- Łobuz! - Skarciłam kędzierzawego osiołka. - Ruszże się wreszcie!
Nic na niego nie działało! Prosiłam, błagałam, pchałam, ciągnęłam za cugle, nęciłam marchewką, groziłam kijem, jeszcze raz prosiłam… ale on nic. Jak głaz, tylko stoi pośrodku niczego. Że musiało mu się odwidzieć akurat tu, gdzie nie ma ani jednej życzliwej duszyczki.
Zaparłam się jeszcze raz i z całej siły, jaką odnalazłam w moich starych kościach, PCHNĘŁAM go od tyłu. Jakie rezultaty? Marne, jakby ktoś go do ziemi przykleił.
- Tak mi się odpłacasz za te wszystkie lata? Wstydź się łobuzie. - Podparłam się pod boki i zgromiłam wzrokiem osiołka. Osiołek odwzajemnił mi się dosyć znużonym spojrzeniem. Ach, poddaję się.
Jak sobie tam mamrotałam niezbyt miłe przymiotniki pod nosem (dzieci, zakryjcie uszy), coś na czterech kółkach nadjechało z naprzeciwka.
- Em...Przepraszam? - Zapytał ktoś niepewnie, wyrywając mnie z tego niezbyt pogodnego stanu.
- Oh, to ja przepraszam młody człowieku! - Rozpromieniłam się jak skowronek. Spojrzałam to na Łobuza, to na nią/niego. - Ale jak widzisz, stara babka ma problem z krnąbrnym osłem. Na miłość boską, nic go nie rusza! Nawet marchewka na kiju.
Może to przez to, że kij, jaki znajduje się na końcu marchewki, był trochę kiepsko zapamiętany przez osiołka. Mogłam nim wcześniej nie grozić, ale mniejsza z tym.
Łobuz nie był przecież aż taki głupi, żeby zatrzymywać się bez powodu pośrodku pustkowia. Zdarzało się mojemu maleństwu przejawiać zdolności prorocze (czy coś ty tym rodzaju), ale nie brałam ich na poważnie przecież. Pewien wróżbita mi to przekazał, ale coś tak sądzę, że to ma podobną wartość, co te jego wróżenie z ręki czy inne czarodziejskie szacher-macher. Mój mały, głupiutki osiołek ma wizje, dobre sobie! Chyba po prostu jest trochę stuknięty, tak samo wróżbita.
(Ktoś chce pomóc?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz