— Zależy od rodzaju demonów, które za nami podążają. Te najniższe musiałyby się zbliżyć do nas dostatecznie blisko, aby w ogóle rozpoznać w nas cel. Ich jedyny plus to taki, że mogą być wszędzie — mruczał, jakoś przy okazji gestykulując i grając mimiką na tyle wiarygodnie, żebym nawet poczuł dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. I wiedziałem, że może kłamać, bo przecież same duchy znajdowały człowieka w trymiga, a co dopiero demony, istoty nieco bardziej rozgarnięte od zagubionych, zrozpaczonych dusz. — A z drugiej strony, najwyższe mogą pojawić się tu nawet za kilka minut. Aczkolwiek ani Lucyfer, ani Samael nie pośle takiego Abbadona czy Beliala, bo to wtedy pozostawiłoby Piekło bez największych wojowników. Czyli, obstawiam jakiś pośrednie byty, co daje nam dzień przewagi, pewnie mniej. Ale musimy się ruszać. I uważać na kurtyzany, bo sukkuby bardzo lubią się pod nie podszywać.
A potem na chwilę odpłynął, zamyślając się, zaciskając pięści i uśmiechając się pod nosem, chociaż jego oczy zdecydowanie mówiły, że myśli o czymś innym, niż potencjalne tu i teraz.
— To jak, idziemy? Nie powinniśmy tu zostawać. Może po drodze znajdziemy miejsce, gdzie mógłbyś zjeść coś — spytał nagle, delikatnie mnie zaskakując, ale jak inaczej mógłbym zareagować, jak tylko pokiwać głową i ruszyć razem z mężczyzną, zerkając ostatni raz na wielką pufę, która sterczała sobie w najlepsze i prawdopodobnie nie miała zamiaru zniknąć przez najbliższe kilka dni. No poszczęściło jej się wyjątkowo, blisko wody, na słońcu, tak, jak lubiła najbardziej. Drażniło tylko, że nie miałbym okazji zebrać nasion, gdyby je wydała, ale mówi się trudno, trzeba będzie się zaopatrzyć w nie u zielarzy.
— Losie, gdzieś ty nas wyeksmitował — zaśmiałem się, gdy już przez dłuższy czas okazywało się, że brnęliśmy przez las, a końca widać nie było. Starałem się, naprawdę się starałem, ale atmosfera jakoś nie chciała stracić na gęstości, dlatego westchnąłem ciężko i zamilknąłem na kolejne kilka minut, pojmując, że stanowię średniej jakości oparcie i jestem jeszcze gorszym rozmówcą. — Carr, czy mogę cię spytać... Jak tam jest? W sensie, tam, skąd pochodzisz? Nie, żeby coś, ciekawość zwykła, jeśli nie chcesz, to nie mów i... Ach, zresztą, głupoty pieprzę, przepraszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz