sobota, 14 kwietnia 2018

Od Sivika do Siobhan

Czy zasłoniłem oczy, gdy zaczęła się rozbierać?
Nie.
Czy tego żałowałem?
Oczywiście, że tak, oglądanie dopiero co napotkanej kobiety w wersji biblijnej Ewy było naprawdę ostatnią rzeczą, jaką chciałem robić. Bo nic innego nie jest tak cudowne, jak narażanie się albo jej, albo chłopakowi, który pewno gdzieś się czai w krzaczorach, bo po prostu szło go wyczuć w tym wszystkim. Taka prawda.
Podciągnąłem kolana, oparłem na nich łokcie i czekałem, dokładnie tak, jak dziewczyna powiedziała, bo jednak nic lepszego do roboty nie miałem, a przecież może tylko udała się na stronę.
Skwierczenie drewna, pisk, strzelanie. Moje znudzone spojrzenie, tak uważnie wlepione w powoli tańczące języki, które z radością lizały powietrze i kusiły. Od zawsze miałem jakieś dziwne ciągoty do ognia, chociaż nie byłbym w stanie go okrzesać, uspokoić, oswoić. Wściubienie ręki w żar było czystym marzeniem ściętej głowy. Może jak już całkiem mi rozum odbierze.
Jego by nie poparzyło. Nie mogło, nie było w stanie, jego tkanki na to nie reagowały.
W sumie On by się za chwilę spopielił, a ja zostałbym sam już tak na amen.
Może byłoby łatwiej, przynajmniej nie zaprzątałbym sobie ciągle głowy myślą, że on gdzieś jest, że na mnie patrzy, że wie, co robię i jakoś średnio mu się to wszystko podoba.
Szelest.
Zwróciłem szybko oczy w stronę, z której dochodził dźwięk.
Wilk ze zdobyczą powoli się do mnie zbliżał. Zerkał hipnotyzująco. Nie robił nic szczególnego, po prostu gładko przesuwał łapy, ciągnął jakiegoś jeleniowatego, nie spuszczał ze mnie spojrzenia.
Nie ukrywam, zadrżałem i poprosiłem o szybką, niezbyt bolesną śmierć. Katusze przy rozrywaniu mojego ciała przez ostre zębiska były ostatnią rzeczą, jaką chciałbym doświadczyć.
No, ba, najwidoczniej tak właśnie będzie.
Nawet modlitwy do tych wszystkich dusz zdałyby się na marne, karma mnie nienawidzi i odpłaca się za te wszystkie lata, przyrzekam, zginę.
Jeleń wylądował pod moimi nogami, oczy ponownie zetknęły się z moimi, a za chwilę zwierzę zniknęło w krzakach.
Zakrwawione, porozdzierane na strzępy zwierzę, czerwony pysk wilka i całokształt przyprawił mnie o odruchy wymiotne, chociaż przecież On robił to wielokrotnie. Teraz to było dziwne. Obce.
Mrugnąłem zdezorientowany, gdy z tych samych krzaków, do których wpełzł drapieżnik, wyszła dziewczyna, którą dosłownie chwilę dokarmiałem jagódkami.
A potem nie mogłem zapanować nad ciałem i po prostu zwymiotowałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz