czwartek, 5 kwietnia 2018

Od Ishi do Marco

Rzuciłam mężczyźnie przepełnione lękiem oraz pytaniami spojrzenie. Nie potrafię ukryć, że jego plany w stosunku do naszego gościa, delikatnie mnie niepokoiły. Westchnęłam cicho, zaprzestając swego z lekka dziecinnego, machania nogami.
- Proszę na razie to odłożyć. - choć ton w którym wypowiedziałam te słowa był stanowczy, można było również wyczuć w nim garść zawahania. - Może powie cokolwiek, mimowolnie... - dodałam powoli podnosząc się do postawy stojącej.
- Panienko, nie śmiałbym podważać twych słów, lecz wątpię, czy osoba z którą mamy do czynienia, przyjmie twoją, ładną prośbę. - odpowiedział mi po chwili, pozostawiając nagrzewający się pręt, na drobnym haczyku wmontowanym w murowaną ściankę pieca. Podchodząc do mnie i niewolnika, w drodze, poprawił swe zapewne wcześniej przyodziane rękawiczki.
- Proszę się mną nie przejmować, dopóki ten nie zrobi nic mojemu prawowitemu pacjentowi, mym obowiązkiem jest przestrzeganie się lekarskich zasad. Dopiero za naruszenie nietykalności cielesnej Pana, pobawię się w naginanie reguł. W końcu, zadaniem lekarza, jest ochrona swego rekonwalescenta. - uśmiechnęłam się delikatnie, spoglądając nieco pewniej na Pana Marco. - Czy posiada Pan jeszcze jakieś rękawiczki? - dodałam, zmieniając tym samym temat. Skinąwszy głową, z drugiej szafki komody, wyciągnął jakieś, zapewne ogrodnicze rękawice. Choć materiał, aktualnie owijający moje ręce dosłownie z nich zwisał, wolałam zachować chociaż takową ochronę. Zbliżyłam się do faceta, który już od kilku sekund, dawał jakieś jaśniejsze znaki życia. Już miałam zabrać się za swą przemowę, gdy w tym samym momencie, me nozdrza na powrót przeszył przyprawiający o wymioty zapach, mający swe źródło w wiadomym człowieku.
- Może, otworzymy okno? - spojrzałam kątem oka na bacznie przyglądającemu się sytuacji mężczyźnie.
- Żeby doszły do ludzi jego krzyki? - prychnął pod nosem, przy tym z lekka się uśmiechając. - Panienko, mogę się nim zająć sprawnie i szy- -
- Dobra, dam sobie jakoś radę... - syknęłam momentalnie przez zęby, tym samym urywając szyk wypowiedzi Pana Marco. Wzięłam nieco głębszy wdech, przysłoniętym ręką nosem. - Gadaj; kto cię tu nasłał, kim jesteś, skąd znasz ten adres... - gdy miałam wymieniać dosyć zdesperowana dalej, dosłownie zmusił mnie do przystania, głośny śmiech gbura. Zacisnęłam mocniej pięści, mrużąc przy tym oczy. - I z czego rżysz. - fuknęłam, przy tym marszcząc zdenerwowana brwi.
- Nie sądziłem, że za diabły mogą uchodzić AŻ tak, z wyglądu bezbronne istoty... - wypalił mi prosto w twarz, na co ja, jedynie zacisnęłam mocniej zęby.
- Zbyt płytkie słowa, by mogły mną one wzburzyć. - warknęłam pod nosem. - Kto cię nasłał? - powtórzyłam pytanie.
- Niczego nie robię za darmo, dziewczynko. - słysząc to jakże prostackie określenie skierowane w moją stronę, z chęcią, wytargałabym jego osobę, nawet, za tą przeszytą wszami brodę. Jedynie zdrowe zmysły, którymi na jego szczęście wciąż dysponowałam, powstrzymały mnie od tych radykalnych kroków.
- Podwoję pańską nagrodę za pochwycenie mnie, jeśli zaraz, bardzo ładnie, wszyściutko mi pan wyśpiewa. - zaproponowałam zwięźle, wzruszając jednocześnie z lekka ramionami. - Jeśli to nie jest dla pana zachęcające, mogę zaproponować, jedynie dzisiaj, w promocyjnej ofercie, darmowe blizny do końca życia! - uzupełniłam, nie zmieniając swej półtorametrowej odległości między pojmanym.
- Dante Alighieri. Myślę, że komuś z twojej rasy znany, łowca demonów. Szczerze nienawidzi takich diablic jak ty. - gdy tylko doszły do mnie dwa, w pierwszej kolejności wypowiedziane przez faceta słowa, gwałtownie, zrobiłam nieco chwiejny krok w tył. Zaciskając mocniej dłonie, przechyliłam głowę w kierunku stojącego za mną mężczyzny. Choć już otwierałam usta, by cokolwiek powiedzieć, na nowo przerwał mi gbur. - Według opisu miałaś być zabijającą wzrokiem istotą... Siedzę trochę w tej branży i... Ach, nie sądziłem, że szczenię Mephistopheles'a może być, aż tak słabe. - dopowiedział, dosłownie na wylot przesiąkając swą drwiną.
- Przyrzekam, że jeśli jeszcze raz, śmiesz w podobny sposób się odezwać, twoje życie będzie mi dostatecznie obojętne... - warknęłam, wciąż stojąc tyłem do "gościa". - Nie mam zamiaru wysłuchiwać gadek, które wymyślił ten debil na wzburzenie mnie. -
- Umknęłaś mu, gdy przyszedł czas tamtego diabła, czyż nie? - dosłownie, nie minęła sekunda, a ja znalazłam się naprzeciw faceta. Dokładnie wycelowanym uderzeniem w okolice szyi, pozbawiłam jego osobę przytomności.
- Panienko, czy na pewno- -
- Panie Marco... - szepnęłam cicho, równocześnie mu urywając. - To nie jest czas na wyjaśnienia, muszę znaleźć tego człowieka. - powiedziałam nad wyraz spokojnie, choć wewnętrznie czułam mocne rozdarcie starych blizn. Nie powinnam wierzyć w coś takiego jako lekarz, lecz lepszego określenia na psychiczne rozterki, nie potrafię znaleźć. - Zna go pan? - dopytałam, zachowując swój fizyczny, stoicki spokój.
- Możliwe, że obiło mi się o uszy, lecz nigdy nie spotkałem się z tym facetem. Poza tym. Nie jestem zwolennikiem twojej gwałtownej decyzji, Ishi. - podzielił się ze mną swym zdaniem, przy tym robiąc powolne kroki w mym kierunku.
- Racja, nie powinnam Pana dłużej wykorzystywać... - westchnęłam cicho, odwracając wzrok z lekka w bok. - I tak, za dużo już Pan dla mnie zrobił. - uśmiechnęłam się niemrawo, jednocześnie, pozwalając sobie podwinąć delikatnie koszulkę mężczyzny, by w następnej kolejności, zlustrować wzrokiem jego ranę. - Leczenie, uważam za zakończone. Zalecam dalszy odpoczynek. - wydałam krótką diagnozę. - Nie mogę, już dłużej narzucać się Panu, dam sobie radę zarówno ze sobą, jak i tamtym zleceniodawcą... - skierowałam tym razem swe spojrzenie, prosto w czerwonawe oczy osobnika. - Choć przez ten ostatni czas, zastąpił mi Pan kogoś bardzo ważnego... Dalej... Powinnam iść sama.

<Marco? *-*>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz