wtorek, 8 maja 2018

Od Carreou do Sivika

Nie sądziłem, że umrę w taki głupi sposób. W dodatku taki, który na upartego można podciągnąć pod samobójstwo. W końcu, to przeze mnie otworzył się ten cholerny portal, a ja pociągnąłem za sobą w nieznane Sivika.
Spróbowałem uratować sytuację, rozkładając skrzydła. Zaniechałem tego czynu, czując, że pęd powietrza jest zbyt silny, aby wyhamować w bezpieczny sposób. Zostało mi tylko czekanie i błaganie o boską interwencję. O ile ta nastąpi.
Poczułem, że mężczyzna się rusza. Delikatnie, lecz nadal rusza. Nie zwróciłem większej uwagi na to, co robi, gdyż mój umysł był i tak opętany myślami o rychłym zgonie. Zgaduję, że każdy w naszej sytuacji, miałby takie zmartwienia, czyż nie?
Ale wtedy okazało się, że Sivi uratował dzień po raz kolejny.
Spadaliśmy tak chyba w nieskończoność, ziemia była niemiłosiernie bliżej z każdą mijająca chwilą. Zamknąłem oczy, nie chcąc widzieć, co się stanie później.
Usłyszałem nagle wybuch, coś na wzór szumu, a potem tylko miękka powierzchnia. Podniosłem najpierw jedną, a potem drugą powiekę. Zmierzyłem wzrokiem otoczenie. Byliśmy już na dole. Bezpieczni. Leżący na czymś pomiędzy kwiatem a poduszką. Mężczyzna leżał pode mną, dysząc, jakby przebiegł co najmniej maraton. Najprawdopodobniej sam nie mógł uwierzyć w to, co się stało, że przeżyliśmy upadek z takiej wysokości.
Gwałtownie, zupełnie uniemożliwiając mi reakcję, złapał mnie za policzki. Od razu znieruchomiałem, a po moim kręgosłupie przeszedł dreszcz.To było dla mnie zbyt intymne. Zbyt ludzkie, abym czuł się komfortowo z takimi gestami. Poczułem, jak się rumienię, kiedy Sivik dodatkowo zmierzył moją twarz wzrokiem i odgarnął palcami niesforne włosy.
— Nic ci nie jest? — Jego głos był przerywany przez krótkie, lecz częste sapnięcia — Żyjesz?
Skinąłem słabo głową, nie mogąc zebrać się na odpowiedź. Sprawdziłem ostrożnymi ruchami dłoni, czy ciało mojego towarzysza jest całe, ostatecznie decydując się na dotknięcie jego szyi i uleczenia drobnych zadrapań, jakie powstały podczas naszej ucieczki. Obserwując, jak białe nitki światła opuszczają me palce, aby rozejść się po skórze ciemnowłosego, uspokoiłem się do tego stopnia, że mogłem otworzyć usta i wyszeptać te kilka słów.
— Żyję. Tylko głowa mnie trochę boli — Warga mi zadrżała, a samotna łza zakręciła się w kąciku oka, z czasem znajdując drogę na policzek. Później w ślad za nią popłynęły kolejne, przez co mój pozorny spokój poszedł w diabły. Niepewnie, szukając czyjegoś oparcia, przytuliłem twarz do dłoni Sivika. Nie mogłem spojrzeć na ciemnowłosego, nie w takim stanie i z takimi wyrzutami sumienia.
— Przepraszam. — Wydusiłem tylko z siebie, prostując skrzydła i łkając w ciszy, jakby to mogło chociaż po części zmniejszyć ból w mym sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz