Akroteastor wypadł z hukiem ze swojej niewielkiej chatki, położonej na jednym z kawałków płaskiej ziemi w Temeni. W ślad za nim z domku wypadł olbrzymi cień, przypominający kruka i rzucił się na okultystę z krzykiem. Morteo odtoczył się na bok, o milimetry unikając pazurów demona i staczając się w przepaść. Część jego duszy, która była prawdziwym filozofem w tej chwili powiedziałaby, że nie może już się stoczyć głębiej, jednak ta część duszy nie miała na szczęście czasu, by dojść do głosu, bo zadziałał najdoskonalszy z doskonałych instynktów. Instynkt maga. Akroteastor narysował w powietrzu drzwi i już po chwili zastygł nieruchomo, skryty w głębokiej trawie, kilka metrów od przepaści. Zobaczył jeszcze, jak cień demona nurkuje za krawędź zielonej wysepki. Wiedział, że trzeba się śpieszyć. Na wszystkich kończynach, nie trudząc się na przybranie bardziej finezyjnej, dwukończynowej pozycji, pognał z powrotem do swoje chatki. Świece leżały poprzewracane na deskach i chyba tylko cud sprawił, że nie zapaliły domku. Wonne zioła walały się po całej podłodze, a wszystko, co było schowane w szafkach, było na ziemi. Okultysta dopadł do „Almanachu Demonologii” i wyszukał tam imię demona, którego przyzywał. Mały… nie! Niegroźny… nie! Potulny… nie! Humano… nie! Nie! NIE! Nic się nie zgadzało. Akroteastor potarł imię opuszką palca i wyszła na jaw potworna omyłka. Na imieniu „Orto” osiadł niewielki paproch, czyniąc z niego „Qrto”. A każdy doświadczony przywoływacz wie, jak dużą wagę mają imiona. A już tym bardziej drobne pomyłki przy ich wzywaniu.
Wtem na karku Morteo poczuł zimne ciarki. Błyskawicznie odskoczył na bok, tworząc na poczekaniu skrót za chatkę dokładnie w momencie, w którym olbrzymi dziób wdarł się do środka i zaczął wściekle kłapać, demolując już i tak zniszczone mieszkanie. To był znak, że czas już na jakiś czas opuścić Temeni. W swoich księgach Akroteastor nie przypominał sobie, by kiedykolwiek trafił na imię „Qrto” co oznaczało, że wiedzy na ten temat musi poszukać gdzie indziej. O ile jakakolwiek wiedza istniała. Skryty w trawie i prawie niewidoczny Morteo doczołgał się do krawędzi wysepki i tym razem świadomie dał nurka w wąwóz, pamiętając, by skrócić sobie drogę lotu do minimum.
Upadek jednak mimo wszystko był bolesny, jednak stwór nie miał czasu się nad tym zastanawiać, bo u góry ponownie rozległ się krzyk ptaka. Widać demon nie był zadowolony z fakty, że jego ofiara mu umknęła. Okultysta pognał wąwozem, co chwila skracając sobie drogę i chowając w załomach skalnych, by upewnić się, że demon jeszcze nie wpadł na jego trop. Bo był pewien, że ten będzie go ścigać.
Biedne osady i wyniszczone latami nieurodzaju i wojny pola. Od trzech dni samotny wędrowiec nie widział nic innego, a jego brzuch był równie pusty, jak otaczający go równinny krajobraz. Tutejsi ludzie byli bardzo nieufni wobec obcych i gdy przechodził przez wioskę, wszyscy zamykali się w swoich domach. Z drugiej strony – nic dziwnego. Akroteastor, mimo że zdołał już zdobyć na kilku bandytach, którzy go napadli, sporych rozmiarów płaszcz, do ukrycia swojej inności, dość rzucał się w oczy. Przez wszystkim jego wzrost i wyłaniające się raz po raz spod kaptura końcówki rogów musiały budzić niepokój, nie mówiąc już o tym, że czasem, gdy wiatr był bardzo mocny, dało się ujrzeć spod kaptura całą czaszkę.
Dopiero czwartego dnia Morteo dotarł do większego, choć równie upiornie pustego, miasteczka, gdzie znajdował się przydrożny zajazd. Po śnie na gołej ziemi mag wprost marzył o twardym łóżku i zawszonym kocu, jakie można znaleźć w takich przybytkach. Uchylił powoli drzwi i wszedł do środka. I znieruchomiał. Przy stolikach leżeli martwi goście, za barem martwy barman, a barmanka wyglądała, jakby próbowała uciec do piwnicy, gdy dopadła ją śmierć. Akroteastor podszedł do pierwszego-lepszego truchła i zbadał jego rany. Odetchnął z ulgą, gdy się okazało, że zostały zadane przez nóż, nie zaś jak się spodziewał, pazury czy dziób.
Wtem usłyszał kroki i na schodach, prowadzących na drugie piętro ktoś się pojawił.
(Ktosiu?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz