sobota, 7 kwietnia 2018

Od Nichio do Regulusa

Zainteresowałem się tamtym chłopakiem, na oko moim rówieśnikiem, od momentu, gdy teatralnie przewrócił się na podłodze w karczmie. Nie powiem, że mnie to nie rozbawiło. Miałem ochotę zaśmiać się razem z resztą opijusów, ale powstrzymałem się, widząc zażenowanie na twarzy chłopaka. Postanowiłem go nie dobijać, bo jeszcze pójdzie na jakiś most i skoczy. A wtedy? Wtedy nie będzie darmowej komedii.
Z tych i wielu innych powodów, postanowiłem pójść za rudzielcem, gdy tylko uciekł z gospody po zakupieniu swoich rzeczy. W dodatku, Pancho również chciał go lepiej poznać, więc nie miałem jako takiego wyboru, bo wysłuchiwanie narzekań psa nie było ciekawą alternatywą. Dlatego posnuliśmy się za tym przegrywem, ja z rękoma w kieszeniach, Pancho z językiem wywalonym na zewnątrz. W pewnym momencie przyspieszył, a następnie zajął się obwąchiwaniem torby chłopaka. Na ten widok przewróciłem oczami. Mistrzem dyskrecji to on na pewno nie zostanie.
- Pancho, zostaw go. - Rzuciłem nonszalancko, zatrzymując się obok rudego. W nos uderzył mnie zapach strachu. Wręcz można powiedzieć, że paniki. Zdziwiło mnie to delikatnie, gdyż rzadko zdarzało mi się wyczuwać emocje. Ale w tym momencie trudno nie dało się rozumieć, co on czuje, skoro całym ciałem dawał znać, że się boi.
Zmierzyłem go z góry. Mimo, że były to dwa - trzy centymetry różnicy, cieszyłem się samym faktem bycia wyższym.
Jego ruchy były nerwowe, czasami drżał. Gdy się powoli odwrócił, zobaczyłem, że przygryza wargi. Nie pasowało to do samego wyglądu chłopaka - zadbany, wymuskany młodzieniec, nawet z jakąś biżuterią. W porównaniu do mnie, ubranego na czarno potwora, to było jak niebo i ziemia.
Ale przynajmniej ja miałem jakieś tam pokłady pewności siebie.
- Przepraszam za Pancho. Jest cholernie ciekawy. I wścibski. - Zgromiłem wzrokiem psa, który ostentacyjnie usiadł na drodze i odwrócił wzrok.
Chłopak nerwowo skubnął palcami mankiet koszuli, po czym jedynie przytaknął. Nie odzywał się. Serio był nieśmiały. A w sumie, jakie inne wrażenie mogłem odnieść, patrząc na jego osobę?
- T-Tak. - Mruknął jedynie, cofając się. Podniosłem zdziwiony brew. - Ja mam dużo rzeczy.. Zostawiłem zapalone palenisko w domu..
- Co? - Nim zorientowałem się, byłem na ulicy sam. Jedyne, co zobaczyłem, to znikające za rogiem czerwone włosy. Wzdychając ciężko, kopnąłem leżący w okolicy kamień i wcisnąłem głębiej dłonie w kieszenie. Jak chce uciekać, to ja go gonić nie będę. Jego wybór.
Pod wieczór byłem już całkowicie wygłodzony, a żadnego włóczęgi nigdzie nie znalazłem. Diabli by to wzięli. Musiałem znowu pójść na cmentarz i tam zabawić się w hienę oraz liczyć na to, że nikt nie będzie chciał mnie przegonić. A takie coś zdarza się bardzo często. Dlaczego do nikogo nie dociera, że po prostu przyspieszam proces rozkładu? Tak czy siak te ciała znikną czy coś, a w tym przypadku mogą się nawet komuś przydać.
Z taką myślą, wręczyłem magiczną latarenkę, płonącą na niebiesko niezależnie od pogody, w pysk Pancho i zająłem się rozkopywaniem świeżego grobu. Ostatecznie, odrzuciłem na bok łopatę i dokończyłem pracę swoimi palcami. Przebiłem się przez cienkie drewno, po czym pochyliłem się i wciągnąłem nosem zapach świeżych zwłok. Oblizałem się ze smakiem. Czas na ucztę!
Wtem Pancho podniósł ogon i rozejrzał się. Na początku zignorowałem go, będąc zbyt zajętym dobieraniem się do ukochanej śledziony, lecz w pewnym momencie również poczułem coś dziwnego. Niebezpieczeństwo i łopot skrzydeł. Wyprostowałem się, szukając źródła zagrożenia.
Coś na kształt kuro - wężo - ptaka przeleciało nad okolicą.  Poderwałem się gwałtownie.
- Pancho, musimy to sprawdzić! - Odebrałem psu latarenkę i ruszyłem w ślad za stworzeniem. Musiałem się mu lepiej przyjrzeć!
Czworonóg spojrzał na rozkopany grób, a następnie na mnie. Przeklnąłem siarczyście, lecz potruchtał za mną, nie chcąc zostawać w tyle.
Udało nam się dotrzeć do pasma górskiego. Gdzieś w górze znajdowała się jaskinia, wyglądająca jak pusty oczodół. To było tak straszne, że aż ekscytujące. Swojego zdania nie zmieniłem nawet, kiedy mutant wylądował na półce ze skrzekiem. I wtedy, kiedy przybrał ludzką postać.
Zachichotałem jak małe dziecko, po czym wspiąłem się po kamieniach. Człowiek zniknął już w środku, ale wejście było otwarte. Stanąłem więc u wejścia i oświetliłem latarenką wnętrze.

< Reggi? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz