Usiadł obok mnie bez chociażby mruknięcia, wcześniej ociężale podnosząc się z mojej piersi i wzdychając cicho, gdy pomagał mi się podnieść. Zszedł z pufy, przez chwilę utrzymywał równowagę, a już za moment ruszył w stronę jeziorka, by przyjrzeć się swojemu odbiciu i uśmiechnąć się pod nosem. Ja tymczasem dalej zbierałem się w sobie, wzdychałem ciężko i przecierałem kark, który jednak nieco mnie bolał.
— Nie wiem, w jakim stopniu znasz historię Lucyfera, ale powiem ci ją z naszej perspektywy. Jeden z nas, wcześniej najwyższy z archaniołów i najbardziej zaufany doradca Ojca, z niewiadomych przyczyn, nagle zaczął się zmieniać, buntować. Nauczeni poprzednim doświadczeniem, kiedy to Sa'el również odmówił wykonania polecenia Pana, postanowiliśmy... Uciszyć go.
Znałem całą historyjkę, obiła się o uszy, ale usłyszeć ją opowiadaną przez samego anioła było czymś ciekawym. Szczególnie że Carr naprawdę, ale to naprawdę dobrze i przyjemnie dla ucha tłumaczył, bawiąc się dłońmi, płomykami, całą otoczką i nadając mu tego całego mistycyzmu, w którym człowiek ginął, zatapiając się w hipnotyzujących ruchach szczupłych palców.
— Tylko nie przewidzieliśmy faktu, że jako Ulubieniec Ojca, Najwyższy Archanioł Pana, Gwiazda Zaranna... Ma w sobie o wiele boskiej mocy niż Michał i wszyscy archaniołowie razem wzięci. Nazywamy to Niebiańskim Ogniem. Daje nam możliwość walczenia bez wyrzutów sumienia czy karania grzeszników i nie tylko. W dużym skrócie. Więc, jak się domyślasz, nasze wojska ledwo pokonały Lucyfera, a Michał strącił go do Piekła. Od tego momentu, demony nienawidzą aniołów jeszcze bardziej. Polują na nas. Właśnie to stało się w karczmie. Słudzy Lucyfera prawdopodobnie uznali mnie za łatwy cel, bo jestem w tym świecie sam. A twoja dusza miałaby być tylko dodatkową nagrodą. Dlatego postanowiłem nas przenieść w to miejsce. Licząc, że stracą trop. Dlatego to wszystko moja wina. Tylko moja wina.
Skrzywiłem się lekko, gdy kończył swoją wypowiedź, podchodząc przy okazji w moją stronę. Chrząknąłem cicho i podniosłem się na proste nogi, ściągając brwi i usta, a także marszcząc czoło.
Absolutnie nigdy nie należałem do tych, którzy potrafią mówić, opowiadać, przekazywać cokolwiek. Z większą chęcią słuchałem i przytakiwałem. Inni wydawali się być po prostu ciekawsi, a i potrzebny się wtedy czułem, bo chyba jednak każdy potrzebuje kogoś, komu może się wygadać.
Poprawiłem sakiewki, namyślając się.
Bo jemu chciałem pomóc już w szczególności, tylko i wyłącznie ze względu na sam fakt, że typa po prostu lubiłem i całą swoją osobą załączał u mnie trybiki pod tytułem „opiekuńczość”. No zjednał mnie sobie i wpadłem jak śliwka w kompot, co pocznę.
— To nie twoja wina, że ktoś cię ściga, Carr — westchnąłem. — To wina tylko i wyłącznie przodków i przeszłości, która teraz odbija się za wami wszystkimi echem. Nie męczyliby się z nim i nie narażali innych, gdyby rozprawili się z nim w rozsądniejszy spokój. Nie obwiniaj się, serio, nie ma co — mruczałem, wycierając dłonie o spodnie i ciągle lustrując zagubionego chłopaka spojrzeniem. — Jak myślisz, na jak długo jesteśmy względnie bezpieczni?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz