Małe ostrzeżenie na początek, w razie czego. Jeśli masz zbyt dużą wyobraźnię lub słabe nerwy, pomiń fragment napisany kursywą
~ Aju
Uśmiechnąłem się delikatnie. Czułem w swoim od dawna martwym sercu ciepło. W połączeniu z moimi poprzednimi myślami, naprawdę pomyślałem, że będę w stanie mieć swoją rodzinę. Taką prawdziwą. Bez przemocy czy innych rzeczy tego typu, jakich doznałem w rodzinnym domu.
Położyłem dłoń na głowie Ishi, a następnie powoli poczochrałem jej włosy. Dziewczyna uniosła brwi, a następnie zaprotestowała głośno, gdy zająłem się czochraniem jej fryzury.
- Panie Marco! - Krzyknęła, wyrywając się. Mimo iście zirytowanego wyrazu twarzyczki, wiedziałem, że również się rozbawiła tą sytuacją.
- Nigdzie nie idziesz.- Uniosłem kącik ust, a następnie podszedłem do nieprzytomnego mężczyzny. Wyczułem, że to kwestia chwili, nim się obudzi. Dziewczyna podeszła do mnie, chwyciła za ubrania i odwróciła w swoją stronę.
- Jak to "Nigdzie nie idę"? Co to ma znaczyć?
- Piekielna su.. - Wybełkotał, podnosząc powoli głowę. Przerwałem mu w połowie zdania, silnym, tak zwanym ojcowskim, uderzeniem w twarz. Nie dość, że odezwał się bez pytania, to jeszcze chciał obrazić panienkę. A taka zniewaga krwi wymaga.
- Wyjaśnię Ci za chwilę.. - Obejrzałem się przez ramię na znieruchomiałą Ishi. Gdy zobaczyła, że na nią spoglądam, zamrugała i cofnęła się nieznacznie. - Teraz pójdź się spakować do sypialni, dobrze?
- Spakować? Panie Marco, proszę mi wytłumaczyć, co to ma znaczyć! - Tym razem postanowiła zawalczyć o swoje. Stanęła dumnie, zacisnęła dłonie w pięści, aż zbielały jej knykcie. - Jeszcze chwila i przestanę być taka miła!
Pogłaskałem kciukami policzki dziewczyny. Była słodka w chwilach, kiedy traciła kontrolę nad swoimi emocjami. Aż nie mogłem się powstrzymać przed czochraniem jej w jakikolwiek sposób.
- Po prostu mi zaufaj, panienko.
Oboje spojrzeliśmy w stronę śmiejącego się grubiańsko mężczyzny. Dziewczyna była już gotowa doskoczyć do niego, ale podniosłem ją od tyłu i zaniosłem do sypialni. Tak, to brzmi niezwykle dwuznacznie. Zwłaszcza, że Ishi postanowiła głośno protestować i wyrywać się z moich objęć.
- Panie Marco! - Zawołała, gdy usadziłem ją na łóżku. Od razu zacząłem szukać kolejnej krówki. Gdzieś tu powinna być ich torebka... - Proszę mi wyjaśnić..! - Wsunąłem w jej usta cukierka. Następnie uśmiechnąłem się jak najszerzej potrafiłem.
- Spakuj się, panienko. - Powtórzyłem spokojnie, poprawiłem włosy dziewczyny i wyszedłem z pokoju. Idąc powoli w stronę krzesła, mierzyłem wzrokiem gburowatego osobnika. Musiałem się nim zająć. Wiedział o wiele za dużo. Prawdopodobnie mimo zapewnień, pobiegnie przy pierwszej lepszej okazji do szefa, a wtedy całe zaskoczenie spłonie na panewce. Zamordowanie nie wchodziło również w grę, gdyż po pierwsze, nie miałem gdzie schować jego ciała, a po drugie, po prostu nie byłem głodny.
Rozejrzałem się po raz kolejny. Pręt. Nadal się rozgrzewał nad paleniskiem. Wzrok mężczyzny powędrował w to samo miejsce.
- Co? Bawisz się w kucharza? Czy po prostu lubicie niegrzeczne zabawy?
Uniosłem kącik ust, obracając pręt w dłoniach. Czekałem, aż myśliwy się uciszy, bo wychodziło na to, że cała sytuacja go rozbawiła. Ciekawe, jak szybko zmieni zdanie. Poprawiłem rękawiczki. Nie chciałem w końcu zostawić śladów. To nie pasowało do mojego stylu pracy. Wyrachowanego, wręcz eleganckiego. Takiego, jakiego nauczył mnie ojciec.
Bo w końcu, zabójstwo to nie jest nagły odpływ ludzkich uczuć czy po prostu ujście podświadomej żądzy, jaką każdy z nas trzyma gdzieś w głębi serca. I nie wypuszcza na światło dzienne.
Zabójstwo to sztuka. Metodyczny proces pozbywania się swojego człowieczeństwa, aby stworzyć coś pięknego. Na co ludzie będą spoglądać ze strachem, a za razem podziwem. To pomnik człowieka. Wieczny, ponadczasowy. Ale nie ze spiżu. Z cierpienia tych, co na życie nie zasługują.
Miałem ochotę ukarać go za wszystko, co uczynił. Bo duchy świergotały, że Ishi nie była jego pierwszą ofiarą, "potworem", którego zgładził. Spoglądając na jego osobę, przypomniały mi się słowa, zasłyszane w od podróżnego mędrca, z którym miałem okazję się spotkać.
Bo w końcu, zabójstwo to nie jest nagły odpływ ludzkich uczuć czy po prostu ujście podświadomej żądzy, jaką każdy z nas trzyma gdzieś w głębi serca. I nie wypuszcza na światło dzienne.
Zabójstwo to sztuka. Metodyczny proces pozbywania się swojego człowieczeństwa, aby stworzyć coś pięknego. Na co ludzie będą spoglądać ze strachem, a za razem podziwem. To pomnik człowieka. Wieczny, ponadczasowy. Ale nie ze spiżu. Z cierpienia tych, co na życie nie zasługują.
Miałem ochotę ukarać go za wszystko, co uczynił. Bo duchy świergotały, że Ishi nie była jego pierwszą ofiarą, "potworem", którego zgładził. Spoglądając na jego osobę, przypomniały mi się słowa, zasłyszane w od podróżnego mędrca, z którym miałem okazję się spotkać.
Niektóre potwory wyglądają jak ludzie
A niektórzy ludzie - jak potwory
Coś w tym jest. Tylko po której stronie jestem teraz ja?
Podszedłem do mężczyzny, gorący metal dzierżąc w dłoni jak król swoje berło. Czy raczej, jak kat swój topór. Spojrzałem na niego z góry, po czym uniosłem palcami jego podbródek. Spojrzałem mu głęboko w oczy, zastanawiając się, od czego by tu zacząć. Możliwości było sporo, a ograniczała mnie tylko wyobraźnia i psychiczne blizny, pozostawione przez brutalnego ojca.
Złość na cały świat i wszystko co żywe pomogła mi zdecydować.
- Tak, lubię. To mój mały fetysz. - Zostawiłem brodę osobnika w spokoju, lecz nadal nie odwracałem spojrzenia. Chciałem ujrzeć jego cierpienie, byłem głodny bólu. Z tego i wielu innych powodów, podniosłem gorący pręt. Z nijakim, neutralnym wyrazem twarzy, dotknąłem metalem powierzchni oka mężczyzny.
Wrzask rozniósł się po całym pomieszczeniu. Odbił się echem, w końcu dotarł do mnie. Uśmiechnąłem się szerzej, zupełnie jakby krzyk musnął moje uszy i umysł jak ciepły wiatr. Piękne uczucie, obejmujące euforią cały organizm. Spokojnym, wyćwiczonym ruchem wsunąłem pręt głębiej. Gałka chwilę się opierała, ale ostatecznie i ona się poddała. Z satysfakcją wsłuchałem się w głuchy odgłos skwierczenia, gdy nerwy zostały przypalone. Na policzek wypłynęła krew, zmieszana z ciałem szklistym, wypływającym z przebitego oka. Z dziwną satysfakcją zauważyłem, że przypomina jajecznicę. Ha, muszę spróbować użyć czyjeś gałki do zrobienia jej któregoś wieczoru!
Wrzaski mężczyzny stopniowo zmieniły się w pojękiwania, a później pojękiwanie. Nadal jednak próbował na mnie spojrzeć. Nawet tym jednym okiem, jakie mu zostało.
- Jesteś chory, koleś. - Wyrzucił z siebie, między przerwami na złapanie oddechu. Nagle jego ciało postanowiło dać myśliwemu dodatkową porcję energii, faszerując organizm adrenaliną. W jej napływie, poderwał się z krzesła. Więzy jednak wytrzymały. Uniosłem wzrok ku górze. Dlaczego ludzie są tacy narwani?
Obróciłem pręt w palcach, obserwując jak szkarłatne krople spływają po zakręconych rowkach. Zlizałem je językiem, samemu odczuwając adrenalinę. Dodało mi to nowych sił. Jednym słowem, cudownie.
Musnąłem palcami końcówkę pręta, licząc na choć trochę krwi. Przeliczyłem się. A w dodatku, ze zgrozą stwierdziłem, że zaczyna się ochładzać. Z cieniem smutku na twarzy, wsunąłem go w ogień. Następnie kucnąłem przed mężczyzną, ułożyłem palce w piramidkę i oparłem na nich podbródek.
- No i co ja mam teraz z tobą zrobić, biedaku, co? - Spytałem z czystej uprzejmości, bo w głowie miałem już cały plan. Idealny plan.
MÓJ plan.
Mężczyzna ściągnął brwi. Albo adrenalina działała na niego tak mocno, albo miał talent do ukrywania bólu. Cokolwiek by to było, nie przyda mu się. Nie teraz. Już nie teraz.
Pochyliłem się nad koszykiem, wyciągając po chwili poszukiwań nożyce. Takie zwykłe. Do cięcia materiału. Wykonałem kilka próbnych cięć na ubraniach łowcy, sprawdzając, czy są odpowiednio ostre. Na szczęście, były. Jak dobrze, że tak często pielęgnuje wszystkie swoje narzędzia. W takich chwilach jak te, nie muszę biegać po całym mieszkaniu, szukając osełki.
Wstałem ze słabym uśmiechem, a następnie chwyciłem się pod boki.
- A więc, kto był niegrzecznym chłopcem? - Rozchyliłem usta osobnika, krzywiąc się ostentacyjnie, gdy poczułem jego oddech. Ah, co on jadł? Nieważne. Nie pora na to. Jak będę chciał, sam to sprawdzę.
Wpierw jedynie ująłem język mężczyzny między ostrza nożyc. Chciałem ujrzeć panikę w jego spojrzeniu. Ta pojawiła się, lecz szybko zniknęła. Osobnik podjął kolejną próbę walki, tym razem gryząc mnie tymi kilkoma zębami, jakie mu pozostały. Odruchowo cofnąłem rękę.
- Co to ma znaczyć?
- Zostaw mnie, wariacie! Nie dość, że wydłubałeś mi oko, to jeszcze.. Przestań! - wrzasnął po raz kolejny z bólu. Ja jedynie pokręciłem głową i wykonałem kolejny obrót nożycami w jego brzuchu. Nie mogłem jednak bawić się nim (bo na tym etapie, był tylko moją marną rozrywką. Gdybym chciał, mógłbym ukrócić jego cierpienia już teraz. Lecz "chciał" to słowo klucz) w ten sposób. Po pierwsze, umrze za szybko. A w dodatku, mogę połamać sobie nożyce.
Był jeden plus tej sytuacji. Gbur opadł na krzesło, dysząc przez rozchylone usta. Wykorzystałem ten moment, aby chwycić między palce jego język, a następnie odciąć go. Bo czemu nie? Kto mi zabroni?
Mężczyzna zaczął coś tam mamrotać, bełkotać, dławić się krwią i śliną. Machnąłem na to ręką, bo zobaczyłem, że pręt jest ponownie nagrzany. Z niespotykaną dotąd radością, wziąłem metal i pokazałem go myśliwemu. Mogłem przysiąc, że zaczął płakać. Nie przyjrzałem się mu za dobrze, gdyż wsunąłem w drugi oczodół pręt. Tak po prostu, bezceremonialnie wsunąłem go. Pewnie zrobiłem to przypadkowo, gdyż miałem ochotę jeszcze trochę się pobawić gałką, ale nie wyszło. Niestety.
Kolejnym przypadkiem było to, że oko nabiło się na czubek pręta. Wyciągnąłem je więc i obejrzałem. Wyglądało na podgotowane.
Wpierw obwąchałem je. Pachniało spalenizną i krwią.
Następnie przeciągnąłem po powierzchni językiem, po czym zjadłem w całości. Dziwna substancja rozpłynęła się po wnętrzu moich ust, powodując dreszcze. Gdybym tylko miał drugie, podnieciłbym się jak nic.
Ah, serio jestem dewiantem.
Po krótkiej przekąsce, wróciłem do łowcy. Ledwo dyszał, a energia życiowa opuszczała go chyba każdym otworem w ciele. Szkoda, wielka szkoda.
Zmierzyłem go po raz ostatni wzrokiem, po czym odsunąłem się. Już wystarczy. Odpokutował swoje winy. W nagłym odruchu, uwolniłem go, a następnie posadziłem na podłodze. Tak, jak się spodziewałem, od razu upadł. Westchnąłem cicho, rozprostowałem się, a następnie okryłem go materiałem. I tak nie miałem zamiaru wracać do tego mieszkania, więc średnio mnie obchodziło, czy ktoś znajdzie truchło czy nie.
Zająłem się zbieraniem swoich rzeczy z salonu do toreb, czy raczej juków, zza regału wyciągając miecz. Wysunąłem go nieznacznie z pochwy, obserwując srebrną, zdobioną klingę oraz czarne ostrze, poznaczone żyłkami. Dawno nim nie walczyłem. Przydałoby się to w końcu zmienić.
Podszedłem do drzwi do sypialni, zapukałem w nie, a następnie wszedłem do środka. Ostatecznie, Ishi wykonała moje polecenie i teraz siedziała na bagażach, spoglądając na mnie z niepewnością.
- Może mi pan w końcu wyjaśnić, co to wszystko znaczy? Dlaczego tamten człowiek krzyczał?
- Wie panienka, to był zły człowiek. - Spakowałem swoje ubrania. - A o co chodzi? Idziemy na wyprawę po Dantego Alighieri. Razem. Zaraz opuszczamy dom i idziemy wynająć konie.
<Ishi? Trochę krótkie xD >
Podszedłem do mężczyzny, gorący metal dzierżąc w dłoni jak król swoje berło. Czy raczej, jak kat swój topór. Spojrzałem na niego z góry, po czym uniosłem palcami jego podbródek. Spojrzałem mu głęboko w oczy, zastanawiając się, od czego by tu zacząć. Możliwości było sporo, a ograniczała mnie tylko wyobraźnia i psychiczne blizny, pozostawione przez brutalnego ojca.
Złość na cały świat i wszystko co żywe pomogła mi zdecydować.
- Tak, lubię. To mój mały fetysz. - Zostawiłem brodę osobnika w spokoju, lecz nadal nie odwracałem spojrzenia. Chciałem ujrzeć jego cierpienie, byłem głodny bólu. Z tego i wielu innych powodów, podniosłem gorący pręt. Z nijakim, neutralnym wyrazem twarzy, dotknąłem metalem powierzchni oka mężczyzny.
Wrzask rozniósł się po całym pomieszczeniu. Odbił się echem, w końcu dotarł do mnie. Uśmiechnąłem się szerzej, zupełnie jakby krzyk musnął moje uszy i umysł jak ciepły wiatr. Piękne uczucie, obejmujące euforią cały organizm. Spokojnym, wyćwiczonym ruchem wsunąłem pręt głębiej. Gałka chwilę się opierała, ale ostatecznie i ona się poddała. Z satysfakcją wsłuchałem się w głuchy odgłos skwierczenia, gdy nerwy zostały przypalone. Na policzek wypłynęła krew, zmieszana z ciałem szklistym, wypływającym z przebitego oka. Z dziwną satysfakcją zauważyłem, że przypomina jajecznicę. Ha, muszę spróbować użyć czyjeś gałki do zrobienia jej któregoś wieczoru!
Wrzaski mężczyzny stopniowo zmieniły się w pojękiwania, a później pojękiwanie. Nadal jednak próbował na mnie spojrzeć. Nawet tym jednym okiem, jakie mu zostało.
- Jesteś chory, koleś. - Wyrzucił z siebie, między przerwami na złapanie oddechu. Nagle jego ciało postanowiło dać myśliwemu dodatkową porcję energii, faszerując organizm adrenaliną. W jej napływie, poderwał się z krzesła. Więzy jednak wytrzymały. Uniosłem wzrok ku górze. Dlaczego ludzie są tacy narwani?
Obróciłem pręt w palcach, obserwując jak szkarłatne krople spływają po zakręconych rowkach. Zlizałem je językiem, samemu odczuwając adrenalinę. Dodało mi to nowych sił. Jednym słowem, cudownie.
Musnąłem palcami końcówkę pręta, licząc na choć trochę krwi. Przeliczyłem się. A w dodatku, ze zgrozą stwierdziłem, że zaczyna się ochładzać. Z cieniem smutku na twarzy, wsunąłem go w ogień. Następnie kucnąłem przed mężczyzną, ułożyłem palce w piramidkę i oparłem na nich podbródek.
- No i co ja mam teraz z tobą zrobić, biedaku, co? - Spytałem z czystej uprzejmości, bo w głowie miałem już cały plan. Idealny plan.
MÓJ plan.
Mężczyzna ściągnął brwi. Albo adrenalina działała na niego tak mocno, albo miał talent do ukrywania bólu. Cokolwiek by to było, nie przyda mu się. Nie teraz. Już nie teraz.
Pochyliłem się nad koszykiem, wyciągając po chwili poszukiwań nożyce. Takie zwykłe. Do cięcia materiału. Wykonałem kilka próbnych cięć na ubraniach łowcy, sprawdzając, czy są odpowiednio ostre. Na szczęście, były. Jak dobrze, że tak często pielęgnuje wszystkie swoje narzędzia. W takich chwilach jak te, nie muszę biegać po całym mieszkaniu, szukając osełki.
Wstałem ze słabym uśmiechem, a następnie chwyciłem się pod boki.
- A więc, kto był niegrzecznym chłopcem? - Rozchyliłem usta osobnika, krzywiąc się ostentacyjnie, gdy poczułem jego oddech. Ah, co on jadł? Nieważne. Nie pora na to. Jak będę chciał, sam to sprawdzę.
Wpierw jedynie ująłem język mężczyzny między ostrza nożyc. Chciałem ujrzeć panikę w jego spojrzeniu. Ta pojawiła się, lecz szybko zniknęła. Osobnik podjął kolejną próbę walki, tym razem gryząc mnie tymi kilkoma zębami, jakie mu pozostały. Odruchowo cofnąłem rękę.
- Co to ma znaczyć?
- Zostaw mnie, wariacie! Nie dość, że wydłubałeś mi oko, to jeszcze.. Przestań! - wrzasnął po raz kolejny z bólu. Ja jedynie pokręciłem głową i wykonałem kolejny obrót nożycami w jego brzuchu. Nie mogłem jednak bawić się nim (bo na tym etapie, był tylko moją marną rozrywką. Gdybym chciał, mógłbym ukrócić jego cierpienia już teraz. Lecz "chciał" to słowo klucz) w ten sposób. Po pierwsze, umrze za szybko. A w dodatku, mogę połamać sobie nożyce.
Był jeden plus tej sytuacji. Gbur opadł na krzesło, dysząc przez rozchylone usta. Wykorzystałem ten moment, aby chwycić między palce jego język, a następnie odciąć go. Bo czemu nie? Kto mi zabroni?
Mężczyzna zaczął coś tam mamrotać, bełkotać, dławić się krwią i śliną. Machnąłem na to ręką, bo zobaczyłem, że pręt jest ponownie nagrzany. Z niespotykaną dotąd radością, wziąłem metal i pokazałem go myśliwemu. Mogłem przysiąc, że zaczął płakać. Nie przyjrzałem się mu za dobrze, gdyż wsunąłem w drugi oczodół pręt. Tak po prostu, bezceremonialnie wsunąłem go. Pewnie zrobiłem to przypadkowo, gdyż miałem ochotę jeszcze trochę się pobawić gałką, ale nie wyszło. Niestety.
Kolejnym przypadkiem było to, że oko nabiło się na czubek pręta. Wyciągnąłem je więc i obejrzałem. Wyglądało na podgotowane.
Wpierw obwąchałem je. Pachniało spalenizną i krwią.
Następnie przeciągnąłem po powierzchni językiem, po czym zjadłem w całości. Dziwna substancja rozpłynęła się po wnętrzu moich ust, powodując dreszcze. Gdybym tylko miał drugie, podnieciłbym się jak nic.
Ah, serio jestem dewiantem.
Po krótkiej przekąsce, wróciłem do łowcy. Ledwo dyszał, a energia życiowa opuszczała go chyba każdym otworem w ciele. Szkoda, wielka szkoda.
Zmierzyłem go po raz ostatni wzrokiem, po czym odsunąłem się. Już wystarczy. Odpokutował swoje winy. W nagłym odruchu, uwolniłem go, a następnie posadziłem na podłodze. Tak, jak się spodziewałem, od razu upadł. Westchnąłem cicho, rozprostowałem się, a następnie okryłem go materiałem. I tak nie miałem zamiaru wracać do tego mieszkania, więc średnio mnie obchodziło, czy ktoś znajdzie truchło czy nie.
Zająłem się zbieraniem swoich rzeczy z salonu do toreb, czy raczej juków, zza regału wyciągając miecz. Wysunąłem go nieznacznie z pochwy, obserwując srebrną, zdobioną klingę oraz czarne ostrze, poznaczone żyłkami. Dawno nim nie walczyłem. Przydałoby się to w końcu zmienić.
Podszedłem do drzwi do sypialni, zapukałem w nie, a następnie wszedłem do środka. Ostatecznie, Ishi wykonała moje polecenie i teraz siedziała na bagażach, spoglądając na mnie z niepewnością.
- Może mi pan w końcu wyjaśnić, co to wszystko znaczy? Dlaczego tamten człowiek krzyczał?
- Wie panienka, to był zły człowiek. - Spakowałem swoje ubrania. - A o co chodzi? Idziemy na wyprawę po Dantego Alighieri. Razem. Zaraz opuszczamy dom i idziemy wynająć konie.
<Ishi? Trochę krótkie xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz