiona. Odwzajemnił mi to bladym uśmiechem. Wiedziałam że był jeszcze bardzo slaby. Podeszłam do paleniska by sprawdzić czy ogień będzie jeszcze płonął, gdy będę w pracy. Wolny dzień powoli już mijał. Jutro musiałam wstać skoro świt, aby uwinąć się że wszystkim i móc wrócić do podopiecznego. Zaczęłam się zastanawiać co muszę zrobić. Wymyć kotły bo znając Annę i Sąd tego nie zrobią, nanieść wody na poranną herbatę, upiec chleb-w chłodni powinno być ciasto, bo znając kucharza to przygotuje je dla mnie-, zamieść dziedziniec z kurzu, wymyć okna na parterze, pomoc przy praniu. Tyle do zrobienia, a tak mało czasu. Nagłe bolesne stękniecie wyrwało mnie z moich rozmyślań. Od razu odwróciłam się w stronę Carreou i w kilku długich krokach znalazłam się przy nim.
— Coś się stało, panie Carreou? Coś pana boli? - zapytałam.
Zmartwiłam się, że mimo moich usilnych starań mężczyzna wciąż cierpiał. Bardzo delikatnie ujelam jego drobne dłonie i rozprostowałam palce. Na widok czarnych śladów mocno się zdziwiłam. Nie miałam pojęcia skąd mogły pochodzić. Czy raczej nie dopuszczałam.do siebie myśli że wiem. Szybko sięgnęłam po maść i bandaż ze stolika. Opatrzyła mi te osobliwe oparzenia, zastanawiając się czy nie będzie potrzebne coś więcej niż odrobina zielarskiej wiedzy. Szybko odrzuciłam pomysł użycia magii. Wspomnienia z przeszłości były wystarczającą przestrogą. Gdy zajmowałam się ranami, mięśnie blondyna nagle zwiotczały. Zrozumiałam że stracił przytomność. Delikatnie próbowałam go ocucić klepiąc po gładkich policzkach, gdy to nie poskutkowało postanowiłam zaczekać. Odstawilam miskę z jedzeniem na stolik i delikatnie ułożyłam mężczyznę na sienniku. Poczułam lekkie drapanie w kostkę. Klasa par czerwonych oczu przyglądało mi się uważnie. Uklękłam, aby móc posłuchać co mają mi do powiedzenia. Pani Naema bardzo się złości. Powiedział jeden z nich, ten najmniejszy. Ciągle krzyczy i krzyczy. Musisz iść na górę. Bo tobie też się dostanie od niej. Pisnął największy.
- Nie mogę go zostawić. - wyszeptałam.
Zastanowiłam się przez chwilę, patrząc na delikatne oblicze chłopaka.
- Proszę przypilnujcie go gdy mnie nie będzie. Postaram się przynieść wam coś z kuchni.
Szczury pisnęły w odpowiedzi. Szybkimi krokami skierowałam się na górę, do kuchni. Już w przeciwległym skrzydle słyszałam hałas dobiegający z kuchni. Oho. Ona jest więcej niż zła. Jeszcze bardziej przyspieszyłam kroku, by za chwilę otworzyć drzwi do prawdziwego piekła. Kuchnia wyglądała jakby przeszło przez nią tornado. Służące nieudolnie próbowały wszystko uprzątnąć, ślizgając się w rozlanej wodzie i prawdopodobnie dzisiejszej kolacji. Zaczęłam się cieszyć, że król wyprawia swój bankiet dopiero następnego wieczoru.
- Nie wytrzymam! - krzyknęła Naema. - Po prostu oszaleję z wami! Czemu zawsze musicie coś sknocić?!
Jej orzechowe spojrzenie padło na mnie.
- Mea! - krzyknęła, przedzierając się przez ten cały bałagan. - Muszę skrócić ci dzień wolny i prosić o pomoc. Widzisz co tu się dzieje. Muszę dopilnować dzisiejszej kolacji, a tutaj taki bałagan.
- Pani Naemo! - krzyknęła Anna, wpadając do środka. - Problemy w zachodnim skrzydle! Zrobiłyśmy część prania, jednak przez deszcz całe znów jest brudne. Spadło w błoto.
- Nie no nie wierzę. Idę tam. Ty Anna znajdź Sae i pomóżcie sprzątać! - Szybko wybiegła z pomieszczenia.
- Niech ona w końcu odpuści.... - mruknęła dziewczyna opuszczając kuchnię w poszukiwaniu przyjaciółki.
Ja tymczasem sięgnęłam po leżące na ziemi misy i garnki. I wyszłam z nimi na zewnątrz. Powietrze pachniało ostro i świeżo po deszczu. Widocznie służący zrozumieli o co mi chodzi bo wynieśli resztę garnkuch i mis na zewnątrz. Zabrałam się za mycie ich z zawartości podłogi. Pomogło mi tylko dwóch podkuchennych. Cała reszta próbowała uporać się z umyciem podłogi. Wieczór zaczął się już na dobre. Cicha symfonia świerszczy przerywana tylko odgłosem szczotek szorujacych po naczyniach. Otarłam pot z czoła. Aż do tej pory nie miałam pojęcia ile tego jest w asortymencie kuchni. Nigdy nie jest zbyt późno na naukę. Przeszło mi przez myśl. Mimo że rozgrzalam się w czasie mycia to i tak poczułam dreszcze, gdy zbierałam garnki i misy spowrotrm do kuchni. Gdy weszłam do środka poczułam ciepło płynące z palenisk. W jedynym czystym kotle bulgotała potrawka na kolekcję dla królewskoej rodziny i arystokracji. Ucieszyłam się że pomywaczom udało się jako tako wyczyścić podłogę. Jednak na stołach wciąż panował chaos. Jak tylko odłożyłam czyste naczynia, zabrałam się za selekcję obierek od czystych warzyw. Anna i Sae pomogły mi w tym, jednak odniosłam wrażenie że wciąż się na mnie gniewają. Po skończeniu wyniosłam obierki dla świń w oddalonym chlewie. Udało mi się kilak schować do kieszeni dla moich malych przyjaciół. Wtedy po raz pierwszy moje myśli powędrowały w stronę Carreou. Zastanawiałam się kim on jest. Na pewno nie był człowiekiem. Widac to bylo od uszu jak u pół elfa na krwi koloru złota skonczywszy. Pokrecilam przecząco głową. Był kimś innym to prawda ,ale przede wszystkim był kimś w potrzebie, kogo nie.moglam zostawić na samotna i powolną śmierć w środku lasu. Lub ta szybsza.przez rozszarpanie przez wilki. Zima była wyjątkowo sroga więc teraz szukały pożywienia, ryzykując zbliżenie do ludzkich osad. Przerzuciłam.wlosy na plecy, aby nie wpadały mi do oczu i skierowałam się w drogę powrotną. Gdy wróciłam potrawka już zniknęła. Został tylko brudny kocioł i kucharz, który właśnie odprawiał swoich podwładnych zaznaczając że mają być tu jutro wraz ze wschodem słońca inaczej za każdą minutę spóźnienia zarobią baty. Chciałam jeszcze zejść i zobaczyć co z chłopakiem, jednak natknęłam się na grupkę służących spieszących do sypialni i żeby nie wzbudzać podejrzeń musiałam iść z nimi. Doskonale zdawałam sobie sprawę z ryzyka ukrywania kogoś w zamku. Mimo że w tym momencie był bezbronny to i tak mogłam stracić pracę. Musiałam być bardzo ostrożna. Kiedy w końcu usiadłam na łóżku poczułam nieziemskie zmęczenie. Długie odmawianie sobie snu na pewno było tego sprawcą. Położyłam się więc próbując zasnąć. Jednak jak to zwykle bywa, gdy próbujesz to nie wychodzi. Przewracałam się na posłaniu wypatrując w ciemnościach czerwonych, małych oczek. Żadne się nie pojawiły. Odrzuciłam myśl że może zeszły.ze swojego posterunku, bo wiedziałam.ze na zwierzeta w przeciwieństwie do ludzi można zawsze liczyć. Na próżno również czekałam na powrót Anny i Sae. Doskonale wiedziałam, że pewnie znów zasnęły gdzieś w spiżarni na workach że zbożem. Gdy ciche trele ptaków zaczęły spadać przez uchylone okna postanowiłam wstać. Ubrałam się i zawiązałam włosy, by mi nie przeszkadzały. Zeszłam.na dół i zajrzałam do spiżarni. Obie dziewczyny spały w najlepsze. Przeszłam więc do pomieszczenia obok, gdzie bez problemu mogłam wykonać ich robotę. Zabrałam się za szorowanie przypalonych resztek jedzenia. Co jakiś czas znajdując kawałek mięsa czy warzywa, które skrzętnie odkładałam. Na koniec naniosłam wody. Nie było to proste zadanie, gdyż skostniałe palce po myciu zimną wodą ślizgały się na konopnym sznurze, który ciągnęłam by wyrobić wiadra z wodą z wnętrza studni. Akurat wnosilam.ostanie wiadro, gdy do środka wszedł kucharz.
- Mea! - krzyknął.zaskoczony. - Co ty robisz tak wcześnie? Powinnaś odpoczywać. Dziś dużo roboty.
Uśmiechnęłam się do niego grzecznie, dając tym samym znać że to nic wielkiego.
- Mam jeszcze trochę czasu, więc to ja upiekę chleb- kontynuował mężczyzna. - A z tego co wiem masz sporo prania do zrobienia po wczorajszym kataklizmie. Zajmij się tym. Ja zaraz obudzę te śpiące królewny w spiżarni i każe im tobie pomóc.
Kiwnelam kilka razy głową na znak że rozumiem, po czym udałam się do pralni, mieszczącej się obok sypialni służących. Ogromne sterty posortowanych ubrań piętrzyły się wszędzie w półmroku. Najpierw zajęłam się napaleniem w kominku, aby móc nagrzać wodę. Gdy tylko ogień wesoło zapłonął do środka weszły niezadowolone dziewczyny.
- Trzeba nanieść wody. -powiedzialam do nich.
Całkiem zignorowały moje słowa. Poczułam się z tym okropnie. Nie chciałam by tak było.
- Anna.. Ja. .- Zaczęłam.
Dziewczyna spojrzała na mnie obojętnym wzrokiem.
- Przepraszam że powiedziałam że jesteś żałosna. Wiem że sprawiłam ci przykrość. Przepraszam. Nie złość się już.
Anna uśmiechnęła się tryumfalnie. Podeszła i poklepała mnie po ramieniu.
- I widzisz jak.milo?- rzekła wciąż tym samym uśmieszkiem. - Chodźmy po tę wodę bo znów ta wiedźma będzie wrzeszczeć.
Kiwnelam tylko głową i zaczęłam razem z nimi nosić wodę. Akurat, gdy pierwsza partia wody zagotowała się do pomieszczenia weszła reszta służby odpowiedzialna na ten dzień za pranie. Wszystkie osoby wesoło rozmawiały zastanawiając się jak się kto ubierze na dzisiejszy wieczór. W końcu wszystkie stosy zniknęły, a pranie dobiegł końca. W kuchni dostaliśmy śniadanie. Jak zwykle kucharz przygotował dla nas owsiankę. Później przez dwie godziny pilnowałam ognia w pralni, aby nie zgasł i pranie mogło się wysuszyć. Naema nie chciała.ryzykować powtórki z poprzedniego dnia. Gdy czas minął przyszła inna dziewczyna by mnie zmienić. Dołączyłam do kobiet myjących okna. Praca nie była może jakoś bardzo ciężka, jednak wymagała użycia dużej ilości siły. W końcu były one myte po raz pierwszy od końca jesieni. Wreszcie praca przyniosła efekty i szkło błyszczało w słońcu niczym kryształy. Zadowolona z efektów uśmiechnęłam się do siebie. Kiedy.mialam iść zamieść dziedziniec, zerwał się porywisty wiatr, więc Naema wysłała mnie do polerowania srebrnych sztućców i porcelanowej zastawy. Każdy uwijał się jak w ukropie, gdyż czas mijał, a wciąż było mnóstwo do zrobienia. Po szybkim obiedzie musieliśmy przygotować salę na bankiet. Stoły zdobiły bogate obrusy, drogie lichtarze oraz porcelanowe półmiski. Dodatkowo wszędzie były bukiety krokusów, nadające sali wiosenny wygląd. Po skończonym zadaniu Naema zebrała nas w pomieszczeniu dla służby, aby przydzielić zadania na wieczór. Na szczęście mnie ominęła praca, ale za to Anna i Sae musiały służyć do końca, za nie wywiązanie się z mycia kotłów. Do wieczora pomagałam w niewielkich pracach. W końcu zabrałam kociołek z kolacją oraz resztki i zeszłam do piwnic. Carreou wciąż jeszcze nie odzyskał przytomność. Nachylilam się nad nim by sprawdzić czy oddycha. Położyłam mu chłodna dłoń na czole. Na szczęście gorączka nie wróciła. Następnie nakarmiłam szczury i napalilam w kominku po czym zabrałam się za zmianę opatrunków. Poszło mi to sprawnie. Kiedy chciałam zjeść kolację poczułam że jednak nie jestem, aż tak bardzo głodna. Odstawilam więc naczynie na bok. Bardziej byłam zmęczona. Położyłam się przy kominku, by się zdrzemnąć. Nie było mi jednak dane długo cieszyć się snem, bo usłyszałam piski szczurów. Wiedziałam.co to znaczy..chwilę walczyłam.z sennością.
- Mea. - usłyszałam cichy szept. Tak cichy że na początku nie byłam pewna czy mi się nie zdawało.
— Mea, proszę, jesteś tutaj...? - ton głosu, a raczej przerażenie drgające w nim sprawiło, że od razu się poderwalam. Gdy podeszłam do jego posłania wciąż miał zamknięte oczy, jednak grymas jego twarzy mówił mi co czuje w środku. Wzięłam więc jego dłoń w swoją.
- Spokojnie. - powiedziałam ciepłym głosem.
Martwilam się że chłopak tak się boi. Mimo zmęczenia pozwoliłam sobie na delikatny uśmiech. Carreou długo wpatrywał się we mnie tym swoim zagubionym spojrzeniem błękitnych oczu, w których teraz w świetle ognia tańczyły złote plamki.
- Mea, proszę... - przełknął ślinę, jakby czuł suchość w gardle i mocniej-niz mi się wydawało że jest w stanie- ścisnął moja dłoń. — Proszę, tylko nie odchodź...
Niezbyt go zrozumiałam. Bo gdzie miałabym odejść? Fakt rano będę musiała iść do pracy, jak teraz mogłam z nim zostać cała noc. Pogładziłam go, drugą dłonią. uspokajająco po ramieniu.
- Zostanę tutaj z Panem, panie Carreou tak długo jak będzie pan tego potrzebował. - Ewentualnie mogłam wziąć dzień wolnego w pracy. Może Naema nie będzie i gniewać. - Więc spokojnie. Niczego pan nie musi się już bać. Jestem przy tobie.
Mimo moich zapewnień chłopak wciąż wyglądał na przestraszonego i wciąż nie puszczał mojej dłoni jakby bał się, że gdy tylko rozprostuje palce ja zniknę a on pogrąży się w całkowitej ciemności. Po wolna dłonią po stojący kubek z wodą.
- Proszę pić. Musisz dbać o dobre nawodnienie organizmu. Dzięki temu poczujesz się lepiej. - powiedziałam podając mu naczynie. Próbował usiąść ale musiał puścić moja dłoń. Kiedy to zrobił nawet nie drgnęłam. Po wyrazie jego twarzy poznałam, że był to dobry ruch, gdyż Carreou trochę się odprężył i wypił podsuniętą mu wodę. Gdy tylko skończył znów wziął moja dłoń w swoją. Jego dłoń była drobna i delikatna. Bałam się że jeśli mocniej ja ścisnę mogę połamać te drobne kosteczki. Posłałam mu delikatny i ciepły uśmiech, a ramiona znów odkryłam mu kocem. Żeby trochę wypełnić ciszę między nami zaczęłam mu cicho opowiadać o miejscu w którym się znajduje. Wyjaśniłam, że nikt poza mną nie wie o jego istnieniu i dlatego jest tutaj bezpiecznie, a nawet jeśli to i tak ludzie boją się tutaj chodzić, gdyż przez mieszkające stworzenia wydaje im się, że są tutaj duchy. Na wzmiankę o duchach Carreou pobladł jeszcze bardziej. Jednak zapewniłam go, że nie ma tutaj żadnych duchów. Bo gdyby były nie byłoby zwierząt, gdyż one niezbyt lubią towarzystwo zjaw. Oczywiście skrupulatnie omijałam temat swojej przeszłości. Nie wspomniałam też jak długo pracuje na zamku i co robiłam wcześniej. Nie wypytywałam go też o jego życie. Jednocześnie obserwowałam twarz chłopaka szukając oznak zmęczenia. Po raz pierwszy od lat tyle mówiłam i nawet mi się to podobało. W końcu, gdy skończyły mi się tematy i zapadła między nami cisza, gdyż Carreou milczał. Wydawał się jakby pogrążony we własnych myślach lub po prostu próbował poukładać sobie wszystkie informacje. Coś mi jednak mówiło że to o czym myśli to coś o wiele więcej. Coś co może wywołało ten atak paniki, gdy nie odpowiedziałam mu za pierwszym razem. Może tak obecność w piwnicy tak na niego działała. Postanowiłam usunąć kilka obluzowanych cegieł tak, aby do środka mogło wpadać słońce. Było to dość ryzykowne, ale wiedziałam że pomogłoby Carreou poczuć się lepiej. Zaplanowałam to na czas gdy będzie spał. Żeby się nie denerwował, że mogę mu nagle zniknąć. Żeby skierować jego myśli na inne tory, zaczęłam cicho nucić kołysanki, które śpiewali mi rodzice i starsze rodzeństwo, gdy byłam jeszcze mała i te same które następnie ja śpiewałam młodszemu rodzeństwu czy młodszym dzieciom z rodziny Fariana. Część miała swoje odpowiedniki w Wspólnej Mowie. Niektóre ludzie wciąż śpiewali mimo, że były w Starszej Mowie, a te które znałam tylko w mowie moich bliskich próbowałam tłumaczyć na Wspólną, a gdy nie mogłam znaleźć szybko ładnego i pasującego rymu, po prostu zamieniłam słowa na nucenie. Sama nie wiedziałam czemu to robię. Może dlatego że Carreou przypomniał trochę zagubionego, małego chłopca, który nagle stal się dorosły i nie wie co z tym faktem zrobić. Kołysanki zdawały się działać, bo chłopak był teraz trochę mniej spięty. Nawet jego oddech i rozszalałe serce zwolniły do powiedzmy normalnego rytmu. Cieszyłam się wewnętrznie, że mogę mu pomóc, przysłużyć się jakoś. Wciąż jednak z tyłu umysłu czułam, że ma jakąś tajemnicę, której być może mi nie zdradzi przed tym jak nasze drogi się rozejdą, a wiedziałam że to kiedyś nastąpi. Śpiewając jedną z kołysanek przypomniały mi się słowa mistrza, gdy tęskniłam za ptaszkiem, któremu kiedyś wyleczyłam złamane skrzydełko.
Nigdy nie żałuj, że komuś pomogłaś. Nigdy nie myśl o tym że lepiej gdyby dłużej chorował bo mogłabyś go dłużej mieć dla siebie. Nie ma nic bardziej zgubnego od chęci posiadania kogoś na własność. Pamiętaj więc, żeby nigdy nie czynić dobra dla własnej satysfakcji, bo to nigdy nie prowadzi w dobrą stronę.
Może wspomniałam jego słowa, dlatego że poczułam nagła tęsknotę za nieistniejącym już domem lub raczej dlatego że to on mnie jej nauczył. Podobno nieliczni znali jej melodię, a jeszcze mniej ludzi pamiętało słowa. W końcu skończyły mi się piosenki. Postanowiłam zapytać go o jedną rzecz, która mocno mnie ciekawiła.
- Jak długo pan już maluje, gdyż pana obrazy są na prawdę niezwykłe. - wyszeptałam.

<Carreou?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz