sobota, 7 kwietnia 2018

Od Carreou do Sivika

Zerknąłem spod warstwy włosów na mężczyznę. Zamrugał, jakby nie do końca zrozumiał co powiedziałem, czy raczej - temu niedowierzał. Ponownie opuściłem spojrzenie, bojąc się, że byłem zbyt otwarty. Powinienem się opanować w tej sprawie. Jak chcę z kimś szczerze porozmawiać, to tylko z Panem. O ile mnie słyszy.
Po kilkunastu modlitwach, pozostawionych w eterze bez odpowiedzi, zaczynałem mieć w tej kwestii wątpliwości.
Usłyszałem śmiech Sivika. Cichy, stonowany. Doszło do tego tarmoszenie, przez co przez głowę przebiegła mi myśl o Razjelu. Z mojego wnętrza dobiegło głuche westchnięcie. To nie jest zbyt dobry moment na ckliwe wspominki. Nie potrzebowałem kolejnego powodu, aby wybuchnąć płaczem.
Uścisk stał się mocniejszy. Mężczyzna nadal się śmiał. Może w końcu cisza między nami zostanie przerwana.
— Wyglądam aż tak źle? Ja wiem, że pół wieku to nie jest mało, no ale proszę cię, jeszcze się do grobu raczej nie mam zamiaru się składać — Z cieniem rozbawienia w głosie, ciemnowłosy zebrał się na odpowiedź — Nie myśl o przeszłości. Sama w sobie nie jest warta zachodu, dopóki jej echo nie zaczyna cię dopadać — dodał nieco ciszej. Przytaknąłem na jego słowa, które można by nawet uznać za motto życiowe. Jeśli będę miał kiedyś swój dom, namaluję je i powieszę na ścianie. Nad kominkiem. Albo łóżkiem. — A co do znikania i umierania, każdy to zrobi. Kiedyś tam, przyjdzie na nas czas, jesteśmy tu tylko gośćmi i trzeba korzystać z życia, wiesz? Także się nie przejmuj, nie ma po co strzępić nerwów.
— Nie każdy umiera tak łatwo jak ludzie. — Wyszeptałem pół głosem, drżąc od tłumionych emocji. Musiałem znaleźć sobie jakieś zajęcie i to w trybie natychmiastowym. Aby zająć sobie czymkolwiek ręce. Umysł. Całe ciało. A tak bliska obecność mężczyzny nie pomagała w zebraniu myśli. Dlatego ostrożnie wstałem, w myślach błagając, żeby Sivik nie uznał to za jakiś akt odrazy jego osobą. Dlatego szybko zmieniłem wyraz swojej twarzy, na bardziej podekscytowany, radosny. Mimo, że we wnętrzu krwawiłem i rozpadałem się na drobne kawałeczki.
— Ale nie smućmy się. Nie ma czasu, jak to powiedziałeś. — Oznajmiłem, podbiegając do okna. Następnie popukałem palcem w szybę. — Świat stoi dla nas otworem, czyż nie? Trzeba korzystać!
Świat. Wymiary. Notatki.
Zacisnąłem palce na parapecie. Zupełnie o nich zapomniałem! Te zapiski to mógł być klucz do mojego domu, do wrót w drugą stronę. Musiałem sobie tylko przypomnieć, gdzie znajdowało się centrum tamtego czarodzieja.
Sięgnąłem po swój szkicownik, wziąłem ołówek i zacząłem rysować, wystawiając końcówkę języka spomiędzy warg. Miałem taką tendencję w chwilach skupienia. A właśnie taki byłem, próbując jak najwierniej odwzorować wizję z zakamarków umysłu. Gdy skończyłem, podniosłem szkic. Przedstawiał rezydencję, stojącą na szczycie góry.
— Merkez — Mruknąłem do siebie, a następnie odwróciłem się gwałtownie w stronę Sivika. Przez gwałtowny ruch, pióra ponownie rozwiały się po pokoju. — Jak daleko stąd jest do Merkez?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz