Zmęczony odrzuciłem torbę na legowisko. Cały śmierdziałem piwskiem. Z obrzydzeniem zdjąłem z siebie swoje ulubione ubranie i udałem się w głąb pomalowanej na żółto jaskini. Ten kolor mnie uspokajał za każdym razem. Był jak promienie słońca. Jednej z niewielu rzeczy, których nie mogę zniszczyć. Minąłem korytarz pełen obrazów, zapalając przy tym świece i udałem się do części jaskini, która sprawowała funkcję łazienki. Osobiście wydrążyłem dziurę w podłożu, którą następnie wypełniłem wodą. Na wspomnienie latania tam i z powrotem poczułem się jeszcze bardziej zmęczony. Odłożyłem na bok ubrania i wszedłem do zbiornika, który mógłby pomieścić jeszcze kilka osób. Woda przyjemnie schłodziła moje ciało. Zamknąłem oczy i rozluźniłem się.
Po kilku minutach zmusiłem się do wyjścia ze zbiornika. Wziąłem jedną z większych misek z drewna, napełniłem ją wodą i zająłem się praniem ubrań. Następnie udałem się do wyjścia, by ułożyć je na kamieniach. Usłyszałem cichy szelest w krzakach obok. Znieruchomiałem, ale szybko wmówiłem sobie, że to pewnie wiewiórka. Kto przy zdrowych zmysłach zakradałby się do jaskini bazyliszka?
Wróciłem do swojego legowiska i opatuliłem się starym kocem, który ogrzewał mnie już przez wiele lat. Wyjąłem z torby swoje składniki na wytworzenie farb. Obejrzałem każdy z nich podekscytowany. Nie mogłem doczekać się kolejnego dnia, kiedy to zmienię te proszki oraz płyny w gładkie masy o różnych kolorach. Wtuliłem policzek w poduszkę. Nie zamierzałem gasić świec. Przy ich świetle czułem się bezpieczniej. Przytuliłem do piersi własnoręcznie wykonaną zabawkę. Przedstawiała kurę, zrobioną z wielu materiałów. Wypełniona była słomą. Moje powieki stawały się coraz cięższe. Zasnąłem z myślą o swoich rodzicach. Czy w ogóle istnieli?
<Nichio, mój stalkerze?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz