piątek, 25 maja 2018

Od Marco do Ishi

Zaśmiałem się cichutko pod nosem, słysząc słowa dziewczyny. Kopie w nocy, tak? To zobaczymy, kto kogo pierwszego z łóżka zrzuci. Takie małe zawody, które prawdopodobnie zakończą się obrażeniami któregoś z nas. Z tego powodu, ułożyłem się u boku Ishi, zamknąłem ją w swych ramionach i, nie zważając na protesty, wtuliłem nos we włosy panienki.
— Spać mi tam, ale już. — rozkazałem niezbyt pasującym do tego, ciepłym, wręcz ojcowskim tonem. Brunetka westchnęła cicho, lecz mimo wszystko, przerwała batalię o uwolnienie się z koca i moich ramion, aby z czasem usnąć. Przez pewien czas głaskałem włosy Ishi i pilnowałem jej spokojnego snu, jednak szybko przegrałem walkę z sennością i, wyczerpany dniem, również poddałem się ukojeniu. Nareszcie mogłem odpocząć, zrelaksować się, nacieszyć miękką pościelą. Nawet, ku mojemu zadowoleniu, nie miałem żadnych snów czy koszmarów.
Jednak, jak to zawsze bywa, sielanka nie trwała długo.
Irytujące pieczenie w gardle, niezwykle wyczulone zmysły i dudniące w uszach bicie serca dziewczyny. Otworzyłem szeroko oczy, swoim oddechem podrywając włosy brunetki z jej karku. Zamrugałem kilkukrotnie, przeniosłem wzrok na powoli poruszającą się żyłę na szyi, transportującą litry krwi. Poczułem, jak zęby stają się ostrzejsze, a wszystkie moje myśli zaczynają krążyć wokół potwornego głodu. Zacisnąłem dłonie w pięści, poderwałem się z łóżka i oparłem o chłodną ścianę. Dlaczego w ogóle przez myśl mi przeszło, że mógłbym zjeść Ishi?
Rozejrzałem się wokół, szukając drogi wyjścia. Jakiejkolwiek. Drzwiami przecież nie wyjdę, bo obudzę starowinkę. Dach czy komin nie wchodzi w grę. Nie mam zamiaru spaść z wysokości czy bawić się w grubego ulubieńca dzieci. Podszedłem więc do okna, jak najciszej byłem w stanie otworzyłem je i stanąłem na parapecie. Nim zszedłem po ścianie na dół, posłałem długie spojrzenie Ishi. Nie powinienem zostawiać jej samej, więc zmusiłem ducha do stania  na straży, licząc, że tym razem nie uniesie się honorem i nie zniknie przy pierwszej okazji. Istoty tego pokroju bywają niezwykle krnąbrne.
Chwilę zbierałem się w sobie, aby w końcu ruszyć się z miejsca. Kiedy to jednak zrobiłem, poczułem specyficzną radość na sercu, że ocalę dziewczynę przed potworem. Przed samym sobą. Naszły mnie wątpliwości, czy ta cała podróż jest bezpieczna. Patrząc na to zarówno przez pryzmat drogowych opryszków, myśliwych, złodziejaszków, jak i naszych zdolności. Bo w końcu, nie bez powodu zwykło się mówić, że demony i bogowie nie idą ze sobą w parze.
Zacząłem przedzierać się przez pobliskie pole, gdyż na horyzoncie ujrzałem dom. Wyglądał na równie samotny jak chatka staruszki, co dawało szansę na porządny posiłek bez większego problemu ze strony strażników. Sytuacja, w której każdy wygrywa, no, nie licząc ofiary.
Zgrabnie przeskoczyłem nad zniszczonym, kamiennym murkiem, który otaczał pole i oddzielał go od gospodarstwa. Zerknąłem na swoje stopy, pokryte błotem i zszargane ubranie. Tak, powinienem przebrać się, nim wyruszyłem na tę eskapadę. Kto nie ma w głowie, ten ma w nogach. Czy coś takiego.
Śpiący pies leniwie podniósł głowę, szczeknął słabo i zamerdał ogonem. Patrząc na to, że jego miska była pusta, też by mi się nie chciało bronić czegokolwiek. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Podszedłem do okna i zajrzałem do środka. Ujrzałem wnętrze sypialni, gdzie jakaś para spała na łóżku. Między nimi znajdowało się niemowlę. Przepraszając w duchu za swoje czyny, wkradłem się do środka, wcześniej ukrywając twarz w cienistej szacie, po czym rozpocząłem ucztę.
***
Zbliżając się do naszego tymczasowego noclegu, na wszelkie sposoby próbowałem zmyć z twarzy i rąk krew. Nie chciałem myśleć dłużej, niż to konieczne o mordzie na niewinnej rodzinie. Chciałem wrócić do Ishi, upewnić się, że nic jej nie jest. Z tego powodu, połączyłem się mentalnie z duchowym strażnikiem i spytałem o raport. Nie otrzymałem go jednak. Zaniepokoiło mnie to do tego stopnia, że przyspieszyłem, momentami nawet biegnąc, aby dostać się jak najszybciej do pokoju. Nie patrząc na to, co mogą inni pomyśleć, wykonałem długi skok na parapet, chwytając się go dłońmi, a następnie wciągając się do środka.
Podniosłem się z podłogi, zacząłem przywoływać kosę, kiedy ujrzałem Sarlica. Pochylał się nad dziewczyną, długimi, szarymi palcami odgarniając kosmyki z jej twarzy. Czyli nie dość, że się tutaj pojawił, to w dodatku był w tej okropnej, nieludzkiej postaci. Krew zagotowała mi się w żyłach.
— Co ty do cholery robisz? — syknąłem, podchodząc do ojca i chwytając go za materiał płaszcza. Chciałem odciągnać go od nastolatki, lecz jedyne, co zdołałem zrobić, to zdenerwować boga.
— Co robię? Patrzę na moją wnuczkę. Chyba mogę. — Sarlic zmierzył mnie długo wzrokiem tymi swoimi szkarłatnymi oczyma, po czym przeniósł spojrzenie na budzącą się Ishi. Kiedy dziewczyna podniosła powieki, momentalnie przybrał "normalny" kształt. Tak więc, zamiast boga śmierci, brunetka stanęła twarzą w twarz z dorosłym, nawet przystojnym mężczyzną. Przez umysł przebiegła mi myśl, że rzeczywiście wyglądamy jak upiorna rodzina.
— Witaj, Ishi — Bóg obdarzył rozbudzoną panienkę szerokim uśmiechem. — Nazywam się Sarlic. Miło mi nareszcie cię poznać.
— Nawet nie próbuj jej dotykać, bo ci ręce urwę — Stanąłem pomiędzy nimi, aby w razie czego chronić sobą Ishi.

< Panienko Ishi? Przepraszam, że krótkie ~ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz