poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Od Sivika do Carreou

Już chciałem ponownie zacząć bić te bogu ducha winne drzwi, walić w nie pięścią, znowu zawołać chłopaka, który siedział po drugiej stronie i dawał jakieś znaki życia, ale nie odpowiadał na moje wezwania, oddając mi do dyspozycji tylko i wyłącznie głuchą, beznadziejną ciszę. Knykcie nawet nie dotknęły drwa, gdy wrota się otworzyły, a moim oczom ukazał się nieco rozbity blondyn, z opuszczonymi skrzydłami, smętnym wzrokiem i jakąś taką bezsilnością połączoną z osowiałą aurą. Aurą, która dość skutecznie przelewała się na drugiego człowieka, z niezwykłą łatwością. Jakby po prostu potrafił zarazić emocjami, które akurat nim targały, dlatego już za chwilę sam zostałem nieco wybity z rytmu, bo błękitne oczy były po prostu smutne. Zmarszczyłem brwi, widząc przytłumioną tym wszystkim osobę, tak żałośnie wyglądającego Carreou.
— Przepraszam, że pytam... Ale mogę się do ciebie przytulić? Bo mi smutno... Bardzo smutno... — powiedział niespodziewanie, jeszcze gorszym tonem, jakby zaraz miał mi się tutaj rozlecieć w drobny mak. Nie mogłem przestać rozmyślać nad całą tą sytuacją, nad całą jej niezwykłością i naprawdę chciałem dalej to robić, ale jednak trzeba było mieć priorytety i zbity szczeniak, który sterczał tuż przede mną, był jednym z nich. Tym, stojącym prawie że na czele i tak ładnie się wyróżniającym.
Anielska uroda, smutne oczka, dobity tembr głosu i całokształt mężczyzny sprowadził mnie do kropki i zmusił do działania w postaci przygarnięcia go w objęcia, bo co innego zrobić miałem, jak spełnić jego prośbę i nieco nim pogibać, mając nadzieję, że jakkolwiek mu to pomoże, bo sam niejednokrotnie miałem mętlik w głowie, a powiedzmy sobie szczerze, on wyglądał, jakby coś go właśnie porządnie kopnęło, przeturlało i przetoczyło huragan przez tę małą główkę pokrytą złotymi kosmykami.
Poklepałem go pokrzepiająco po plecach, potargałem włosy na potylicy i zanim zdążył porządniej zareagować, pociągnąłem go do pokoju, by usadzić stanowczo na łóżku, usiąść tuż obok i zagarniając go pod ramię, dalej delikatnie gładzić, bo chyba nic lepszego zrobić nie mogłem.
— Carr, co jest? — spytałem, marszcząc jeszcze bardziej brwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz