poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Od Marco do Ishi

Spojrzałem z dołu na Ishi, podnosząc brwi. Nie byłem pewien, co miała na myśli, mówiąc o wydarzeniach, które zapoczątkowały to wszystko, co działo się aktualnie. Dopiero po chwili wpatrywania się w dziewczynę, analizy poprzednich wydarzeń i przeszukiwania zakamarków swojego umysłu, skinąłem ze zrozumieniem głową. Chodzi o atak w mieszkaniu panienki.
Poprawiłem swój dosiad, podniosłem głowę i westchnąłem cicho. Teraz wystarczy zebrać myśli i wyjaśnić sytuację, w sposób jak najbardziej prosty oraz nie wzbudzający niepotrzebnych emocji.
- Gdy poszedłem po rzeczy panienki, było tam już kilku myśliwych. - Zacząłem spokojnym tonem, robiąc chwilę przerwy. Po szybkim namyśle doszedłem do wniosku, że lepiej będzie powiedzieć całą prawdę, nawet gdyby Ishi miała to wykorzystać przeciwko mnie. - W dużym skrócie, oszczędzając panience niepotrzebnych, brutalnych szczegółów, jeden z nich zatruł mnie. Tojadem mocnym, aby być dokładnym. A to jest jedna ze słabości mojej rasy. - Zaśmiałem się pod nosem, po czym zbliżyłem się nieco do dziewczyny i poczochrałem jej włosy. Ta odsunęła głowę, z miną wyrażającą coś pomiędzy troską a zdenerwowaniem. Ciekawe, czym było to spowodowane. Może moimi słowami? Albo tym, że musiała uciekać, zostawiając wszystko za sobą? Albo przez jeszcze inne rzeczy, które uciekają mojej świadomości, są zbyt lotne, abym mógł je złapać i opisać?
A może wszystko po trochu?
Nie chcąc denerwować panienki, wysunąłem nogi ze strzemion, poluźniłem wodze i zamknąłem oczy. Adrenalina, która krążyła w moim ciele po dzisiejszym "przesłuchaniu", zdążyła już zniknąć, pozostawiając za sobą jedyne słaby, nic nie znaczący posmak dawnej pewności siebie oraz odwagi. Znowu byłem zagubionym chłopcem, żyjącym z zarobków o wątpliwej wartości moralnej, z żalem do ojca i całego świata.
Właśnie. Ojciec.
Być może zapomniał o tym, że groziłem mu śmiercią? Że obiecałem, iż go zabiję?
Było to mniej niż prawdopodobne, a ja, głupi!, żyłem nadzieją, że Sarlic przywita mnie z otwartymi ramionami. Wierzyłem, czy raczej - chciałem wierzyć, że jest na tym świecie ktoś, kto by mnie chciał. Zarówno jako syna i jako partnera. Od samego początku, gdy się narodziłem, byłem samotny. Miałem kontakt tylko z ojcem i służbą, bądź ludźmi z wiosek, ale ci ginęli zaledwie kilka chwil po poznaniu. Negatywne skojarzenia, związane z rodzicem, nie pomagały mi w przebiciu się przez osłonę bycia aspołecznym odludkiem, jaką sam wokół siebie wytworzyłem. Bałem się zaufać komukolwiek. Mówiąc szczerze, nadal mam z tym problem. Wszystko przez dotkliwe kary za wszystko, co robiłem. Czy to dobrze, czy źle. Zawsze w moich działaniach była jakaś rzecz, która Saralicowi nie przypadała do gustu.
- Panie Marco? - Spytała Ishi, zapewne widząc, że zbyt bardzo odpływam. Zamrugałem kilkukrotnie, spędzając z powiek myśli o rodzinnym domu. Rozejrzałem się ukradkiem, upewniając się, że opuściliśmy pola za miastem i aktualnie kierowaliśmy się w stronę lasu. Według map, które kiedyś przeglądałem, byliśmy na dobrej drodze do górzystego Anthrakas. Przy lepszej pogodzie, z naszego obecnego położenia, być może nawet zobaczylibyśmy wzgórza w oddali.  Tylko, czy my dobrze idziemy? Nie mam bladego pojęcia, gdzie znajduje się ten cały Dante. Jedziemy jak ślepcy we mgle!
A może Ishi wie coś na ten temat?
- Panienka wie, gdzie ten osobnik przebywa? - Spytałem po ciągnącej się ciszy, której przerwanie sprawiło mi radość. Nie chciałem, aby dziewczyna odniosła wrażenie, że jestem na nią zły. Wręcz przeciwnie - byłem panience wdzięczny, że nie nazwała mnie wariatem, gdy kazałem się jej pakować. Brunetka odwróciła wzrok, zapewne po to, aby zebrać myśli. Czekałem więc wiernie, aż zabierze głos. Gdy w końcu to zrobiła, poczułem niepokój i zagubienie. Ponownie.
- Nie jestem pewna. - W jej głosie dało się usłyszeć nutkę smutku.
Skomentowałem to cichym westchnięciem. Rzeczywiście byliśmy zagubieni. Mogliśmy niby jeździć po każdym królestwie i pytać o Dantego? Po pierwsze, nie jednemu psu na imię Burek, a po drugie, wzbudzimy tym niezdrowe zainteresowanie. A na pewno spotkamy kogoś, kto zna Alighieriego, a ten zapewne poinformuje osobnika o naszych poszukiwaniach. Wtedy nasz plan spłonie na panewce, nim zdążymy go chociaż w części zrealizować.
Pozostawało jeszcze inne wyjście, do którego wolałbym się nie uciekać. Jednak czasami trzeba zostawić za sobą stare niesnaski i iść do przodu. Opcjonalnie znowu prosić gburowatego, wrednego bożka o pomoc.
- Mam znajomego w Nelayan o bardzo ciekawym darze. - Poklepałem konia po boku, po czym zwolniłem do stępa. Ishi zrobiła to samo i rozciągnęła się delikatnie w siodle, gdyż zapewne również jej ciało było zmęczone po ciągłym odbijaniu się od grzbietu rumaka.
- Można mu zaufać? - Spytała od razu, nie czekając, aż rozwinę swoją wypowiedź. Wzruszyłem ramionami w geście, że nie miałem co do tego pewności. Bo jej nie miałem. Alaris gra na kilku frontach, ale jakąś tam godność ma. Więc nie powinien od razu polecieć do innego "klienta" i powiedzieć przy herbatce, jak to mu się spowiadaliśmy z problemów.
Nim jednak tam pojedziemy, musiałem spytać panienki o zdanie.
- Jest w stanie połączyć się z każdym umysłem, czy to ludzkim czy zwierzęcym i określić jego położenie. Ale jest jeden haczyk. - Wyciągnąłem z juków niewielki woreczek z kryształami, wartymi fortunę. - Ceni się bardzo wysoko. Tyle wystarczy zapewne tylko na minutę, dwie seansu. Więc jeśli nie zdobędziemy czegoś, co go rzeczywiście zainteresuje... Będziemy musieli się zastawić. Albo szukać Dantego w inny sposób. - Spojrzałem na dziewczynę, aby zobaczyć jej reakcję i poznać opinię na ten temat. Bo w końcu, jeśli nie podejmiemy jakieś decyzji, nasza podróż w nieznane może równie dobrze zakończyć się w tym miejscu.

<Ishi? Kapitanie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz