Po skromnym śniadaniu, składającym się z jadalnych liści, korzonków i leśnych owoców, wybrałem się na kolejne poszukiwania składników, z których mógłbym stworzyć farby. Wejście do jaskini zablokowałem jak zwykle głazem. Następnie zacząłem powoli schodzić po stromych zboczach gór, wzrokiem szukając kolorów, których mi brakowało. Powinienem zacząć robić zapasy.
Zwinnie zeskoczyłem ze skały na ziemię porośniętą żółtą trawą. Znałem te góry jak własną kieszeń, albo nawet lepiej. Wciągnąłem w płuca zapach sosen. Coś pięknego. Mimowolnie uśmiechnąłem się. Uwielbiałem to miejsce. Tylko w nim czułem się naprawdę bezpiecznie.
Niechętnie opuściłem zajmowane przez siebie tereny. Widząc znaki obecności ludzi, z westchnięciem zawiązałem swoje oczy. Czy to kiedyś się skończy?
Niechętnie wznowiłem swój spacer.
Gdy przez dłuższy czas wciąż niczego nowego nie miałem w swojej torbie, wpadłem na pomysł poszukania składników w mieście i, z bólem serca, tam też się udałem.
Mieszkańcy patrzyli na mnie zdziwieni. Piesi schodzili mi z drogi, zapewne w obawie, że zrobię sobie krzywdę, idąc pozornie niewidomy. Poczułem ciepło w moim sercu. Martwili się o mnie i chcieli mi pomóc. Nie zasługiwałem na to. Zawstydzony zacząłem miętosić w palcach materiał swojej torby.
Moją uwagę przykuły odgłosy z karczmy. Chyba zanosiło się na bijatykę. Zapach nie był zbyt zachęcający, ale nawet najlepsze kolory mogą mieć okropny zapach. Z tą myślą postanowiłem do niej wejść. Smród wzrósł na sile, a moje nozdrza zaczęły wołać o pomoc. Skrzywiłem się i rozejrzałem po pomieszczeniu. Najczystsze to ono nie było.
Już zamierzałem podejść do barmana, gdy dostrzegłem, że od jakiegoś czasu jest on przytrzymywany za ubrania przez chłopaka o ciekawym wyglądzie. Uwaga wszystkich zebranych skupiła się na nas. Czułem się niekomfortowo.
Niepewnie zbliżyłem się do lady i już miałem zadać pytanie o barwiące składniki, gdy nagle...pośliznąłem się na wylanym piwie i upadłem jak długi na brudną podłogę. Jęknąłem cicho, kiedy poczułem ból z tyłu głowy. Automatycznie rozmasowałem tamto miejsce. Do moich uszu doszedł śmiech gości karczmy. Czułem się upokorzony, ale wiedziałem, że taki potwór, jak ja na to zasługuje.
- Żyjesz, młody?- usłyszałem nad sobą. Uniosłem głowę, którą obwąchał duży pies. Gadający pies.
Z krzykiem odskoczyłem na bok. Obiecałem sobie w myślach, że zrobię duże zapasy i już nigdy nie opuszczę swojej bezpiecznej jaskini.
Z rozmyślań wyrwał mnie silny uścisk na moich ramionach.
-Nic ci nie jest?
Spojrzałem na twarz albinosa, który nie wiem kiedy pojawił się obok mnie. Dopiero po jego pytaniu zdałem sobie sprawę z tego, że mój oddech jest przyspieszony, a serce wali jak oszalałe. Z trudem uspokoiłem się i wstałem na równe nogi z pomocą chłopaka.
- Dostanę w końcu to piwo?- albinos wrócił do kłótni z barmanem. Obolały usiadłem przy ladzie. Usłyszawszy ciche burczenie w swoim brzuchu, uderzyłem w niego pięścią. Nie chciałem przeszkadzać chłopakowi w rozmowie. Postanowiłem, że poczekam na swoją kolej. Barman jednak usłyszał marsza moich kiszek. Zawstydzony wbiłem wzrok w blat.
-Marnuję tylko na ciebie mój czas. - warknął pracownik karczmy, stawiając z hukiem kufel piwa przed albinosem. Następnie zwrócił się do mnie. Nieśmiało wykupiłem najtańszy posiłek i resztki wina, które zaproponował mi barman, gdy zapytałem go o barwniki.
Po zjedzeniu opuściłem karczmę. Wciąż jednak słyszałem sapanie psa. Zrozumiałem, że to nie moja wyobraźnia dopiero, gdy coś puchatego uderzyło w moją nogę. Spojrzałem za siebie. Za mną stał nie kto inny, jak gadający pies z karczmy. Zwierzak obwąchiwał moją torbę.
- Pancho, zostaw go.- rozpoznałem głos albinosa. Zaczął się zbliżać. Bardzo niebezpiecznie. A co jeśli coś mu zrobię? Na nowo zaczynałem panikować.
< Nichio? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz