środa, 29 listopada 2017

Od Naix'a do Rahelii

Mój umysł był atakowany przez miliony bodźców. Mimo, że nie był to pierwszy raz jak odwiedzałem rynek, ba, nie był to nawet drugi mój wypad, a ja wciąż nie potrafiłem powstrzymać lekkiego grymasu twarzy, gdy docierały do mnie te wszystkie doznania. Zaduch, smród, hałas. Niekończący się korowód postaci kradnących cenny tlen, pozostawiając w zamian tylko osobliwy zapach potu. Nieopodal jeden z krasnoludów właśnie zwracał swój ostatni posiłek w pobliskim kącie, a nieco dalej można było zobaczyć handlarza wymachującego, umówmy się, nie pierwszej świeżości rybą. Nie odmawiając sobie, jak każdy sprzedawca, przyjemności darcia japy w poszukiwaniu potencjalnych kupców:
- Królikokrety? Żabojeże? Panie, tutaj znajdziesz wszystko, a nawet więcej! Zapraszam, zapraszam!
- Jedwab, wełna? A może tkaniny z Nehiru? Zapewniam, że lepszych w okolicy nie znajdziecie!
- Talizman na szczęście? Mądrość? Władzę? A może chcesz, panie, pozbyć się wroga? Talizmany, amulety, klątwy - wszystkiego bez liku! A wszystko za psie pieniądze!
Cóż, nie żebym nie wierzył temu ostatniemu czy coś, ale odradzam omijania tego stanowiska. Nie, nie, próbowałem nic takiego! No dobra, może kiedyś... Ale wtedy byłem głupi i naiwny! Teraz, jeśli szukałbym czegoś w podobnym stylu, szukałbym zdecydowanie bardziej dyskretniejszych sprzedawców. Tych, którzy stali niby z boku, a jednak wciąż blisko, tych, którzy odziani byli w płaszcza od czasu do czasu migając umowny znak czy ukazując spod peleryny jakiś symbol czy immunitet. Oj, uwierz mi, oni to dopiero mają cuda! Albo potrafią Cię skutecznie do tych cudów doprowadzić.
Dzisiaj jednak nic chodziło mi o nic takiego. Nie szukałem tutaj żadnego posiłku, nie szukałem zwierzęcia, ani nie próbowałem ruszyć za kolejną kuszącą tajemnicą. Zamiast tego minąłem po kolei każdy stragan, kiwając głową do jednego czy dwóch znajomych, a od czasu do czasu rzucając też dyskretne spojrzenia w kierunku środka placu. Dopiero, gdy udało mi się niemal w całości ujrzeć zdobiącą go fontannę przystanąłem na chwilę co spotkało się z dezaprobatą pozostałych ludzi, którzy stać wcale nie chcieli. Na moje nieszczęście oberwałem kilka razy z bara póki nie usunąłem się lekko w bok, a pozostali nie skorygowali ponownie swojej trasy, klnąc na mnie pod nosem. Tutaj nie było miejsca na postoje, tu trza iść albo zginiesz. Przecież każda chwila jest na wagę złota, a oni nie mogą się zatrzymać, pfy. Co Ty sobie myślisz?
Tutaj każdy się spieszy, każdy przepycha, a nieliczna straż od czasu do czasu rzuca okiem na całe towarzystwo. Ot, zwyczajny rynek w zwyczajny dzień.
- Idealnie. - mruknąłem, opierając się o pobliską ścianę i lekko uśmiechając.
Nie wypocząłem jednak długo bo wystarczył mi ledwie krótki czas, by ponownie przyjrzeć się tłumowi, który rzadko kiedy ktoś dbał o czyjąś, czy nawet swoją, przestrzeń osobistą, a niespodziewanie ponurą monotonię przerwał jakiś gwar i ruch. Ktoś wyraźnie i niestrudzenie przedzierał się przez tłum, nie kryjąc się w żaden sposób swoją obecnością.
- Ej, Finn, czyś Ty mnie właśnie śmiał obrazić? - przez hałas przedzierał się właśnie iście wyzywający głos.
- Skądże, Nick! - odkrzyknął długowłosy blondyn, którego czupryna właśnie wyłoniła się z tłumu, gdy wskoczył on na fontannę usadowioną w centrum placu. - Przecież jesteś moim najwierniejszych kompanem! Aż do śmierci! - mężczyzna gwałtownie gestykulował, by nagle opuścić ręce i ramiona, przybierając do tego iście poważną minę. - Nie możesz mi jednak zabronić życzyć śmierci komuś innemu.
- Finnie, Finnie, mój kochany druhu... - Drugi, mniejszy mężczyzna, również wszedł na fontannę, a jego głos przybrał ton podejrzanie miły. - Nie bronię Ci życzyć komuś śmierci. Ja, bym Ci nigdy niczego nie bronił przecież! - Jego słowa dalej brzmiały jak miód na uszy, ale słychać było zbliżającą się kulminację i w końcu ona nadeszła, a mężczyzna uniósł się gniewem. - Ale przed chwilą życzyłeś tej śmierci mi! - Nawet stąd dało się słyszeć wymierzony w przeciwnika policzek.
- Śmiałeś podnieść na mnie rękę, Finnicku?
- A i owszem, Finnicku Drugi.
- Zatem stań i walcz jak mężczyzna, Ty który odważyłeś się mnie obrazić! Nie śmiesz nazywać się Finnickiem! - Rozległ się szczęk wyciąganej w pochwy stali, a wkrótce potem dołączył się do niego drugi.
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Finnicki, czy też Nick i Finn jak na siebie wołali, nie należeli do cechu błaznów czy komediantów, ale niejednego potrafili ubawić. No, a przynajmniej zająć czymś towarzystwo. Stąd też wyszła moja prośba do nich, by zjawili się na jarmarku i co nieco porozrabiali, gdy ja uzupełnię swoje zapasy.
Dlatego też, nie przysłuchując się dalszym pogróżkom słownym, bezszelestnie zanurzyłem się w tłum i rozejrzałem za odpowiednim celem. Patrzyłem zarówno po ubiorze jak i po rękach gdzie lśniły wdzięcznie pierścienie; sygnety rodowe, pamiątki rodzinne czy drobne podarunki od ukochanego. Zazwyczaj doskonale sprawdzała się tu zasada, że im ich więcej tym bogatszy ich właściciel, a i ja nie zamierzałem rezygnować z tego przekonania. Szybko znalazłem odpowiednio wyposażaną rękę i odpowiednio też zmniejszyłem ciężar z jakim musiał sobie radzić ten człowieczek. W końcu nie można pozwalać, by inni się przemęczali, prawda? Zwłaszcza, gdy chodzi o taką ciężką sakiewkę...
- Teraz tylko dajcie mi czas, by się ulotnić. - szepnąłem bezszelestnie, kierując moje myśli do chłopaków, którzy kończyli właśnie swoją walkę i szykowali się na ckliwy powrót do niegasnącej przyjaźni.
Długo też nie trwało nim moja ofiara zorientowała się o niespodziewanych brakach w jej majątku osobistym, a równie krótko zajęło jej rozgłoszenie tego po całym placu, ale ja właśnie opuszczałem rynek, a i moi kompani kierowali się w swoją stronę.
- Do zobaczenia wieczorem. - mruknąłem w ich stronę i z uśmiechem skierowałem się do pobliskiej tawerny gdzie mieliśmy się spotkać. W razie jakiś problemów nie udali się na miejsce bezpośrednio dlatego czeka mnie co najmniej kilka godzin samotnego popijania piwa w samotności. Ciekaw jestem czy znajdzie się dziś jakiś chętny do towarzystwa.

~~~~~~

Otworzyłem drzwi tawerny, a ludzie zachowywali się równie klasycznie jak zawsze. Podchmielone towarzystwo dalej darło się swoje, jak oni zwykli to nazywać, pieśni, wyzwiska czy gorące zapewnienia, szemrane towarzystwo przycichło na chwilę, uważnie lustrując mnie wzrokiem, a zagubiona reszta spoglądała na mnie tępo, szukając we mnie kompana. Ja jednak, nie zdejmując z głowy kaptura, skierowałem się w stronę lady, skutecznie ignorując spojrzenia innych i dając im tym samym do zrozumienia, że nie mam ochoty na rozmowy. Zamiast tego pochwyciłem tylko moje piwo i udałem się do kąta, nieopodal elfki, której widok nieco mnie zaskoczył.
Elfy, zwłaszcza pełnej krwi, z tego co wiem to rzadko ukazują się w tak hucznych miejscach, a tym rzadziej samotnie. Uniosłem lekko brew.
- Może i nie będzie tak nudno.

< Rah? No idea >.< >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz