piątek, 25 maja 2018

Od Carreou do Sivika

Próbowałem się uspokoić, lecz kolejne myśli bombardowały mój umysł, wyzwalając kolejne łzy. Wszystkie wspomnienia, wydarzenia ostatnich dni, godzin, minut. Spotkania z Razjelem, Michałem, a nawet Ojcem Przenajświętszym w Niebiosach. Spojrzałem tępo przed siebie, coraz bardziej znikając we wnętrzu swojego umysłu.
Dopóki delikatny dotyk nie przywrócił mnie do rzeczywistości. Zamrugałem powoli, podnosząc wzrok na Sivika. To do niego należały ocierające wilgoć dłonie.
— Hej, hej, no już mi tu nie rycz — Obdarzył mnie szerokim, może nawet ciepłym uśmiechem, a ja mechanicznie wręcz odwzajemniłem grymas — Jak cię boli, to zaraz dam ci jakieś ziółka i będzie dobrze, tylko mi nie płacz i nie przepraszaj, bo nie masz za co. Słyszysz, Carr? — Ręce mężczyzny przeniosły się na moje plecy, a po chwili leżałem już na piersi ciemnowłosego, napawając się jego obecnością. Przez pewien czas jeszcze walczyłem z niekontrolowanym drżeniem, łapczywie łapanym oddechem czy spazmami, które sprawiały, że byłem coraz bliższy kolejnego napadu. Jednak stopniowo wróciłem do jako takiego spokoju, mimo, że widmo przeszłość nadal wisiało nade mną, gotowe powrócić, kiedy tylko pojawi się okazja.
Sivik poruszył się nieznacznie, jakby zmieniał pozycję na bardziej wygodną.
— Co to było? — padło w pewnym momencie pytanie, które musiało ostatecznie się pojawić. Prędzej czy później. W końcu, to, co się wydarzyło, nie było normalne. Nic, co się działo wokół, nie było normalne. A przeze mnie i jednego ducha, Sivik znalazł się w centrum wydarzeń. Zasługiwał na wyjaśnienia.
Podniosłem się więc powoli z mężczyzny, pomogłem mu usiąść niezwykle opiekuńczym gestem, a następnie odszedłem nieco na bok, aby przejrzeć się w tafli wody. Stojąc na brzegu, zmierzyłem swą świetlistą postać wzrokiem, rozłożyłem szerzej skrzydła i uśmiechnąłem się, kiedy do tych rzeczywistych dołączyły kolejne, ukryte pary. Łącznie siedem. Tyle, ile mógł mieć maksymalnie zwykły anioł.
— Nie wiem, w jakim stopniu znasz historię Lucyfera, ale powiem ci ją z naszej perspektywy — odetchnąłem ciężko. Trudno opowiada się o bolesnym wydarzeniu z dziejów własnego kraju — Jeden z nas, wcześniej najwyższy z archaniołów i najbardziej zaufany doradca Ojca, z niewiadomych przyczyn, nagle zaczął się zmieniać, buntować. Nauczeni poprzednim doświadczeniem, kiedy to Sa'el również odmówił wykonania polecenia Pana, postanowiliśmy... Uciszyć go.
Wyciągnąłem przed siebie dłoń i spojrzałem na drobne, wręcz ledwie widoczne płomyki, opuszczające moje ciało przez czubki palców.
— Tylko nie przewidzieliśmy faktu, że jako Ulubieniec Ojca, Najwyższy Archanioł Pana, Gwiazda Zaranna... Ma w sobie o wiele boskiej mocy niż Michał i wszyscy archaniołowie razem wzięci. Nazywamy to Niebiańskim Ogniem. Daje nam możliwość walczenia bez wyrzutów sumienia czy karania grzeszników i nie tylko. W dużym skrócie. Więc, jak się domyślasz, nasze wojska ledwo pokonały Lucyfera, a Michał — Uśmiechnąłem się słabo na wspomnienie wuja — stracił go do Piekła. Od tego momentu, demony nienawidzą aniołów jeszcze bardziej. Polują na nas. Właśnie to stało się w karczmie. Słudzy Lucyfera prawdopodobnie uznali mnie za łatwy cel, bo jestem w tym świecie sam. A twoja dusza miałaby być tylko dodatkową nagrodą.
Objąłem się za ramiona, ukryłem widmowe skrzydła i wróciłem do mężczyzny.
— Dlatego postanowiłem nas przenieść w to miejsce. Licząc, że stracą trop — Zmusiłem się i zerknąłem na mężczyznę — Dlatego to wszystko moja wina. Tylko moja wina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz