Słońce wisiało na nieboskłonie już długi czas. Wiele godzin minęło od wschodu słońca, kilka nawet od południa. Ognista kula stała nad planetą, gdzie rozgrywały się setki różnych spektakli na sekundę, gdzie świat żył dla każdej istoty w inny sposób. Słońce było niby strażnik, który zawsze pilnował wschodu i zachodu. Wyznaczało czas, by ludzie, zwierzęta i wszelkie stwory mogły mieć chwilę na odpoczynek i moment na rozrywkę. Godzinę na łowy i minutę na gry. Jakby pilnowało porządku w każdym zakątku świata. Gdzie jednak było słońce, gdy doszło do tego jednego błędu? Tamtego wieczora... Czyżby strażnik nie stał na wiecznej warcie? Czyżby zamieniał się czasem z wysłannikiem nocy? Księżyc nie musiał pełnić tej samej funkcji. Mógł przecież żądać czegoś innego. Kto jednak umie zrozumieć język bogów? Kto czyta gwiazdy i kosmos? Wiedza tamtych ludzi nie jest przeznaczona dla wszystkich.
Młoda elfka mogłaby ją uzyskać choć częściowo, gdyby tylko w młodości miała taką chęć. Gdyby chciała podejmować wysiłek i ryzyko przy podsłuchiwaniu starych uczonych, przesiadujących godzinami w wysokich wieżach bogatszych ludzi. Lub mogła chociaż rozmawiać z jednym z mędrców, który zamieszkiwał ambasadę jej ojca. Tylko po co? Nie interesowało jej to. Słońce wschodzi i zachodzi. Po co ta cała filozofia z jego intencjami? Tak się po prostu dzieje. A ona może dzięki temu spać. Oj tak. Sen ważna rzecz. Nie istotne, że prawie całą dobę. Przecież była teraz zmęczona. Ba! Wyczerpana!
Kobieta burknęła słabo pod nosem. Głowa... Bolała ją straszliwie. Nigdy nie czuła czegoś takiego. Nawet dzwoniło jej w uszach. Jakby ktoś przytknął tuż przy jej głowie srebrne łyżeczki i zaczął je o siebie obijać. W gardle sucho jak na pustyni. Kiedy przełknęła ślinę czuła niemal ziarenka piasku, które utknęły w jej gardle. Paliło niczym ogień...
Gdy Rahelia uchyliła w końcu napuchnięte powieki słońce od razu dało o sobie znać. Cichy syk rozległ się w pokoju. Zaraz za nim krótkie przekleństwo. Choć panna nie zwykła używać takich słów, teraz nie potrafiła znaleźć innych. Zamknęła oczy. Mózg ciągle uprzytamniał jej, jak bardzo patrzenie w światło boli. Czuła irytację. Na ten blask, na ból głowy, na pokój, w którym się znajdowała. Dosłownie na wszystko.
Naciągnęła mocniej okrycie na swoje odsłonięte ciało. A potem znów się odkryła. Nie potrafiła zdecydować, czy jest jej za ciepło, czy zbyt zimno. W końcu poderwała się na posłaniu w zdenerwowaniu. Od razu mruknęła też na uczucie dyskomfortu, jakim było w tej chwili dziwne mrowienie u dołu brzucha. Wystawiła język, kiedy plując gdzieś w przestrzeń próbowała nieelegancko pozbyć się włosów z buzi. W końcu wyciągnęła je dłonią. Po nocy jej włosy przykleiły się do karku i twarzy, więc teraz musiała je okiełznać. Spora ich część, po tym jak uciekły z warkocza, sterczała teraz na wszystkie strony. Poprawiała je, kiedy dostrzegła na prześcieradle niewielkie plamy krwi. Jej krwi. Tego jednak nie wiedziała. A przynajmniej nie chciała. Po prostu zastygła w bezruchu, przyglądając się w osłupieniu pościeli.
— Nie, nie, nie... — jęknęła pocierając skronie. Próbowała przemówić do własnych myśli — Nic się przecież nie działo. Nie mogło...
Jakby na równoczesną odpowiedź na jej zdanie, uświadomiła sobie, że jest naga. Nigdy nie sypiała rozebrana. Co się działo? Sam fakt, że podczas upojenia alkoholem była w stanie zaprosić spotkanego tego samego wieczoru mężczyznę do pokoju, był dla niej zbyt nieprawdopodobny. Nie może być. Czemu mózg próbuje kpić sobie z niej w taki sposób? Nigdy nie był dla niej aż tak wredny, jak teraz.
— Przecież nie mogłam... To nie możliwe. — Szeptała rozgorączkowana.
Umysł podsyłał jej wspomnienia. Nie wszystkie. Widziała tańczących w karczmie ludzi. Pamiętała dotyk warg mężczyzny na swoich ustach. Moment, gdy razem upadli na łóżko... NIE. STOP!
— To jakieś spekulacje! — Krzyknęła sama do siebie. Ton głosu doskonale dawał jednak do zrozumienia, jak bardzo to wszystko nią wstrząsnęło.
Nawet, kiedy wszystko zdawało się podpowiadać jej do czego się posunęli, wypierała tą myśl ze swojego umysłu. Młodzieńca nie było w pokoju. Może to i lepiej. W przeciwnym razie teraz obserwowałby pewnie jak twarz elfki krzywi się od powstrzymywanych łez. A może nawet by nie patrzył. Może nie byłoby mu dane, przez wściekłość, która mogła ponieść osóbkę, w tym momencie przypominającą niemal maleńką dziewczynkę. Skuloną na posłaniu w powstrzymywanych spazmach smutku. Niedowierzania. Złości. Wściekłości chyba przede wszystkim na nią samą. Bo jak mogła dopuścić do czegoś takiego? Nigdy, z nikim nie posunęła się tak daleko. Nawet się nie całowała. Nie upijała się. Wczorajszy wieczór był jednym, wielkim pierwszym razem. Takim, jakiego nigdy nie chciałaby mieć wyrytego w pamięci. W całym swoim życiorysie nie chciałaby, żeby poprzednia noc została w nim zapisana. Przecież... pragnęła się kiedyś prawdziwie zakochać.
— To musi być jakaś pomyłka. Może jestem na jakichś ziołach... — Mamrotała do siebie.
Wszystko, byle tylko się usprawiedliwić. Wmówić sobie, że to tylko wymysł. Nawet zaczęło jej to wychodzić. To musiała być jakaś głupia myśl. Nie spotkała w końcu wczoraj żadnego czarującego chłopca, uczucia, jakie za nim wtedy kierowała musiały być wyrazem tęsknoty za bratem, krew na pościeli pochodzi z jakiejś rany na jej ciele, bo pewnie zacięła się omyłkowo nożem, kiedy była już po kilku trunkach. To wszystko było przecież takie proste do złożenia w całość! A jeszcze chwilę temu panienka tak się zamartwiała.
Nimfetka wstała powolnie z materacu i kierując się po swoje rzeczy poczuła nawet jak delikatny ból, coś na wzór szczypania rozchodzi się po jej podbrzuszu. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale równocześnie był też jakiś wewnętrzny spokój. I kac. O tym nie zapominajmy. On znacząco tłumił wszelkie inne uczucia. Jakby był o nie zazdrosny i chciał na dłużej pozostać przy damie.
Ciemnowłosa skierowała się do niewielkiej wnęki w pokoju. Tam znajdowała się bala z czystą, ale zimną wodą. Opłukała twarz, przemyła ciało i doprowadziła do porządku swoje włosy. Po kąpieli dziewczyna była już w zdecydowanie lepszej kondycji. Nawet ból głowy i irytacja jaka się z nim pojawiła, zdawała się ustępować, kiedy Rahelia suszyła swoje ciało ręcznikiem. Rozczesała włosy i wilgotne splotła w luźnego warkocza. Ubrała tunikę i spodnie, wysokie, skórzane buty o twardych podeszwach. Chwilę później była gotowa zejść piętro niżej, do tawerny.
Już od rana dało się wyczuć osobliwą woń alkoholu. Po wczorajszym wieczorze dla łowczyni było to jednak zbyt wiele. Sam zapach wywoływał chęć zwrócenia treści żołądka. W głowie wręcz powtarzała sobie, że już nigdy jej usta nie zanurzą się w alkoholu. Nigdy więcej! Jeszcze znowu by się upiła i musiała znosić męki poranka. Bądź też popołudnia.
Skierowała się do baru. Pracowała przy nim kobieta oraz mężczyzna. Jego żona rozlewała właśnie jakieś trunki do kufli. Karczmarz rozpromienił się na widok elfki.
— Aha! — Zakrzyknął. W uśmiechu uwidocznił rząd nieco pożółkłych już zębów. — Pamiętam jak pięknie panienka tańczy. — Mruknął głębszym tonem, podpierając głowę o swoją rękę na barze i kontynuował niefrasobliwie. — Noc udana? Towarzysz wychodził kilka godzin temu. Ładnie wieczorem wyglądaliście.
Mężczyzna dalej paplał coś do niej, jakby dzielił się najcudowniejszymi plotkami w państwie. Mózg Rahelii zatrzymał się za to na wzmiankę o jej towarzyszu. Nie... Przecież to tylko przez upojenie wyobraziła sobie to wszystko. To musiały być ścinki pochodzące z jej snu. Cokolwiek! Cokolwiek, ale nie rzeczywistość.
Teraz jednak próby przekonywania nie działały już na nią tak skutecznie. Gorzka rzeczywistość zaczęła docierać do mózgu i żaden, najsłodszy nawet słodycz nie byłby w stanie jej oddalić. A elfka wiele by dała, żeby mogło to tak działać. Nic z tego. Rzeczy nie dzieją się same, a o marzenia trzeba walczyć. Tylko jak?
Kobieta naprawdę poczuła się w tej chwili jak najbardziej żałosna istota, która mogła postanąć na zielonej trawie tego świata. W tym momencie myślała o sobie, jak o tej, która psuje ląd. Broczy każdy kraj, każde miasto i każdą wieś. Przełknęła jednak dręczące myśli i zdobyła się na wymuszony uśmiech.
— Ile jestem winna za nocleg, Panie? — Spytała złudnie pogodnym głosem.
— Oh. — Karczmarz wyprostował się, jakby właśnie przywrócono go do rzeczywistości. Uśmiechnął się po tym przyjaźnie i zerknął w swój zeszycik. — Za pokój dla dwóch osób i wczorajszy alkohol to jest... Osiemdziesiąt srebrnych monet.
Tsk. Kobieta zacisnęła mocno wargi i zwinęła dłonie w pięści. To ją ubodło. Choć trzeba przyznać, że cena w porównaniu z innymi okolicznymi gospodami jest dość przystępna.
— Nie będę za niego płacić... — Mruknęła zdenerwowana.
Mężczyzna uniósł na nią zaskoczony wzrok. Potem rozległ się jego gromki śmiech, a wąsy zadrgały wesoło pod kościstym nosem.
— Pokłóciliście się, pani? Spokojnie, dojdziecie przecież potem do porozumienia i wszystko będzie dobrze i radośnie jak owce na polnej łące!
Wzdrygnęła się. Teraz też do niej dotarło, że osobnik przed nią, należy do wilkołaków. Stąd ten nie śmieszny dowcip, jaki często jest dla nich charakterystyczny. Hmm... "Porozumienie? Wszystko dobrze? Nie sądzę. Dla niego to napewno dobrze nie będzie...", pomyślała powtarzając w głowie słowa gospodarza. Westchnęła zdając sobie jednak sprawę, że i tak nie ma siły ani zbytniej ochoty na słowne bitwy. Odliczyła pieniądze, od razu więcej i zapłaciła zamawiając też posiłek. Miała siadać do jednego ze stołów, kiedy zdała sobie sprawę z lekkości jej sakwy przypiętej do biodra. Poklepała. Źrenice otworzyły się jej gwałtownie. Pusta.
— Jak!? — Szepnęła pod nosem. — Cholera jasna, jak znowu gdzieś wypadł... — Szybkim krokiem dopadła do baru i skierowała słowa do pracującego przy nim mężczyzny. — Zapomniałam coś zabrać. Wracam na chwilę do pokoju. — Na brak sprzeciwu ze strony karczmarza, ruszyła w wybranym kierunku.
Ledwo przekroczyła próg niewielkiego pokoiku, a poczuła się niepewnie. Dyskomfortowo. Wręcz nie chciała niczego dotykać. Jakby się bała. W końcu zacisnęła jednak pięści, wzięła głęboki oddech napełniając płuca powietrzem i zaczęła przeszukiwać pokój. Gorączkowo. Z każdym niepowodzeniem ręce drżały jej coraz mocniej. Patrzyła w szafkach i po stole. Pod łóżkiem, na podłodze. Nigdzie ani śladu. Właśnie wtedy, tuż przy drzwiach rzucił się jej w oczy metaliczny błysk. Podeszła do jego źródła. Zasłaniając słońce, Rahelia dostrzegła na podłodze sztylet. Schyliła się i chwyciła w dłoń, przyglądając nań uważnie.
— Naix... — Warknęła pod nosem, uświadamiając sobie, że to zapewne on jest właścicielem ostrza. Przymocowała je do pasa.
W końcu wyszła z pokoju i wróciła do karczmy. Już z daleka zdołała rozpoznać twarze wczorajszych kompanów. Zamierzała usiąść w oddaleniu kilku ław od nich, ale zaraz zawołał za nią pijaczny, radosny głos.
— Rahe!
Podniosła zaskoczony wzrok. Jakby dopiero go zobaczyła. Krasnolud machał do niej w zapraszającym geście. Westchnęła i przysiadła się do stołu w towarzystwie kilku różnych istot. Od razu woń alkoholu mocniej dała się kobiecie we znaki. Część piwa została nawet rozlana po blacie. A i od ogra świeżością nie pachniało. Pomiędzy tymi niewygodnymi sprawami, elfkę zastanawiało, czy towarzystwo pije ciągle od poprzedniego wieczoru. Jak potrafili utrzymać się jeszcze w swoich krzesłach? W końcu ona ciągle odczuwała skutki picia sprzed kilku godzin.
Gdy tylko karczmarz przyniósł strawę, zabrała się za jedzenie. Tego było jej trzeba. Dobry posiłek o poran... popołudniu. Tylko kompania nie była zbyt sprzyjająca spokojnemu trawieniu. Przez większość czasu w obieg szły chłopskie, czy nietaktowne żarciki.
Po pewnym czasie elfka zadała pytanie:
— Widzieliście dziś może panowie, naszego wczorajszego towarzysza?
— Tego z którym... — czkął krasnolud — ...zniknęłaś — znów — ...wczoraj?
Zacisnęła pięści i skinęła głową.
— Och, piękny adonisie... — Westchnął spity całkowicie człowieczek, którego głowa leżała na stole, a wzrok wpatrywał się gdzieś w przestrzeń. — Jakiż on był cudowny! Piękny, uroczy... Mógłbym całować te usta w nieskończoność!
Nie wiedzieć czemu, taka wizja rozbawiła Rahelię. Zachichotała, wyobrażając sobie, jaka mogłaby być reakcja Naixa na coś takiego. Cóż... Musi go znaleźć. Znaleźć, złapać, upolować. Wszystko jedno. Najważniejsze, to odzyskać kamień. Potem mogłaby nawet oddać mężczyznę na łaskę tego pijaczka. Teraz przynajmniej już wiedziała, że nie należy zwlekać z raportem wykonanych działań i od razu po udanej misji kierować się do zleceniodawcy. Co za ból... A byłaby już pewnie na miejscu i odbierała swoją zapłatę.
— Hehe... — Zacharczał przez śmiech ogr. — Nie. Nie widzieliśmy go. Gdyby tak było, już by tutaj z nami siedział.
A szkoda, westchnęła w myślach dziewczyna. Gdyby tak było, już bym mu sprała manto. Nawet, jeśli nie jest winny zniknięcia kamienia, to ma inne rzeczy na sumieniu.
Policzki aż zaróżowiły jej się od złości.
— Wiecie może gdzie można go znaleźć? Gdzie pracuje? — Zadawała kolejne pytania. W odpowiedzi znowu dostała jednak negacje i kolejne wymysły pijaka, gdzie to mógłby pracować jego gołąbek.
— Ale pewno nie trudni się w jakimś cięższym zawodzie. — Odezwał się znów ogr. — Takie to z niego chucherko przecie...
— A czy ty przyjacielu nie uważasz czasem, że każdy jest stanowczo za chudy? — Spytał krasnolud.
— A i owszem! Panienka Rahelia także winna jeść zdecydowanie więcej! Haniebne to tak wychudzać piękne, kobiece ciało!
Elfka machnęła jedynie na zaczepkę dłonią, nie spodziewając się zupełnie dalszej deklaracji olbrzyma. Chwycił pewnie jej dłoń i wodnistymi oczami wodził po twarzy kobiety.
— Ja bym mógł pilnować!
Przez chwilę patrzyła zaskoczona. Czuła na sobie spojrzenia towarzystwa i rosnące napięcie, które zaraz rozładowała krótkim chichotem.
— Nie, nie, nie trzeba! — Zaśmiała się uwalniając spod uścisku jego rąk. — Obiecuję dbać o siebie odpowiednio, żebyście nie musieli się martwić.
Przyłożyła nawet dłoń do serca, w geście przyrzeczenia. Teatralnie pokazując, jak bardzo wstrząsnęły nią usłyszane słowa.
Spędziła w tym towarzystwie jeszcze kilka kolejnych minut, nim w końcu udało jej się opuścić karczmę. Przed wejściem spotkała się z wyczekującym, potężnym niedźwiedziem brunatnym. Drobiazg czekał. Od kilku godzin siedział przed drzwiami, odstraszając przy tym wszystkich potencjalnych klientów karczmy. Był to prawdopodobnie największy powód, dla którego tawerna wydawała się dziś dosyć pusta. Misiek też był dość sporych rozmiarów, więc może rzeczywiście był to też jeden z największych powodów. Przynajmniej na ten dzień.
Ruszyli. W myślach Rahelia słuchała żali swojego skarbeczka, który to narzekał, na wystawienie go na pastwę komarów. Potem z kolei on musiał słuchać skarg swojej matki, dotyczących wydarzeń poprzedniej nocy i znów, teraz to misiek charczał na Naixa, złorzecząc. Oboje z elfką wiedzieli teraz, czego szukają. Jego. Wcale nie w miłej wizycie na ciepłą herbatkę. Bleh, za tą, elfka nawet nie specjalnie przepadała. Chciała tylko odzyskać zlecenie. No i... może odrobinkę pokiereszować twarz młodzieńca. W końcu mu się należało.
Właśnie kiedy o tym myślała, na słupie dostrzegła dość podobną twarz do tej, której szukała. Zaciekawiona podeszła bliżej. Oj tak, to zdecydowanie była twarz Naixa. Tylko czemu... wyglądała jak kobieca? Elfka przymrużyła powieki, śledząc treść dużych, wytłuszczonych liter. Nagroda za złapanie Ducha Miasta... Tysiąc złotych monet. Przyprowadzić żywą. Złodziejka... Ha! Wszystko szybko ułożyło się w głowie Rahelii. Celem złodzieja od początku musiał być kamień. Od momentu, gdy zobaczył go poprzedniego wieczoru, w łapach tamtego krasnoluda. Jedyne, co ją zastanawiało to to, czemu nie zabrał kryształu wcześniej, tylko czekał do nocy... Teraz dla kobiety nie liczyła się nawet nagroda. Ona będzie jedynie wisienką na torcie, który sama sobie upiecze.
Zerwała list ze słupa, zwinęła w rulon i razem z Drobiazgiem skierowała się w drogę powrotną do gospody. Nadzwyczaj szybko zdawała się męczyć. Może z powodu tego bólu brzucha. Może przez kac, który zapewne jeszcze gdzieś tam tkwił.
Następnego dnia, po śniadaniu znów wyszła do miasta. Tym razem niedźwiedź nie szedł z nią. Dała mu wolną rękę, czy może łapę, żeby robił co chce. Po prostu miał wrócić pod karczmę na wieczór. W tym czasie elfka planowała przeszukać okolicę. Każdy zakamarek. Nie ważne jak mały, czy jak bardzo zaśmierdły. Zamierzała go znaleźć. Znaleźć, a wtedy się z nim rozprawić. Należycie ukarać za przewinienia. Odzyskać klejnot, który był celem jej wizyty w Merkez. Kiedy będzie miała już jego, to, co stanie się ze złodziejaszkiem może przybrać... Po prostu charakter bliższy porachunkom prywatnym.
Była w niej duża determinacja. Wielka siła do działania. Coś po prostu pchało ją do przodu. Złość. Cel. Nie miała zamiaru tolerować takich zachowań. Złodziei należy tępić. Ludzie tego pokroju są.... źli. Najzwyczajniej w świecie źli. To chyba nawet nie nadawało się do walki o coś lepszego. Nimfetka wiedziała, że niektórzy kradną jedynie dlatego, że bez tego nie daliby rady przeżyć, bo nie wszystkich stać też na zapłatę podatków dla wielmożów. Tyle, że co poniektórzy złodzieje, czerpali ze swojego fachu czystą rozrywkę, satysfakcję. Nie potrzebowali kradzionych rzeczy, robili tylko to, na co mieli ochotę. Brali co chcieli. Kiedy chcieli. Albo kierowali się samą chęcią zysku, choć złe postępowanie nie było dla nich konieczne. Zależało im po prostu na zarobku.
Po godzinie, albo i dłużej, Rahelia czuła się już tak zrezygnowana jak chyba nigdy wcześniej. Przecież człowieka powinno być wytropić łatwiej, niż jakiś kryształ! Tyle, że Merkez było naprawdę duże. Miasto, w którym teraz przebywała tętniło życiem. Ludzi było pełno, aż wzrok za nimi wszystkimi nie nadążał. Ciężko było znaleźć to, czego się szukało. W tej kakofonii dźwięków i zapachów mózg się mącił i człowiek trzy razy zdążył zapomnieć, czemu właściwie wyszedł z domu. No bo po co? Słuchać krzyków chytrych przekupek na targu? Bo to tu, była teraz elfka. Miała przed sobą setki, jak nie tysiące najróżniejszych przedmiotów. Owoce i materiały, jakich nigdy wcześniej nie spotkała. Znane i sprawdzone zwierzęta. Wierzchowce gotowe od zaraz do jazdy.
Będąc w środku tego zamieszania, zaledwie kilka kroków przed sobą dostrzegła znajomą czuprynę. Ciemne, rozwichrzone przez wiatr, jedwabne włosy, które z przodu sięgały uszu, z tyłu zaś były nieco dłuższe. Rozpoznała tą szczupłą, delikatną sylwetkę. Tunika, którą miał teraz na sobie, nie specjalnie nawet odciągała wzrok. Może taki właśnie był cel. Nie wiedząc czego szukasz, mniej czasu poświęcisz takiej osobie, podczas gdy szare persony, udające duchy, zdawać się będą największymi przestępcami.
— Naix! — Głos Rahelii przepełnienia teraz wyczuwalna wściekłość. Takiego wrzasku pozazdrościć mógł jej niejeden sprzedawca.
Część ludzi, w pierwszej chwili przestraszona, cofnęła się nawet kilka kroków do tyłu. Kobieta wykorzystała to, kierując się w stronę młodzieńca. Ten odwrócił się teraz i patrzył w jej stronę. Zdezorientowane spojrzenie wpatrywało się w jej ciskające gromami oczy. W jego zielonych zwierciadłach odmalowało się przerażenie, kiedy Rahelia była już tuż, tuż. Właśnie wtedy czmychnął. Rzucił się do biegu, szaleńczo przedzierając przez tłum. Łowczyni za nim. Nie było możliwości, żeby jej teraz uciekł. Nie po tym, jak już w końcu go znalazła. Chwyciła mężczyznę powyżej łokcia lewej ręki i skupiając się, naznaczyła młodzieńca. Właśnie w tamtym momencie Naix szarpnął i wyrywając się, umknął pośród tłumu. Choć dziewczyna natychmiastowo rzuciła się w pogoń, szybko stało się jasne, że uciekinier się po prostu... ulotnił. Choć ciemnowłosa pchała się przez ludzi, nigdzie nie mogła dostrzec swojego celu. Ba! Widziała tylko głowy tych olbrzymich krasnoludów i innych człekopodobnych. Aż znów w głowie pojawiła jej się krótka myśl, kto raczył zażartować z niej w taki sposób i uczynić jednym z najniższych przedstawicieli swojej rasy.
— A niech cię tylko dorwę! — Krzyczała za nim.
Kiedy gniew zaczął już z niej opadać, dotarł do niej rwący ból brzucha. Powstrzymała się przed stęknięciem i czując jak przez chwilę powietrze nie dociera do jej mózgu, zaczęła się uspokajać. Biegi za złodziejem byłyby teraz bezsensowne. A w końcu i tak go naznaczyła. Nie będzie miała problemu z wytropieniem go potem. Doskonale mogła wyczuć sygnał, z jego znaku. Dlatego bez większych zmartwień pod tym względem, ruszyła w drogę powrotną do karczmy.
W gospodzie kobieta spędziła czas do następnego dnia. Odpoczywała. Może nawet zostałaby na dłużej, gdyby nie świadomość, że Naix oddalał się od miasta. A przynajmniej był coraz dalej od tego miejsca. Niepokój panienki znacząco wzrósł, kiedy uświadomiła sobie, że sygnał z jej znaku, tak silny jeszcze kilka godzin temu, teraz wydawał się niemal nie istnieć. Jakby coś zagłuszało sygnał. "To byłoby niemożliwe", myślała elfka "przecież nigdy dotąd nic takiego się nie działo". Nikt nigdy nie potrafił przeciwstawić się sile Znaku Łowcy. Myślała, że jest to niemożliwe. Chyba, że złodziej... wszedł też w posiadanie jakiegoś potężnego talizmanu? Tylko, czy one byłyby w stanie mieć taką moc... nie wiedziała.
Wolała nie czekać dłużej. Jeśli rzeczywiście coś działało przeciwko niej, nie chciała spotkać momentu, kiedy sygnał przestanie całkowicie istnieć. Nie miała pojęcia, czy Znak też zostałby wtedy zerwany. A jeśli nie, musiałaby szukać złodzieja polegając jedynie na wyuczonych zdolnościach. To by zajęło zdecydowanie więcej czasu. A więź dalej by istniała i zapewne odczuwałaby zranienia swojej ofiary. "Niech no spróbuje coś sobie zrobić nim go dopadnę", myślała ponuro.
Gospodę opuściła w blasku południowego słońca. Raziło, ale pomimo to, nie było zbyt ciepło. Zima była coraz bliżej. Drobiazg szedł obok. Poruszali się na północ. Przez wzgląd na morale Rahelii nie wędrowali zbyt szybko. Przerwy też zdarzały się dość często. Może zaczęło brać ją jakieś przeziębienie...
Kiedy dotarła do jednej z sąsiednich wiosek, zdecydowała się na zakup kilku ciepłych okryć i większego prowiantu na dalszą drogę. Praktycznie nie zbliżała się do Naixa. Ich odległość raczej wciąż się zwiększała, dlatego wiedziała już, że nie ma szansy załatwić tej sprawy zbyt blisko. Przymocowała tobołki do grzbietu swojego niedźwiedzia i część kolejnej trasy pokonała na jego grzbiecie. Robiła tak co jakiś czas. O ile z każdym dniem brzuch coraz mniej jej doskwierał, wzrastała w niej irytacja. Czuła dziwne anomalie ze swojego Znaku. Nie cały czas, ale zdarzało się, że nagle był w dwóch miejscach naraz, znikał całkowicie, albo naraz nasilał się okrutnie lub pulsował. Nabawiła się z tego powodu trwającej migreny, a nawet mdłości.
Podróż ciągle się opóźniała. Jedno z niewielkich miast, elfka musiała ominąć i poruszać się okrężną drogą. Wszystko przez zarazę, toczącą tamte tereny. Przynajmniej Naix przestał się przemieszczać. Następnego dnia, wędrując przez trakt łączący Merkez i Patriam, elfka spotkała na swojej drodze rozbójników. Aż w niej zapłonęło. Kiedy ich gromiła, tylko pogłębiły się wspomnienia o rzezimieszku, za którym wyruszyła. Złość szybko wyprowadziła ją z opresji. W Patriam na jej drodze stanęło małe dziecko. Chłopiec, ze swoim psem. Zwierzę było ranne. Bardzo poważnie. Wiadome było, że nie ma dla niego szans. Nimfetka nie potrafiła jednak zostawić ich samych. Od dziecka dowiedziała się, że jego towarzysz przepłoszył dzikie wilki, ratując go przy okazji. Jak widać sam czworonożny nie był w stanie wyjść z potyczki sam. Łowczyni skróciła jego cierpienia, za zgodą chłopca, a potem odprowadziła ludzkie dziecko, do kościoła w najbliższej wsi. Tam się z nim pożegnała i ruszyła dalej.
Choć sygnał wciąż stłumiony, wydawał się teraz Rahelii zdecydowanie silniejszy. Zbliżony do normy. Była blisko. Bardzo. Przedzierała się teraz przez las. Ostrożnie i cicho. Drobiazg w pewnym oddaleniu za nią.
— W końcu cię dopadnę... — Mruknęła cicho pod nosem.
Zatrzymała się tuż przed wyjściem na jakąś polanę. Światło wschodzącego słońca rozświetlało ją delikatnie. Był tam. Dwie postacie. Naix i niziutka dziewczynka, z którą rozmawiał. Jednak łowczyni nie poświęcała jej teraz większej uwagi. Zaślepiona wściekłością, sięgnęła szybko po swój łuk. Nałożyła pewnie strzałę i dociągając mocno cięciwę, wymierzyła. Trzask. Wypuściła pocisk. W tym momencie, złodziejaszek zaczął się akurat odwracać w jej stronę. Świst strzału. Potem głośny syk. Grot przeszedł bokiem przez ramię mężczyzny i rozdarł przy tym płytko jego pierś. Syknęła. Boleśnie odczuła, jak na jej ramieniu skóra jest cięta. Tak samo jak pod obojczykami. Materiał jej stroju splamił się juchą. Zapomniała, że Naix został przez nią naznaczony. Widocznie mieli dość silną więź, skoro odczuła ból w takim stopniu. Cóż... przy znakowaniu bezpośrednim jest to dużo częstsze zjawisko.
Kiedy tylko pierwszy szok, po bólu minął, elfka doskoczyła do ciemnowłosego. Czuła to samo cierpienie co on, ale wiedziona ślepą determinacją, chwyciła go za ramiona, zmuszając do pozostania na nogach. Kątem oka, zobaczyła niespokojne poruszenie postaci za nim. Znajoma twarz... Tak. Już kiedyś ją widziała. To szwaczka, u której zamówiła materiały na swoją nową pelerynę. Przez zaślepiony złością umysł panienki przebiegła myśl, że może i ją miał zamiar okraść. Wściekła się jeszcze bardziej.
Informacja o jej połączeniu z rzezimieszkiem znów się gdzieś zatarła, kiedy w odruchu mocno ścisnęła za jego ramię. Wciskała palce w ranę na jego ramieniu.
— Gdzie zabrałeś kamień! — Warknęła na niego z bólem.
— Gdzie zabrałeś kamień! — Warknęła na niego z bólem.
Starała się ignorować ból, ale oczy aż jej się zaszkliły. Czuła, jak robi jej się słabo, kiedy mgła stanęła jej przed oczami. Uparcie jednak ściskała, jeszcze nawet mocniej jego ramię.
<Naix, Maddie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz