sobota, 11 listopada 2017

Od Mirajane do Lexie

Nic nie pamiętałam... Obudziłam się na jakimś odludziu, nie wiedząc co się dzieje wokół mnie. Wzdrygnęłam i podniosłam się do pionu. Rozejrzałam się niespokojnie, skupiając spojrzenie na Lexie. Wstałam. Jednak... Chyba długo musiałam tak leżeć, bo kiedy stanęłam na nogach, mój świat zawrócił się wokół mnie. Po chwili podeszłam do gwardzistki, chwytając ją za ramiona.
- Gdzie jesteśmy?! Czemu mnie zabrałaś!? Dlaczego nie ma tutaj tego drugiego, tajemniczego gwardzisty!? - zalałam ją potokiem pytań.
Ta jednak, nie odpowiedziała na żadne. Rozejrzałam się raz jeszcze. Szałas... Ognisko. Ares. Widząc mojego ukochanego ogiera, podeszłam do niego i pogłaskałam go po pysku, na co ten z zadowoleniem prychnął i przytulił łeb do mojej głowy. Uwielbiałam tego konia. Był wyjątkowy. Moja dłoń zaczęła jeździć po jego grzbiecie.
- Chcę wrócić. - powiedziałam z powagą.
- Nie wasza wysokość... Nie mogę na to pozwolić. - rzekła.
Miałam chęć zmusić ją do wyjazdu stąd do miasta siłą, ale wiedziałam, że się nie złamie. Byłam wściekła. Na nią, na drugiego gwardzistę i na każdego, kto przyczynił się do mojego wyjazdu... No właśnie... Jestem poza królestwem... Żyję, oddycham i nadal mogę wykonywać inne czynności życiowe. Słysząc dziwne dźwięki dochodzące z krzaków, założyłam na głowę kaptur i przygotowałam się do ataku. Jednak... Był to zwykły króliczek, który po chwili uciekł z przerażeniem.
- A co jak mój ojciec wróci? - zapytałam.
Znowu nie otrzymałam odpowiedzi. Myślałam, że zwariuję. Zacisnęłam dłonie w pięści. Ares prychnął i trącił mnie delikatnie pyskiem w twarz. Odetchnęłam, głaszcząc ogiera po łbie. Po chwili, zasiadłam na trawie i zaczęłam bawić się zielonymi, a nawet lekko pożółkłymi źdźbłami. Dotykałam ich zmieniając je w zlodowaciałe sopelki z tą zieloną łodyżką w środku. Potem je rozmrażałam. Tak starałam się zapomnieć o tym, co sie wydarzyło. Przecież to moja wina. To ja źle rozstawiłam wojsko, to ja nie mogłam choć raz kogoś posłuchać... Cała ta sytuacja, była moim okropnym błędem.
- Nie nadaję się na następczynię tronu... - powiedziałam i spuściłam głowę.
Moje dłonie stały się lodowate. Zacisnęłam je w pięści, a z nich wyleciały śnieżne iskry, a potem śnieg. Delikatne, spokojne. Nie chciałam rozluźnić ich. Musiałam się uspokoić. Ale... Nie mogę przestać się obwiniać. Przynajmniej w jednym mam rację... Mogę śmiało powiedzieć, że jestem beznadziejną księżniczką i przyszłą królową...
<Lexie?  Mira za niedługo może wybuchnie i pobiegnie jak strzała do miasta. Oj nie odda go tak łatwo temu gościowi! :D>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz