Mer przyglądał się swojemu dziełu w milczeniu. Szef nie wyglądał zgrabnie, jednak spełniał swoje przeznaczenie, utrzymując wargi rany przy sobie. Wrócił do zwijania kawałka płótna, by przyłożyć go do rany i szczelnie przywiązać. Dopiero, gdy skończył zauważył, że pacjentka jest nieprzytomna, co swoją drogą zapewne było powodem, dla którego z takim stoickim spokojem znosiła wysiłki rycerza. Może to i lepiej.
Skończywszy, rycerz zastygł w niemym bezruchu nie wiedząc, co powinien teraz uczynić. Zorientowawszy się, że stanie nie ma sensu, Mer usiadł na krześle i nieruchomo wpatrzył się w dziewczynę. W jego głowie mogło się kotłować tysiące myśli… równie dobre mogło tam nie być ani jednej. Ważniejsze jest to, że wreszcie wstał i po cichu wyszedł z pomieszczenia swojej pacjentki. Strażnicy znów grali w kości. Tym razem nawet nie oderwali oczu od małych sześcianów, gdy żelazna zbroja podeszła do ich stolika i stanęła tuż za plecami ich kapitana.
- Czegoś jeszcze potrzebujesz? – zapytał cicho mężczyzna, nie odwracając się do Mer. – Udzieliłem ci już niezbędnej pomocy.
- Ktoś został okradziony – powiedział metalicznym głosem gwardzista.
Kapitan powoli odwrócił się na krześle i omiótł zbroję z góry do dołu. W jego spojrzeniu nieufność mieszała się z niepewnością, co tym razem ten dziwny stwór może od niego chcieć.
- Co z tej racji? – zapytał. Wcale nie podobało mu się, dokąd ta rozmowa zmierzała.
- Zajmij się nim.
- Słuchaj, pilnujemy porządku, ale nie wtrącamy się w nie swoje sprawy – kapitan zrobił znudzoną minę, jednak jego postawa zdawała się nie robić na zbroi najmniejszego wrażenia. – Jeśli ktoś włóczył się po nocy z kasą to jego wina, że został okradziony.
- Leży nieprzytomny w Kurzej – oznajmiła niezrażona zbroja i nieznacznie obróciła się w stronę młokosa, który starannie próbował nie patrzeć na intruza na posterunku. Mer uniósł palec do góry i wskazał na młodzika – On.
Kapitan westchnął.
- Marco, słyszałeś? Zajmij się tamtym jegomościem z Kurzej… - Chłopak wstał, zasalutował z nieco przesadną gorliwością i nie patrząc na gwardzistę, wyszedł w ciemną noc. – Zadowolony? – Dowódca posterunku uniósł brwi. Rycerz nie odpowiedział tylko odwrócił się i zniknął w pokoju rannej dziewczyny.
- Dziwak… - mruknął kapitan, a drugi gwardzista parsknął krótkim śmiechem.
(Cynthia?)
Skończywszy, rycerz zastygł w niemym bezruchu nie wiedząc, co powinien teraz uczynić. Zorientowawszy się, że stanie nie ma sensu, Mer usiadł na krześle i nieruchomo wpatrzył się w dziewczynę. W jego głowie mogło się kotłować tysiące myśli… równie dobre mogło tam nie być ani jednej. Ważniejsze jest to, że wreszcie wstał i po cichu wyszedł z pomieszczenia swojej pacjentki. Strażnicy znów grali w kości. Tym razem nawet nie oderwali oczu od małych sześcianów, gdy żelazna zbroja podeszła do ich stolika i stanęła tuż za plecami ich kapitana.
- Czegoś jeszcze potrzebujesz? – zapytał cicho mężczyzna, nie odwracając się do Mer. – Udzieliłem ci już niezbędnej pomocy.
- Ktoś został okradziony – powiedział metalicznym głosem gwardzista.
Kapitan powoli odwrócił się na krześle i omiótł zbroję z góry do dołu. W jego spojrzeniu nieufność mieszała się z niepewnością, co tym razem ten dziwny stwór może od niego chcieć.
- Co z tej racji? – zapytał. Wcale nie podobało mu się, dokąd ta rozmowa zmierzała.
- Zajmij się nim.
- Słuchaj, pilnujemy porządku, ale nie wtrącamy się w nie swoje sprawy – kapitan zrobił znudzoną minę, jednak jego postawa zdawała się nie robić na zbroi najmniejszego wrażenia. – Jeśli ktoś włóczył się po nocy z kasą to jego wina, że został okradziony.
- Leży nieprzytomny w Kurzej – oznajmiła niezrażona zbroja i nieznacznie obróciła się w stronę młokosa, który starannie próbował nie patrzeć na intruza na posterunku. Mer uniósł palec do góry i wskazał na młodzika – On.
Kapitan westchnął.
- Marco, słyszałeś? Zajmij się tamtym jegomościem z Kurzej… - Chłopak wstał, zasalutował z nieco przesadną gorliwością i nie patrząc na gwardzistę, wyszedł w ciemną noc. – Zadowolony? – Dowódca posterunku uniósł brwi. Rycerz nie odpowiedział tylko odwrócił się i zniknął w pokoju rannej dziewczyny.
- Dziwak… - mruknął kapitan, a drugi gwardzista parsknął krótkim śmiechem.
***
Dziewczyna ocknęła się w kilka godzin później. Mer, nieruchomo oparty o ścianę, obserwował jak powoli się podnosi, krzywiąc się z bólu i zmierza w kierunku drzwi. Na chwilę się zatrzymała, mijając go. Przez chwilę wyglądała, jakby się nad czymś usilnie zastanawiała i nagle jej ręka wystrzeliła w kierunku przyłbicy gwardzisty. W tym samym momencie ręka rycerza wystrzeliła do góry i chwyciła za nadgarstek dziewczynę, nim ta zdążyła dosięgnąć swojego celu. Zdziwiona niedawna pacjentka wyrwała się do tyłu i upadła na panele. Mer podniósł się by pomóc jej wstać, a tymczasem z głównej izby wartowni dobiegł odgłos otwieranych drzwi i czyjeś głosy.(Cynthia?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz