sobota, 17 marca 2018

Od Sivika do Siobhan

Ognisko przygasało, dziewczyna się nie budziła, a słońce powoli chowało się za horyzontem. Cierpliwe sprawdzanie oddechu, obserwowanie delikatnych drgnięć, dokładne obserwowanie spokojnej twarzy, tak błogiej, zatopionej w głębokim śnie. Miałem nadzieję, że się obudzi, nikomu nigdy nie życzyłem losu ducha, nie tylko ze względu na własne przypadłości, co ze zwykłej troski, bo doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak to wszystko wygląda od podszewki. Odsyłanie po dwa, trzy duchy w lepsze miejsce podczas jednej nocy zdecydowanie nie było dobrym wynikiem, ale nie dało się inaczej, a z dnia na dzień było ich coraz więcej.
Ostatnie słowa, wiadomości dla potomnych, czy zwykłe uczepienie się tyłka i męczenie żywego, bo akurat taki mają kaprys. Okrutne stworzenia. Skrzywdzone stworzenia.
Został już tylko delikatnie tlący się żar, popiół i powoli nastający chłód. Zdecydowałem się czmychnąć czym prędzej do lasu po jakieś badyle na opał i może coś do spożycia, bo jednak organizm jakiejkolwiek istoty po znalezieniu się w lodowatej wodzie był w niezbyt ciekawym stanie. Uwinąć musiałem się szybko, co jak co, ale istota, póki co zdana była tylko na mnie.
Zając, drewno, jagody, dużo zranień, szramy, zadrapania, bo chaszcze były olbrzymie, a ja ostatnio niezwykle się wyletniłem. Zawsze mi mówił, ubierz się lepiej, ogarnij się, no włóż żesz te buty, to z uporem maniaka preferowałem gołe stopy, krótkie szarawary i zwiewne koszule. Najlepiej, a potem tylko czekać, jak się jakieś zakażenie wda po wdepnięciu na kolec tłurzyka.
Jak się okazało, dziewczyna w tak zwanym międzyczasie zdążyła się już wybudzić i zerkała na mnie, jak ciele na malowane wrota, wystraszona łania, czy cokolwiek innego.
— Widzę, że już nie śpisz — powiedziałem, wrzucając gałązki do ogniska i otrzepując dłonie. Zielone oczy spoglądały na mnie uważnie, dokładnie wyłapując każdy ruch i czekając na chwilę, gdy mogłaby stwierdzić, że jestem zagrożeniem. Cisza, nie odpowiadała. Westchnąłem ciężko i sięgnąłem po martwe zwierzę, które przywiązałem do paska. Moja humanitarność ostatnio zanikała, czyżbym wdawał się w dawnego kochanka?
Nagle dziewczyna wyciągnęła w moją stronę nożyk, który przyjąłem i podziękowałem krótko. Ogarnąłem jako tako zdobycz, bo nigdy mistrzem nie byłem, zawiesiłem nad ogniem i czekałem cierpliwie.
— Zwą mnie Sivik. A ciebie? — spytałem, dalej dokładnie obserwując zająca, który oplatany przez języki ognia czekał na skwierczenie w akompaniamencie strzelającego drewna.
Krótka wymiana zdań, którą sterował jakiś pierwszy lepszy duch, któremu widocznie kobieta, nastolatka, dziewczyna? Wyraźnie się spodobała, dlatego szybko przejął mój język i zaczął dociekać, a kto, a co, a głodna pewno byłaś, prawda? Powoli jadła dopieczone mięso, dalej spoglądała na mnie z pewną dozą niepewności i czymś, czego zdefiniować nie mogłem, a czaiło się głęboko w zielonych oczach.
— Czy widziałeś w okolicach Cellan wilkołaka? Takiego dużego. W sumie, nawet bardzo dużego — spytała w końcu, gdy dotarliśmy do clou sprawy. Zmarszczyłem brwi i wbiłem nóż w ziemię, nie licząc się z tym, że mógł po drodze natrafić na jakiś kamień, który znacząco mógł zniszczyć jego ostrze. Wilkołaki w okolicach Cellan. Gdyby spytała mnie, czy nie widziałem tam kulczyka purpurowego, to odparłbym bez chwili namysłu, ale wilkołaki? Aysal by wiedział. Zawsze wiedział, o wszystkim wiedział, czuł, smakował, słyszał, widział, doszukiwał się niuansów, zdawał sobie sprawę z tego, co się szykowało, a do tego to pojęcie o istotach wszelakiej maści.
Łowca doskonały.
Wydąłem wargi i pokręciłem głową.
— Nie, nie widziałem, w sumie to dawno tam nie byłem — odparłem. Czy trzydzieści lat to dużo? Zależy, pewnie tak. Jednakże wtedy też niczego nie było. Nie wiedziałem. Nie doszły mnie takie słuchy. Wpakowałem kilka jagód z sakiewki do ust, kwaskowaty smak rozlazł się w jamie ustnej. Skrzywiłem się delikatnie. — Co nie zmienia faktu, że znam istoty, które mogły go widzieć. — Czy to wampir, czy same dusze, cokolwiek. — A tak właściwie, to na co ci ta informacja? — dopytałem podejrzliwie, z czystej ciekawości.
Każdy zawsze miał jakieś powódki, a wilkołak brzmiał bardziej niż interesująco. Szczególnie gdy słowa padały z ust wątłej Siobhan, która zawzięcie merdała ogonem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz