środa, 4 kwietnia 2018
Od Cyrusa do Ashley
Nigdy jako tako nie śniłem. Zawsze, kiedy zamykałem w nocy oczy, widziałem jedynie wspomnienia z dnia, jaki było mi dane przeżyć. Lecz nie dzisiaj. Nie po tym wieczorze.
Nawiedzały mnie ludzkie twarze, wykrzywione w wyrazie nieopisanego cierpienia, płonące i, jednym słowem, przerażające.
Przez to obudziłem się zlany potem, gwałtownie siadając na podłodze. Prawie od razu przeżyłem bliskie spotkanie piątego stopnia z blatem lady. Masując obolałe czoło, podniosłem się i rozejrzałem po sklepie. Był zamknięty, tak samo zaopatrzony jak wcześniej. A w dodatku, ujrzałem leżące pieniądze oraz list. Tym drugim przejąłem się mniej.
Wziąłem monety w palce, obróciłem je, a nawet przejrzałem się w metalowej powierzchni. Przystojny jak zwykle. Cudownie. Dla pełnego wizerunku przedsiębiorczego młodzieńca, brakowało mi idealnie ułożonej fryzury. Tym się jednak zajmę później.
Notatkę oraz koc zaniosłem na piętro, okrycie kładąc na łóżko, a kartkę pobieżnie czytając. Uśmiechnąłem się delikatnie, wiedząc, że sprawiłem mojej fance radość. Może nawet przyjdzie tutaj i kupi jeszcze trochę rzeczy? Może zostawi jeszcze trochę pieniążków?
Zająłem się przygotowywaniem posiłku, czyli sałatki z owoców razem z ciepłą, słodką bułką. Kiedy zajrzałem do szafek, a następnie do spiżarni, zobaczyłem pustki. Całkowite pustki. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że nie zrobiłem żadnych zakupów, nie licząc butelki mleka. Ale akurat na to nie miałem ochoty. Chcąc nie chcąc, musiałem doprowadzić się do stanu użyteczności społecznej, wziąć wiklinowy koszyk, mały mieszek pieniędzy i pójść na rynek. Zamykając za sobą sklep, przelotnie zerknąłem na szybę, aby upewnić się, że nikt już nie bawił się w nawiedzonego malarza. Na szczęście, niczego takiego nie było.
Jedno zmartwienie mniej.
Po dotarciu między stragany, zacząłem się rozglądać. W końcu, tu może być tyłu potencjalnych rzezimieszków, tak chętnych na moje ukochane pieniądze! A w moich planach nie leżała niedobrowolna dotacja zawartości swojego mieszka na jakieś niecne plany.
Dokonałem zakupów, zarówno na śniadanie jak i obiad, a następnie odwiedziłem publiczną stajnię. Nie dlatego, że chciałem spotkać tam ciemnowłosą. Nie. Po prostu odczuwałem mentalną potrzebę odwiedzenia Kelpie. Klacz na pewno stęskniła się za moją obecnością oraz marchewkami, co było powodem kupna po drodze kilku pomarańczowych warzyw.
Wszedłem do środka budynku, nie witając się z jakimkolwiek pracownikiem i od razu skierowałem się do boksu mojej klaczy. Zacmokałem, gdy już byłem na miejscu, a jasny pysk wysunął się zza bramy. Z uśmiechem pogłaskałem konia, a następnie nakarmiłem go marchewkami. W czasie, gdy Kelpie chrupała przysmaki, podnosząc swój piękny ogon jak to ma w zwyczaju, zerknąłem w bok. Moje oczy mnie nie myliły. To moja fanka. Stała tam, zajmowała się jakimś karoszem. Gdy zwróciła na mnie uwagę, skinąłem głową na przywitanie. Następnie uśmiechnąłem się, podszedłem do niej i pogłaskałem czarnego ogiera.
- Dobrze, że zamknęłaś sklep.. Tak poza tym, jak cię zwą?
< Ashley?>
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz