Nikt nie wie jak do tego doszło, ale stało się. Wylądowaliście całkiem sporym stadkiem przy jednym stole, wypiliście stanowczo za dużo, a do tego ktoś postanowił dorzucić Wam do napoju co nieco Eliksiru Prawdy. Czyli... mówicie dużo, mówicie otwarcie i mówicie o wiele więcej niż mówić powinniście.Wymaga liczba słów: 800 słów (na dwie osoby) + 400 słów od każdej osoby co dołączy.Nagroda: 3 Kamyki + losowy składnik.
♣ Lexie
♣ Vincent
♣ Maddie
♣ Misericordia
♣ Nyati
♣ Te'Yanna
♣ Lotte
Karczma powoli się wyludniała, jej właściciel czyścił kufle. Już tylko nieliczni goście pozostawali rozrzuceni po całej sali. Kelnerki sprzątały stoły. Gwardzistka wzięła jeszcze jeden, niewielki łyk piwa. Jej kufel był prawie pełny. Nigdy nie piła zbyt wiele. Nagle rozległ się grzmot i krople deszczu zadudniły o dach zajazdu. Nie było mowy, by w taką pogodę wyruszać gdzieś dalej. Karczmarz za kontuarem westchnął i odłożył swoje naczynia. Wyszedł zza lady i odchrząknął.
- Szanowni państwo, jako że przez tą cholerną ulewę zapewne nigdzie nie pojedziecie prosiłbym, byście przeszli do sąsiedniej sali. Wszystkie pokoje już są oblegane i to będzie jedyne miejsce, w którym mogę was trzymać. - skrzywił się. - Także ruchy, albo osobiście wywalę was z gospody, niezależnie od pogody.
Mag łaskawie postanowił oderwać wzrok od kufla, którym bawił się w dłoniach, jakby ten był najlepszą zabawką na całym. niepojętym świecie. Na słowa karczmarza zareagował jedyne głupawym, zbyt głupawym jego skromnym zdaniem, uśmiechem, po czym poderwał się z ławki, która zaprotestowała z cichym jękiem starego, wysłużonego drewna.
Mag łaskawie postanowił oderwać wzrok od kufla, którym bawił się w dłoniach, jakby ten był najlepszą zabawką na całym. niepojętym świecie. Na słowa karczmarza zareagował jedyne głupawym, zbyt głupawym jego skromnym zdaniem, uśmiechem, po czym poderwał się z ławki, która zaprotestowała z cichym jękiem starego, wysłużonego drewna.
— Aj, aj, kapitanie! — powiedział ze śmiechem, saltując pozbawioną kufla ręką, prawie uderzając przy tym znajdującego się przy nim towarzysza. Vincent rzucił mu szybkie spojrzenie i wyszczerzył się jeszcze bardziej.
— A przepraszam, przepraszam. Mocniej chciałem.
Lexie wstała ze swojego miejsca, biorąc ze sobą swój kufel i bez słowa przeszła do wskazanej sali. Była niewielka, a na środku stał wielki stół, otoczony z czterech stron ławami.
Mało brakowało, a dla Maddie skończyłaby się cała zabawa - wystarczyło jedno porządne klepnięcie olbrzyma wyższego od niej o blisko chyba pół metra, którego dłoń z rozmachem wylądowała na jej plecach. Z gardła dziewczyny wyrwał się mimowolny pisk, głośno czknęła, niemal wypluwając porcję piwa.
- Jasne - mruknęła, łypiąc na giganta. - Popraw, bo nie poczułam.
Maku zawarczał, wyraźnie zdegustowany całą sytuacją.
Nyati poczuła jak przez jej organizm przepłynęła iskierką czegoś co w normalnych okolicznościach nazwałaby podirytowaniem, ale w tej sytuacji po prostu o tym zapomniała, a zapomniane zjawisko zniknęło. Zdecydowanie za dużo spraw umykało jej umysłowi jak się schlała. I zdecydowanie mniej rzeczy zaczynało jej przeszkadzać choć też bywała butna.
- A niech Ci będzie, cholero jedna! I tak lałeś mniej! - rzuciła, ale było to bardziej swoistą odpowiedzią niż wyrazem protestu bo zaraz też posłusznie poszła do następnego pomieszczenia.
Do pomieszczenia weszła elfka, co zwróciło uwagę gwardzistki. Lexie nie czuła się najlepiej. W głowie jej szumiało, a dotkliwa samotność rozpalała jej serce. W tamtej chwili zaczęła się zastanawiać, po co wogle istnieje na tym świecie?
Na widok takiej drobnej istotki jak to dziewczę obok, Vincent wybuchł śmiechem. Uniósł nawet dłoń, aby poprawić swoje uderzenie, jednak zawahał się i ostatecznie jedynie poklepał ją po jasnej główce.
— Dzieci i kobiet się nie bije. Zwłaszcza kobiecych dzieci — powiedział, po czym poprawił swój płaszcz i podążył za pozostałymi gośćmi do drugiej sali, gdzie wynalazł dla siebie miejsce na skraju ławy. Już na miejscu, rzucił drobne zaklęcie, a samotny kamyk, jaki wyciągnął z kieszeni, zmienił się w całkiem miękką poduszkę, w sam raz na obolałe mięśnie osobnika, będącego już, jego zdaniem, o cal od śmierci.
Maddie, jęcząc i rzucając pod nosem przekleństwa, o jakich znajomość nikt z domu z pewnością by jej nawet nie posądzał, bez słowa protestu ruszyła do wskazanego przez karczmarza pomieszczenia, rozmasowując po drodze plecy. Przezornie trzymała się też z tyłu, kilka kroków za olbrzymem, gotowa w razie konieczności odskoczyć, gdyby znów miał się zamachnąć ręką... choć jej nogi były tak rozkosznie miękkie, że tylko czekała, aż będzie mogła z powrotem usiąść... i może wypić jeszcze trochę piwa? Maku szedł tuż obok niej, wyraźnie coraz mniej zadowolony, ale nie miał też jak przemówić do rozumu towarzyszce - ech, zawsze miała słabą głowę, a i nie mieli już dzisiaj gdzie pójść.
Misericordia nie czuła się najlepiej. Napoje serwowane w tej gospodzie sprawiły, że kręciło jej się w głowie a i nastrój miała nad wyraz radosny. Pierwszy raz w swoim krótkim marchewkowym życiu odczuła zgubne skutki wypicia alkoholu. Nie wiedziała do końca co się z nią dzieje, w końcu żyła na tym świecie tak krótko. Siedziała tak nad kuflem rozmyślając nad sensem swojej marchewkowej krucjaty kiedy jej uwagę zwrócił hałas. Do sąsiedniego pomieszczenia wchodziła szpiczastooka postać. Pobiegła więc za nią i postanowiła wykrzyczeć wszem i wobec co sądzi o elfach.
Te'Yahnna mruknęła coś, co brzmiało jak mruczenie bardzo dużego kota i niezdarnie podniosła się ze swojego miejsca na podłodze. Alkohol działał na smoki słabiej niż na ludzi, ale i tak czuła wywołaną nim lekką, zabawną dezorientację. Obróciła się, zahaczając długim ogonem o krzesło stojące obok. Mebel z trzaskiem przewrócił się i smoczyca natychmiast spojrzała przepraszającym wzrokiem na karczmarza. Skinęła tylko głową, nie mogąc sobie przypomnieć słowa na "przepraszam" w języku wspólnym. Ogólnie miała wrażenie, że pamięta teraz znacznie mniej słów. Lawirując między stolikami i po drodze przewracając skrzydłami dwa kolejne krzesła, Te'Yahnna weszła do pomieszczenia wskazanego przez karczmarza. Westchnęła chrapliwie i spróbowała wcisnąć się pod wielki stół. Tutejsze karczmy zdecydowanie nie były przystosowane do wizyt pięciometrowych smoków.
Stół pod kuflem Lexie podskoczył, wylewając połowę swojej zawartości prosto na dziewczynę. Gwardzistka poderwała się, patrząc na swoje idealnie ułożone i wyprasowane ubranie całe w piwie. Rozejrzała się dookoła szukając żartownisia, który postanowił potrząsnąć stołem, gdy ten sam się ujawnił w postaci smoka, którego łeb wychynął spod stołu, tuż koło nóg strażniczki.
- Uważaj co robisz, smoku - warknęła, biorąc do ręki swoją włócznię i jej tępym końcem dźgając stworzenie, a właściwie próbując je dźgnąć, w głowę.
— Hej, hej, hej, panienki i .. smopanienki! — Vincent po raz kolejny zaśmiał się, zapewne także opętany pijackim amokiem i bogowie wiedzą czym jeszcze. Jakimś cudem podniósł swe zacne lędźwia z kamykowej poduszki, wyprostował się i przyłożył dłoń do piersi — Jeśli mogę coś powiedzieć, niech panienka nie wymaga zbyt wiele od tego.. tego oto stworzenia! Przecież to ledwie co z lasu wyszło... Przepraszam, czy komuś się nie zgubił chowaniec?!
Lexie skończyła swoje wysiłki i skierowała mętne spojrzenie na jedynego mężczyznę.
- A ty co, obrońca magicznych stworzeń? - warknęła.
Misericordia wbiegała właśnie do pomieszczenia kiedy potknęła się o smoczy ogon. Upadek na podłogę wstrząsnął nią na tyle, że zaczęła przemieniać się w marchew. Być może spowodował to alkohol, być może coś innego, ale przemiana była częściowa. Z podłogi więc podniosła się kobieca postać o intensywnie pomarańczowej cerze i liściach wyrastających z czubka głowy. Rozejrzała się zdezorientowanym wzrokiem po pomieszczeniu i spojrzała na zebranych tam ludzi i stworzenia.
- Co tu się właściwie dzieje?
Mag odchrząknął, uniósł dumnie podbródek i elegancko oparł się na lasce, której jeszcze nigdzie nie zgubił czy nie przehandlował za marne grosze.
— Jam jest Wielki Czarodziej Siódmego stopnia, mistyczny przywoływacz, mistrz iluzji i ... Oh, dla ciebie po prostu mag — zakończył wszystko ciężkim westchnięciem. Samo spojrzenie na postać wojowniczki sprawiło, że zaniechał dalszych prób wyjaśniania swej osoby. Bo do nich to nic nigdy nie docierało, oprócz rozkazów. Takie wrażenie przynajmniej odniósł przy ostatnich spotkaniach z żołnierzami...
Zęby Maddie zatrzeszczały o siebie, gdy wbiła ponownie wzrok w olbrzyma. Normalnie jego słowa zbyłaby machnięciem ręki, może lekkim uśmiechem, ale teraz, nie wiedzieć czemu, wyjątkowo ją zirytowały, poczuła się co najmniej oburzona.
- Z lasu wyszło - zaczęła, choć jej słowa były dziwnie bełkotliwe i niezbyt zrozumiałe nawet dla niej samej - z lasu, patrzcie no! A patrząc po twoich manierach, toś pan chyba z rzyci ciemnej wylazł! Ona choć niecelowo, wyschnie też zaraz, nie wali po plecach kogo popadnie... ugh!
Opadła z powrotem na siedzenie, ścięta z nóg przez coraz szybszą karuzelę w głowie.
- Oh, więc może to twój smok, co? - Gwardzistka ruszyła z kolei w kierunku maga. Jej humor z sekundy na sekundę stawał się gorszy, a rozpacz i tęsknotę chowała pod maską gniewu.
Pół-elfka ciekawie spoglądała na swoich, chcąc nie chcąc towarzyszy, nie będąc pewna czy powinna się śmiać czy płakać. Czy jakkolwiek zareagować. Działo się jednak tak szybko i tak niezrozumiale, że jej spowolniony mózg nie nadążał, a jedyne na co udało jej się zareagować to były słowa dziwnej dziewczyny, która w tym momencie nie wyglądała zbytnio na dziewczynę.
- Mogłabym spytać Ciebie o to samo. - czknęła lekko. - Nie wyrosło Ci przypadkiem co nieco za dużo na tym łbie?
Lottielle drzemała w kącie pokoju. Była ciekawa misji o której zasłyszała rano na rynku. Obudziła się jednak zaskoczona nagłym wzrostem poziomu hałasu. Na razie planowała się nie wychylać. Uważnie obserwowała barwne towarzystwo obojgiem oczu. W końcu musiała poznać kto kim jest. Jej wzrok na dłuższą chwilę zatrzymał się na wysokim mężczyźnie o rękach poznaczonych ciekawymi zawijasami tatuaży.
Te'Yahnna skrzywiła się, gdy koniec włóczni uderzył o jej prawy róg i ześlizgnął się po nim. Spojrzała na zdenerwowaną dziewczynę, która do niej celowała. Ciemnowłosa była cała mokra i dopiero po chwili smoczyca zorientowała się, że mogło to mieć związek z jej wepchnięciem się pod stół.
- Praszam - wymamrotała, patrząc na nią najbardziej pokornym wzrokiem, na który się zdobyła. Słysząc słowa wysokiego mężczyzny, obróciła głowę w jego stronę. Sierść na jej grzbiecie lekko się uniosła, ale smoczyca nic nie powiedziała. Nie mówiła też nic, gdy wokół rozpętała się kłótnia. Mimo że była jej powodem, nie miała ochoty nic mówić i tylko wodziła wzrokiem za mówiącymi. Być może za chwilę o niej zapomną, zajęci wzajemnymi wyzwiskami.
Vincent uniósł dłonie w obronnym geście. Dwie dziewczyny na jednego, biednego, zabójczo przystojnego samca alfa. No, tym dziewkom to potrzeba tego i owego, a już by się uspokoiły!
— Panienki kochane, bez agresji proszę. Nie chcę wam krzywdy zrobić. Z resztą, kochaniutka — tutaj zwrócił się do wyższej z potencjanych napastniczek — Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto by się do swoich dzieł nie przyznawał? No ja cię proszę. Za Chiny Ludowe.. To znaczy, za wszelkie skarby świata bym nie stworzył czegoś takiego, bez obrazy, smoczypanienko. A co do ciebie — Tym razem palec został wycelowany w dziewczynko-kobietkę — Ryby i dzieci głosu nie mają!
- Prawda, nie istnieje coś takiego jak mag, którego ego mieści się w poznanych krainach - Lexie zatrzymała się. Była już dość blisko maga, by móc go przebić włócznią, jednak dość daleko, by nie naruszał jej przestrzeni osobistej.
"Chiny? Co to za kraina? Gdzieś poza Sayari?" Pomyślała.
Z gardła Te'Yahnny wydobył się niski, ostrzegawczy warkot. Smoczyca nadal jednak nic nie powiedziała, choć zachowanie maga zaczynało ją nieco irytować. Przeważnie zapewne nie zrobiłaby z tym nic, nawet by nie warknęła, teraz jednak wypity alkohol sprawiał, że straciła część swojego opanowania.
-O czym ty...? - Zaskoczona spojrzała na elfkę
Tknięta przeczuciem sięgnęła ręką do swoich rudych włosów, zamiast których zwisała teraz smętnie lekko pożółkła nać. Z przerażeniem spojrzała również na swoje ręce, teraz pokryte marchewkową skórką.
- Bo to... Bo ja tylko... - nie wiedzieć czemu słowa same cisnęły jej się do ust - Najwyraźniej znów zaczęłam się zmieniać w marchewkę!
Moment. Mag? Skupiła swój wzrok w mężczyźnie. Od razu jego aura jej nie pasowała. Poczuła zdenerwowanir. Starała się zachować spokój i nie wychylać.
— Panienko — Vincent położył dwa palce na ostrzu włóczni i nieco ją od siebie odsunął — Weź to to ode mnie. Moje ciało i ostre przedmioty nie są ze sobą w zbyt dobrych stosunkach. Wiesz, jak masz taką energię, można ją spożytkować zawsze w lepszy sposób — Mag puścił oko do całkiem znośnej z tej perspektywy towarzyszki.
Maddie, teraz już zupełnie rozjuszona, zacisnęła dłonie w pięści i dźwignęła się z powrotem na nogi, próbując przy tym wspiąć się na palce, by dodać sobie tyle wzrostu (i animuszu) , ile to tylko możliwe. Maku, jakby przeczuwając, co się może zdarzyć, wbił ostrzegawczo pazur w łydkę dziewczyny, ale nawet kłujący ból i cienka strużka krwi nie pomogła jej się ocucić.
- Śledziu, jak cię zaraz wypatroszę, to sobie z kwiatkami od spodu co najwyżej pogawędzisz - zupełnie nie przeszkadzało jej, że mówi do, na dobrą sprawę, osobnika płci męskiej znacznie lepiej zbudowanego od niej, wyraźnie mniej odczuwającego skutki upojenia alkoholem. Ba, czuła się nawet gotowa stanąć do bitki! Zamaszystym ruchem sięgnęła po pełny do połowy kufel piwa i pociągnęła solidny łyk, przy okazji oblewając sobie tunikę. - Nie jestem dzieckiem!
I to było najgorsze, co w tej sytuacji mężczyzna mógł zrobić. Ciężka włócznia zatoczyła w powietrzu koło i uderzyła go od góry w ramię, o kilka dobrych centymetrów mijając jego głowę.
"Dziwny ten mag" przemknęło jej przez myśl. Dotąd miala do czynienia jedynie z powaznymi mężczyznami w eleganckich strojach od których ludzie woleli trzymać się zdala. Usłyszała pisk niskiej dziewczyny. Mocno zabolały ją uszy. Wstała z miejsca i wciąż kryjąc się w cieniu odezwała się niskim tonem.
- Czy moglibyście robić trochę mniej rumoru?
Nadal nie spuszczając spojrzenia z wojowniczki, wydobył z kieszeni płaszcza drobny kamyk, który już miał zmienić w cukierek (które dziecko nie lubi słodyczy?), gdy to nieprzyjemy ból rozległ się po jego ciele. Vincent odruchowo cofnął się, jakoś utrzymując równowagę.
— To było wredne, skarbie — powiedział z wyrzutem, próbując rzucić w międzyczasie jakieś zaklęcie leczące — Ale jak lubisz bicie, jestem otwarty na nowe propozycje.
Słysząc nowy głos, zerknął kątem oka w stronę nowo przybyłej.
— To te dzikusy wszystko niszczą! Ja jestem grzecznym człowiekiem!
- Ja ci zaraz pokażę "nowe propozycje" - warknęła Lexie, robiąc kolejny zamach, tym razem jednak nie trafiając, tracąc równowagę i zataczając się na siedzącą z boku dziewczynę.
- Marchewkę? - spytała zdziwiona, znów przyglądając się postaci przed nią.
Faktycznie, trochu się pomarańczowa zrobiła. I korzonkowa. Niemniej, nie miała bladego pojęcia co z tym faktem zrobić. Da się to jeść? - pomyślała, już mając rzucić jakieś hasło do dziewczyny, gdy do jej uszu dotarł głośny pisk, a przy okazji kilka innych wypowiedzi.
- Przyłączam się do panienki. Zawrzyjcie ryja, bo łeb mnie już boli!
Spojrzała gniewnym wzrokiem w stronę maga. Prawdopodobnie nie był zbyt groźny więc się go nie bała.
- Nie ważne. Wszyscy jesteście za głośno. - wciąż pozostawała w cieniu. Nim młoda kobieta na nią wpadła zdążyła się odsunąć. Naciągnęła kaptur mocniej na głowę. Rzuciła tylko lekki uśmiech do elfki i skinęła jej lekko głową.
Złapała włócznię wojowniczki i ja jej wyrwała odrzucając na bok - Starczy tego dobrego
Widząc narastające poruszenie, a także włócznię gwardzistki uderzającą ramię wysokiego maga, Te'Yahnna wysunęła głowę i szyję spod stołu, który zakołysał się niebezpiecznie, lecz tym razem nic się nie wylało. Już chciała nakazać wszystkim ciszę, lecz ubiegły ją dwie elfio wyglądające osoby. Smoczyca więc jedynie zmrużyła ślepia i spojrzała w kierunku przejścia do drugiej części karczmy, jakby spodziewała się rychłego pojawienia się gospodarza.
Lexie zachwiała się i prawie upadła, opierając na jednym kolanie. W tej, prawie stabilnej pozycji skupiła wzrok na dziewczynie i posłała jej mordercze spojrzenie.
- Co ty sobie wyobrażasz - syknęła - odbierając włócznię członkowi Królewskiej Gwardii Leoatle?!
- Od Leoatle dzieli nas wiele dni marszu po równinach i przeprawa przez góry.
Stwierdziła spokojnie.
Gwardzistka zrobiła wypad do przodu, by odzyskać swoją własność.
Wiele można było o Vincencie powiedzieć, ale na pewno nie należał do osób, które nie pchały się tam, gdzie go nie chcą. Z tego powodu, kiedy zobaczył, że sytuacja się zaostrza, dla bezpieczeństwa, otoczył się cienką, obronną iluzją i wstąpił między dwie dziewczyny — Me kwiatuszki kochane. Po co ta agresja? Przytulcie się do siebie, jak na dwie, grzeczne dziewczynki przystało. Zróbcie to dla wujka Marshallka.
- Zabrałam ci ją zanim zrobisz krzywdę komuś lub sobie. Odwróciła się i przeszła przez pokój, zabierając po drodze włócznię. Oparła się o ścianę kryjąc twarz w cieniu. Całkiem zignorowała Marshalla.
Te'Yahnna obróciła łeb z powrotem. Gdyby miała widoczne uszy, z pewnością teraz by nimi zastrzygła. Więc dziewczyna, której wylała napój, jest członkiem jakiejś królewskiej gwardii? Smoczyca poczuła rosnące zainteresowanie. Nie spodziewała się, że spotka tu kogoś tak wysokiego rangą. Widziała rosnące napięcie między swoimi towarzyszami, lecz nadal nic nie zrobiła. No, może poza kolejnym subtelnym mruknięciem.
Lexie spróbowała chwycić "wujka Marshallka" za gardło, jednak jej ręka trafiła w pustkę. Sfrostrowana spróbowała ponownie i tym razem nieskutecznie.
- Co u diabła... - mruknęła zdezorientowana.
Vincent rozłożył ręce w przepraszającym geście.
— Nie jestem w nastroju na umieranie, moja burzliwa księżniczko.
Maddie usiadła ciężko z powrotem, obserwując przez zamglone oczy całe zamieszanie, nagle dużo mniej skora do bitki. Teraz usiadła z powrotem na zimnej ławie, a jej wzrok spoczął na smokopodobnej. Przysunęła się w jej stronę, usiłując przy tym nie dopuścić do spotkania się jej nosa ze stołem.
- Jeszcze trochę i poleje się krew. Choć w sumie... temu olbrzymowi to i ja bym mogła upuścić trochę - mruknęła w jej stronę, czkając przy tym co chwila.
Uśmiechnęła się lekko. Przejrzała iluzje Marshalla od razu. Jedna z niewielu umiejętności których używała po ucieczce od maga.
Lexie fuknęła i w przebłysku geniuszu zatoczyła ręką łuk licząc na to, że w coś wreszcie trafi. Szary pył posypał się z jej dłoni i iluzja się rozwiała, a gwardzistka trzymała dłoń na ramieniu maga. Uśmiechnęła się zadziornie i chwyciła go za wycięcie w szacie przy szyi.
- Mam cię - powiedziała triumfalnie.
Vincent spojrzał na rękę swojej towarzyszki. Cholera. Tego to jednak nie przewidział. Co powinien zrobić? Rzucić zaklęcie? Bronić się? Walczyć? Nie.. Została mu jeszcze jedna opcja. Uśmiechnął się więc szeroko i szybko pocałował wojowniczkę w jej usta. Korzystając z chwili szoku, przeniósł się w chmurze mgły na drugi koniec pokoju. Tam zaczął szykować się na najgorsze.
Osunęła się kilka kroków od maga który nagle znalazł się niedaleko jej.
Lexie przez chwilę stała bez ruchu. Dotknęła swoich ust i skrzywiła się z obrzydzeniem. Rozejrzała się, szukając wzrokiem maga. W jej oczach zapłonął prawdziwy gniew.
- Ty... - wysyczała i ruszyła w jego kierunku, dobyła sztyletu.
Misericordii przestała się podobać atmosfera w karczmie. Zupełnie nie rozumiała co się tu dzieje. Wciąż jednak jej zamroczony umysł pamiętał cel, dla którego się tu znalazła. Wyjątkowo długo zbierała splątane marchewczane myśli po czym stanęła na środku pomieszczenia i zakrzyknęła nieco tylko niewyraźnym głosem:
- Przepraszam bardzo, ale szukam miejsca, gdzie mieszkają tacy... Tacy... - z jakichś powodów miała problemy ze znalezieniem odpowiedniego słowa - No... Tacy co mają takie właśnie uszy - mówiąc to wskazała na elfkę, która jako pierwsza zwróciła uwagę na jej niecodzienny wygląd
Te'Yahnna popatrzyła na drobną dziewczynę, która nagle się do niej zbliżyła. Popatrzyła na Vincenta, a potem znów na małą dziewczynę.
- Irytujący - mruknęła krótko.
Półelfka wyciągnęła broń z cholewy buta. Na razie trzymała ją wzdłuż ciała. Jednak zabójczy sztylet mógł szybko zakreślić łuk i obronić swoją właścicielkę.
Jako, że towarzystwo wcale nie cichło to Nyati mimo chodem przestawiła się na drugi tor rozmów. I choć charakterek Pana Maga irytował ją porządnie to nie miała ochoty na sprzątanie flaków po całej zabawie. Dlatego też potrząsnęła wściekle głową, prawie tracąc przy tym równowagę, po czym wyszła pomiędzy kłócących się.
- Ejej, zostawta go. - krzyknęła do gwardzistopodobnej istoty. - Naprawdę nie widzi mi się spanie dzisiaj z trupem. Poza tym... pamiętaj, głupszym się ustępuje. Pewnie i tak kiedyś go jakaś baba zabije, ale niech nie będzie to w naszej sypialni.
Długa szyja smoka poruszała się szybko z boku na bok. Te'Yahnna sama nie wiedziała, czy bardziej powinna się zainteresować Misericordią, której sok marchewkowy chyba uderzył do głowy, czy grupką, która najwyraźniej próbowała się nawzajem pozabijać.
— Boże, chroń królową! — Vincent zebrał w sobie na tyle energii, aby przywołać ... cokolwiek. Kogokolwiek. Z tego powodu, kiedy tylko wojowniczka znalazła się w zasięgu zaklęcia, uderzył laską o kamienną podłogę. Czekał, aż coś nastąpi, lecz wtedy...
— Co jest, kurwa? — mruknął do siebie szczerze zaskoczony, kiedy podłoga zmieniła się w jego ulubioną galaretkę. Przynajmniej powstrzyma to innych przed ruszaniem się. I wybrudzi mu buty. Nie wiedział, co było gorsze.
Z gardła Maddie wyrwał się krótki, nieco zduszony chichot.
- Trafne podsumowanie. Cało z tego pokoju to on nie wyjdzie.
Maku otarł się o nogę dziewczyny i usiadł pomiędzy nią a nieznajomą. Wlepił błagalne spojrzenie w swoją towarzyszkę, wyraźnie chcąc stąd iść, acz dziewczyna była zdecydowanie zbyt ciekawa rozwoju wydarzeń... no i zbyt pijana.
- Daj spokój,takiej zabawy to nie było, odkąd Will pierwszy raz się upił, nie?
Lexie zatrzymała się, a galaretka pod jej stopami zamieniła w pył. Omiotła półelfkę spojrzeniem i założyła ręce na piersi. Jej ociężały umysł próbował przeanalizować argumenty dziewczyny. Uznał, że były słuszne. Jednak alkohol stwierdził: "WALIĆ ARGUMENTY"
- Zabiję go. Dzisiaj.
Zdmuchnęła zbłąkany kosmyk z twarzy.
- Rób co chcesz. Jestem tym wykończona. - rzekła siadając na miękkiej sofie pod ścianą jak najdalej od towarzystwa.
Smoczyca potrząsnęła głową. Nagle podłoga pod jej ciałem zaczęła się zapadać. Popatrzyła na maga i wyglądającą, jakby mogła zabijać wzrokiem, gwardzistkę. Nie rozumiała, jakich czarów użyli, lecz rozumiała, że sytuacja jest bardzo, bardzo napięta. Wypełzła z trudem spod stołu z zamiarem uspokojenia towarzystwa. Sama zaczynała mieć tego wszystkiego dość, cierpliwość ma swoje granice.
- Czyli śpimy z trupem - Maddie obojętnie wzruszyła ramionami, trącając czubkami butów galaretkę, która zaczęła się trząść. Ciekawe, czy da się to zjeść...
Maku warknął, najwyraźniej już do granic zdegustowany zachowaniem Małej. Tym razem jednak skierował swój głos w stronę towarzystwa, ślizgając się po galaretce. Wdrapał się najpierw na ciało smoczycy, z którego z kolei odbił się na gwardzistkę, zdeterminowany, by jakoś uspokoić towarzystwo, skoro Maddie wyraźnie nie miała do tego chęci. Póki co jednak tylko wbił pazury lekko, ostrzegawczo.
— Heh, cóż — Mężczyzna zaśmiał się nieco nerwowo i złożył dłonie jak do modlitwy — Wiecie, że przecież to wszystko były żarty, tak? Może wrócimy do stołu, usiądziemy, co? Noga mnie z resztą boli.. — Vincent rzucił ukradkiem zaklęcie, wypuszczając Morgo z jego więzienia we wnętrzu Obliwionu. Jak umierać, to w dobrym towarzystwie.
Lexie poczuła ciało rysia na swoim ramieniu. Zrobiła obrót i cięła na oślep stworzenie swoim nożem, jednocześnie próbując je zrzucić na ziemię.
W sumie... miała dość. Wszyscy zlewali wszystkich, dwójka uparcie postanowiła się ze sobą bić, więc ta po prostu chwyciła podłogę, która nagle okazała się być czymś całkiem ładnie pachnącym, i wsadziła se do paszczy. Tak też można.
Zwinęła się na kanapie próbując usnąć. Wsłuchiwała się w odgłos padającego deszczu aby gdy tylko odrobinę osłabnie tak że podróż będzie jedynie trochę nie przyjemna wyruszyć na wyprawę.
Maku próbował odskoczyć, lecz niedostatecznie szybko - ostrze kobiety przecięło jego skórę tuż przy brzuchu, momentalnie więc odskoczył i zjeżył sierść,wydając równocześnie z siebie ni to miauknięcie, ni to warknięcie.
- ŁAPY PRZY SOBIE, BRUTALKO - Maddie zerwała się, nie zważając już na to, że kręci jej się niemiłosiernie w głowie. - Skaczesz do wszystkich, jakbyś w swoim Leoatle, zwierzęta nawet atakujesz! Takaś mocna?!
Misericordia poślizgnęła się na podłodze z galaretki. Pierwszy raz w życiu widziała taką substancję. Miała nadzieję, że nie jest ona zrobiona z jakichś okrutnie zamordowanych warzyw. Postanowiła więc przyjrzeć się temu czemuś bliżej. Przed sobą widziała elfkę pałaszującą właśnie kafelki z podłogi. Postanowiła więc zapytać się jej o skład tej tajemniczej substancji. Gdzieś na końcu mózgu resztki zdrowego rozsądku podpowiadały jej, że przecież nienawidzi elfów, jednak zignorowała te myśli i postanowiła przyczołgać się do niej.
- Co to jest to coś co właśnie jesz?
- To on mnie zaatakował - zaprotestowała gwardzistka, stając w obronnej pozycji i nie spuszczając spojrzenia ze zwierzęcia. Kątem oka sprawdziła czy mag jest tam, gdzie go zostawiła. Był. Dobrze. - Trzymaj swoje zwierzaki przy sobie!
- Bo sama się zachowujesz jak narwany zwierz! - Maddie najpierw wrzasnęła, a potem jęknęła. Rana Maku, na szczęście, nie była głęboka, choć jego futerko znaczyły już plamy głębokiej czerwieni. - Nie wiem, wracaj tam do siebie czy przestań pić, cokolwiek, na stos futer jeżowych!
Te'Yahnna, nadal zapadając się w substancji pokrywającej podłogę, spróbowała się wyprostować. Niezbyt jej się to udało. Widząc nadal agresywną postawę gwardzistki, zwróciła się w jej stronę.
- So... S... Spokój się - wyjąkała niskim głosem, zła na siebie, że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Nie była nawet pewna, czy użyła właściwej formy. Chyba wypiła trochę więcej, niż powinna.
- Przepraszam, sama chciałaś przed chwilą zamordować tego o pana - zwróciła uwagę dziewczynie, wskazując na maga.
- To trzeci zwierz. Śledź!- prychnęła. - Ale przynajmniej nie macham włócznią ani nożem jak popadnie!
Vincent wskazał znacząco na smoka. Ona. Ona musi jakoś udobruchać tę agresywną dziewczynę, bo jak jemu samemu to nie wyszło, to komuś musi. Ostatecznie. Morgo poruszył się, gotowy do ataku, lecz machnął mu dłonią przed przed pyskiem. Nie potrzeba im tutaj przecież rozlewu innej krwi niż rysiowatej.
Była nieostrożna. Od razu poczuła ból ugodzonego stworzenia. Wstała i lekko się zachwiała. Przytrzymała się kanapy aby nie upaść. Podeszła lekko chwiejnie do Rysia, który zjeżył się gdy zaczęła oglądać jego ranę
- Ćśś bracie - szepnęła do niego w Starej Mowie. Gdy zrozumiała że rana nir jest poważna , wyciągnęła z torby maść i posmarowała. - Szybciej się zagoi. - podniosła się z podłogi i podeszła do gwardzistki. Wyrwała jej sztylet z dłoni. - Siadaj i wytrzeźwiej - wcisnęła jej w dłonie kubek z wodą do której wlała mikstury która miała pomóc jej szybciej wytrzeźwieć. Owszem kac był mocniejszy, ale o tym nie musiała jej informować
Spojrzała na Marchewkę.
- Nie mam pojęcia w sumie. Ale smakuje całkiem dobrze. - Po czym, przypominając sobie poprzedni pomysł, pokonała te kilka kroków, które dzieliło ją od dziewczyny i wbiła jej się zębami w ramię.
- Zabierz to! - Lexie cisnęła kubkiem w twarz dziewczyny. Dobyła drugiego sztyletu. - On musi zapłacić za to co zrobił - warknęła. - Nawet moja pani... - Lexie zarumieniła się na samą myśl. - W każdym razie giń! - odwróciła się do mężczyzny napotykając na parę wężowych oczu smoka.
Maddie natychmiast uklękła - a raczej potknęła się, padając na jedno kolano - przed rysiem, spoglądając to na niego, to na kobietę.
- Dziękuję - mruknęła w jej stronę, gładząc Maku po karku.
Przepraszam szepnęła też do rysia w myślach, wsuwając palce między jego sierść.
— Uważałbym — Nie chcąc, aby jego słowa zabrzmiały jak groźba, mężczyzna poczochrał ogara za uchem, który teraz wybuchał błękitnymi płomieniami z otwartej klatki piersiowej — Morgo to prawdziwy pies na baby. Jak raz chwyci, to nie puści. Zupełnie jak właściciel.(edytowane)
zrobiła unik - Mówisz o pocałunku? To nic wielkiego- oznajmiła zimno
Smoczyca uchwyciła spojrzenie maga. Wiedziała, czego on od niej oczekuje. Miała ochotę powiedzieć mu, że zrobi to ze względu na siebie, nie jego, lecz nie chciało jej się myśleć, jak sformułować to zdanie. Jedynie jej zjeżona sierść mogła podpowiedzieć magowi, że smok nie czuje do niego zbytniej sympatii. Gwardzistka obróciła się gwałtownie w jej stronę i niemal nie wpadła prosto na nią. Te'Yahnna zmrużyła żółte ślepia, jej źrenice zwężyły się.
- Nie warto - powiedziała spokojnie, mając nadzieję, że gwardzistka ją zrozumie. Ostatecznie mówiła dość niewyraźnie.
Lexie poczuła się osaczona. Z jednej strony miała smoka, z drugiej ogara. Żadne ze stworzeń nie wyglądało zbyt przyjaźnie. Zacisnęła ista w wąską szparkę.
- Nie wtrącaj się, smoku - warknęła, jednak w jej głosie nie było wcześniejszego zdecydowania. Zacisnęła mocniej palce na nożu. Ostatecznie to była ostatnia możliwość zakończenia tej sprawy. Jednak zdrowy rozsądek ponownie przyćmiony został przez alkohol, który nagle mocniej uderzył dziewczynie do głowy. Rzuciła nożem w kierunku smoczycy i nie patrząc na nic skupiła swój wzrok na magu.
Nagle poczuła, że znajduje się w powietrzu, przytrzymywana przez żelazną rękawicę. Stojąca dotąd nieruchomo pod ścianą zbroja, wyglądająca na część wyposarzenia poruszyła się, zatrzymując gwardzistkę w połowie ataku.
- Puszczej mnie! - warknęła wściekle.
Zwinnie odbiła nóż lecący w stronę smoka. Nóż wbił się w sufit
Te'Yahnna odskoczyła w bok, wpadając na stół i przewracając go. Jej lewe skrzydło odruchowo rozłożyło się, sięgając do samego końca pomieszczenia. Nóż nie trafił jej, dzięki pomocy elfki. Smoczyca otworzyła jednak paszczę i zasyczała głośno, czując, że narasta w niej złość.
Misericordia krzyknęła czując ból w ramieniu. Ta wredna elfka postanowiła ją ugryźć! Tego już za wiele, koniec przelewania krwi bezbronnych warzyw! Marchewka poczuła napływ siły i zaczęła okładać szpiczastouchą pięściami. Jednocześnie stopą zaczęła drążyć dziurę w galaretce chcąc dokopać się do ziemi i wypuścić korzonki. Czuła, że nie jest w stanie już zbyt długo utrzymywać przynajmniej względnie ludzkiej formy i będzie musiała wyleczyć ugryzione ramię wyciągając z ziemi składniki odżywcze. Najbardziej bała się zostać rozdeptana bądź zjedzona. Jeden z jej najgorszych koszmarów właśnie się spełniał. Krzyczała coraz głośniej jednak nikt spośród osób zebranych w pomieszczeniu nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Jeśli sytuacja się nie zmieni będzie musiała obezwładnić elfkę sama. Czuła jak powoli zaczyna się kurczyć i przybiera postać marchwi.
"Nie! Jeszcze nie teraz!" - krzyknęła w myślach
Mag spojrzał z zainteresowaniem na poruszającą się zbroję, przechylając przy tym głowę jak ptak.
— Ojej, czyżby ktoś nie mógł sobie poradzić? Może przydałaby ci się, bo ja wiem, pomoc maga?
- Nie. Niech ją trzyma. Przynajmniej będzie spokój. - mruknęła. Podeszła do dziewczyny zmieniającej się marchewkę. Delikatnie otworzyła paszczę zjadającej ja elfki. - W porządku?
Te'Yahnna spojrzała na Misericordię, szarpiącą się z turkusowowłosą. Przeniosła wzrok znów na sytuację wokół maga. Przerastało ją to, nie mogła się rozdwoić, a była jedną ze spokojniejszych osób w pomieszczeniu. Parsknęła, złożyła skrzydło i przeszła obok przewróconego stołu w kierunku marchewkowej dziewczyny, wpatrując się w próbującą jej pomóc Lotte.
- No spokojnie, spokojnie, spróbować nie można?! - warknęła wściekle na nowoprzybyłą i otrąciła jej dłoń, która wciąż była zbyt blisko. - Przecież i tak się zmienia w marchewkę, tak? A to się je! Nie zabronicie mi przecież zjeść marchewki. - spojrzała błagalnym wzrokiem.
Nie dorzuciła jednak tego, że na razie, mimo intensywnego zapachu, wcale nie smakowała jak marchewka. Choć, w sumie, nie udało się jej nawet przez nią przegryść. Może w środku smakuje marchewką?
- Ani sło... - Zbroja wzięła zamach i grzmotnęła gwardzistką o ścianę. Dziewczyna straciła przytomność i została zarzucona na ramię przybysza. Ten odwrócił sie na pięcie i ruszył do wyjścia.
Słysząc huk, Te'Yahnna obróciła szybko głowę, by zobaczyć gwardzistkę wynoszoną z pomieszczenia przez zbroję. Tak, to brzmiało idiotycznie, lecz smoczyca wiedziała, co widzi. Przekrzywiła łeb, ale doszła do wniosku, że lepiej będzie nie zastanawiać się nad tym i skupić się na zażegnaniu marchewkowego kryzysu. Drugi konflikt bowiem wydawał się być przynajmniej częściowo załagodzony.
Vincent bił się chwilę z myślami, jak powinien zareagować. Niby nie był jakoś specjalnie do tej dziewczyny przywiązany, ale z drugiej strony, oferowała mu swoją osobą jakąś tam rozrywkę. Gwizdnął więc na Morgo, który podbiegł do zbroi, aby szybko zagrodzić wyjście swym psim ciałem.
Na co zbroja totalnie nie zwróciła uwagi, niemal przechodząc po psie.
Misericordia z wdzięcznością spojrzała na życzliwe duszyczki, które uratowały ją przed pożarciem.
- Dziękuję
Chciała również wysłać mordercze spojrzenie w stronę elfki jednak nie zdążyła. Dostała napadu czegoś, co ludzie nazywają "czkawką". Jednak działo się z nią coś dziwnego. Z każdym czknięciem zmieniała się to w marchewkę, to w człowieka. Najwyraźniej alkohol miał dość nietypowe działanie jeśli chodzi o inteligentne magiczne warzywa.
Te'Yahnna znów przekrzywiła głowę, a jej źrenice powiększyły się, jak u zaciekawionego kota. No no, tego się nie spodziewała.
Maddie obserwowała całe zamieszanie, coraz bardziej obojętna i senna. Kuliła się w kącie, tuląc do siebie Maku. Powinna zareagować czy nie...? Zaraz mogą się tu pozjadać, ale jej było tu tak przyjemnie i ciepło...
Kiedy dziewczyna zmieniła się w marchewkę schowała ją do torby aby nikt jej nie zdeptał czy nie zjadł. Wyszła z karczmy i włożyła ją do ziemi aby ta mogła się zregenerować. Przy okazji mogła odpocząć od zaduchu i hałaśliwej hałastry zwanej teraz jej towarzyszami. Gdyby nie ta przeklęta pogoda dawna by opuściła ten przybytek.
Cóż. Próbował. Tego nie można było Vincentowi odmówić. A jeśli życie mówi mu w twarz, że coś nie wyjdzie, to raczej nie próbuje dalej. Bo po co siły tracić? Podpierając się na lasce, mag wrócił do stołu, gdzie zasiadł na swojej poduszce.
Te'Yahnna warknęła cicho, lecz znacząco na elfkę. Popatrzyła na maga i siedzącą samotnie małą dziewczynę, usiłując ocenić, czy spróbują się pozabijać, czy nie. Otrząsnęła się jednak. Dlaczego tak się angażuje? Nawet ich nie zna. Jedyną osobą, która może ją choć trochę obchodzić, jest Misericordia. Ostatecznie to z nią wiązała ją pewna umowa. Smoczyca wyszła więc lekko chwiejnie z karczmy, usiłując tym razem nie zahaczyć o żaden mebel. Podeszła do ciemnowłosej, umieszczającej marchewkę w ziemi, i popatrzyła na nią przenikliwie świecącymi w ciemności żółtymi oczami.
Woda spływała po jej twarzy i włosach. Nie zwracała na nią uwagi. Jej chłód łagodził narastający ból głowy który zawsze się pojawiał się w takich sytuacjach
- Daj jej chwilę. Musi się zregenerować. A to najlepszy sposób. Nic jej nie będzie.
Właśnie wyniesiono marchewkę. Tak po prostu. Odbierając przy tym jej obiekt zainteresowań! Normalnie pewnie, by za nim poszła czy na kogoś nawrzeszczała, ale teraz była śpiąca i nie miała sił się za kimkolwiek czy czymkolwiek uganiać. Zwłaszcza, że czuła, że idąc tam zapewne kilkukrotnie grzmotnęłaby w stół, krzesło, ziemię czy ścianę. A tego wolała uniknąć. Zamiast tego ciekawie spojrzała na chodzącą zbroję i fakt, że właśnie porywa ich towarzysza, a potem zwróciła się do Maga:
- Powinniśmy coś zrobić czy teraz to jej śmierci chcemy?
Te'Yahnna zmarszczyła lekko nos.
- Wiem - powiedziała cicho. Położyła się na zimnej ziemi, owijając ogon wokół wrastającej w ziemię Misericordii. Cały czas patrzyła wielkimi ślepiami na elfkę. Po zdecydowanie zbyt długiej chwili wahania dodała:
- Dziękuję.
Pokreciła przecząco głową - Nigdy nie wypowiadaj tego słowa z taką łatwością. To nic. Nie to nie jest dobre słowo. Nie zrobiłam tego dla ciebie. Zrobiłam to bo tak trzeba. - stanęła pod dachem karczmy obserwując padający deszcz
Marhsall wzruszył ramionami i przywołał do siebie Morgo, który w spsoob prawie że identyczny dla zwykłych psów, położył pysk na kolanach swojego przywoływacza.
— Możemy ją tu w sumie jakoś sprowadzić. Czemu nie.
Te'Yahnna popatrzyła na elfkę. Pamiętała osoby, które wypowiadały się w taki sposób i myślały w taki sposób. Kilka takich poznała. Myśląc, że lepiej będzie pozostawić ciemnowłosą w spokoju, zmrużyła ślepia i schowała głowę pod skrzydłem, by osłonić się choć trochę przed deszczem.
Misericordia czuła jak woda i minerały zawarte w glebie przywracają jej siły. Jednocześnie coraz to mocniej kręciło jej się w tej części marchwi zwanej przez nią umownie głową. Oprócz wody ziemia nasiąknięta była czymś innym. Czymś... Dziwnym. Smakowało trochę jak trunki serwowane w karczmie, ale też miało w sobie aromat ziemi. Czyżby ktoś wylał na ziemię ten napój o dziwnych właściwościach? Tego nie wiedziała, ale czuła że jest przez to tylko bardziej zamroczona. Nie czuła już bólu w ramieniu, po dłuższej chwili postanowiła więc zmienić się w człowieka. Sukces był... Połowiczny. Co prawda przypominała człowieka ale na jej skórze rosły korzonki. Ponadto z włosów sypała jej się ziemia wymieszana z zeschłymi liśćmi. Same włosy odzyskały swój rudy kolor z nielicznymi tylko zielonymi pasemkami. Skóra zaś miała żółty odcień. Mamrotała też jeszcze bardziej niż poprzednio.
- Adzo ękojjj
Próbowała wstać, ale nogi nadal miała przyrośnięte do ziemi.
Bez słowa wróciła do karczmy. Zamówiła kufel grzanego wina żeby się rozgrzać. Miało dziwny posmak ale było dobre. Przeszła do sali obok, która była teraz dziwnie cicha. Usiadła przy stole obok maga sącząc powoli swój trunek.
Maddie poruszyła się powoli, wyrwana ze swojej drzemki. Wciąż jeszcze pijana, spojrzała po towarzystwie, a chwilowa pewność, że cała wcześniejsza sytuacja była tylko snem, prysła jak bańka mydlana. Maku za to drzemał słodko, zwinięty w kłębek u jej stóp - z jego rany, na szczęście,przestała się sączyć krew, bandaż był w miarę czysty.
- Już ogarnięte...? - wymamrotała, przecierając oczy.
Lexie otworzyła oczy. Leżała na sianie, a jej ubranie było przemoczone. Łeb jej pękał. Usiadła i rozejrzała się. W stajni poza nią i końmi była jeszcze jedna osoba.
- Mer... co my tu robimy? - Brunetka podrapała się po głowie, nadal nieco otumaniona.
Zbroja zgrzytnęła i pusta przyłbica spojrzała na dziewczynę.
- Nie powinnaś pić. - Głęboki głos stworzenia zmroził krew w żyłach gwardzistki. Zamknęła oczy i przywołała wszystkie wspomnienia, które była w stanie. Poczuła, że robi jej się słabo. Wstała chwiejnie, na co jej organizm zareagował ostrym bólem głowy.
- Dzięki, Mer - mruknęła i skierowała się z powrotem do gospody. Deszcz na zewnątrz był nieco kojący. Minęła śpiącego smoka mówiąc sobie, że później z nim porozmawia, oraz półmarchewkę, najwyraźniej nie mogącą wygramolić się z ziemi i weszła do knajpy. Odszukała spojrzeniem dziewczynkę z rysiem. Jest. Ruszyła w jej kierunku.
Maddie uniosła głowę i podkuliła kolana, gdy zauważyła,że w jej stronę idzie gwardzistka. Kto wie, co zaraz zechce zrobić...?
- Jesteś cała przemoczona - zauważyła dziewczyna, mrużąc oczy. - Ale tu jest sucho...
Misericordia zebrała wszystkie swoje siły i wyrwała się jakoś swoje stopy z ziemi. Nie chcąc budzić śpiącej smoczycy ruszyła samotnie w stronę karczmy. Deszcz i rześkie powietrze nieco ją otrzeźwiły. Kiedy przekroczyła próg zauważyła, że zapanował tam względny spokój i (przynajmniej na razie) nikt nie próbuje jej pożreć. Przysiadła na ławce stojącej pod ścianą i przysłuchiwała się toczącej się rozmowie.
Dziewczyna zatrzymała się przed nią, po czym uklękła.
- Proszę, wybacz mi to, co uczyniłam twojemu przyjacielowi. Jako rycerz Leoatle postąpiłam niegodnie i haniebnie. Pozwól mi odkupić swój uczynek. Zrobię czegokolwiek ode mnie zarządasz.
Nyati podniosła łeb do góry, a jej uszy wydawały się lekko poruszyć na dźwięk słów gwardzistki. Z trudem bo z trudem, ale jej mózg mimo wszystko załapał nagłą zmianę i ciekawił go dalszy rozwój sytuacji.
Mag oparł się łokciem o stół i spojrzał na wojowniczkę, która powróciła do karczmy.
— Huh. Nigdy nie sądziłem, że to zobaczę. Orientalna walkiria na kolanach..
Gwardzistka zignorowała jego uwagę, czekając na werdykt dziewczynki.
Maddie zamrugała oczami. Śni. Tak, zdecydowanie jeszcze śpi, niemożliwe przecież, żeby przespała tak wiele.
- D-daj spokój - zaczęła, niezgrabnie biorąc kobietę za ramiona i próbując razem z nią wstać, chwiejąc się lekko. - Wszyscy przecież potraciliśmy zupełnie nerwy... piwo nie działa dobrze na organizm...
- Dlatego właśnie nie powinnam była pić - oznajmiła strażniczka, pozwalając się podnieść i przytrzymując nieco dziewczynkę. - Więc to jest moja wina. Proszę, pozwól mi ci to wynagrodzić.
Zignorowała słowa Maga. Dalej piła grzaniec
- Też się upiłam, wszyscy się upiliśmy - wzruszyła ramionami, próbując wygiąć wari w lekkim uśmiechu, ale wyszedł jej chyba jakiś dziwny grymas. - Grunt, że Maku i wszyscy żyją. Możemy po prostu na spokojnie porozmawiać, tyle...
- Jeśli na prawdę ci to odpowiada... - dziewczyna skinęła głową sztywno i usiadła obok. Rzuciła zimne spojrzenie magowi, po czym odwróciła spojrzenie i skupiła się na dziewczynce. Zmarszczyła brwi. - Nie poznałyśmy się kiedyś?
NOWE WIADOMOŚCI
— Tak, porozmawiajmy — Vincent wyprostował nogi pod ławą i ułożył się w nieco wygodniejszej pozycji — Pomówmy... O nas, o. Ja zacznę. Uwielbiam herbatę z mlekiem. I paluszki rybne z budyniem. Karmelowym najlepiej.
Młoda znów zastrzygła uszami, a potem podniosła zad z ziemi, czując jak lekko kręci jej się w głowie, poo czym podeszła do towarzystwa i ciężko opadła koło nich.
- Też się przyłączę.
- W sumie... - Maddie uważnie studiowała twarz kobiety. - Może kiedyś kupowałaś tkaniny...?
- Ja... - odezwała się ruda postać siedząca w kącie - Muszę się do czegoś przyznać. Ukradłam z karczmy skrzynię z warzywami. Nie mogłam patrzeć jak moi młodsi kuzyni czekają na śmierć w czyimś żołądku.
- W skrzyni chowali się jacyś twoi kuzyni? - Maddie zmarszczyła brwi. Warzywa... warzywa chyba nie mają więzi krwi i takich tam... prawda?
- Raczej nie, wydaje mi się, że to było podczas jakiegoś polowania... - zastanowiła się. Na jakim polowaniu mogła być z tą dziewczynką?
- Polowaniu? - potarła nos. - Poluję raczej sama z Maku, a i tak dość rzadko... może mnie z kimś pomyliłaś?
- To możliwe - przytaknęła Lexie i wzruszyła ramionami.
- My warzywa wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami. Tylko dlaczego nikt z moich krewnych nie odpowiada na moje wezwania? Co robię źle? - twarz Misericordii przybrała smutny wyraz.
Maddie nieśmiało poklepała po ramieniu... dziewczynę? warzywo? Może jednak miała jeszcze słabszą głowę niż ona?
- A udało ci się kiedyś porozmawiać z warzywem, będąc w takiej formie...?
- Lubię ptysie z bitą śmietaną... Chociaż tak dawno ich nie jadłam że chyba nie pamiętam jak smakują
— A ptysie to to dobre są. Ale kremówki... Albo herbatniki w brytyjskiej herbacie..
- Brytyjskiej? - Maddie odwróciła głowę w stronę olbrzyma.
-Co to brytyjska herbta?
— Emm... No... — Mag zaśmiał się nerwowo — Stamtąd pochodzę.. To daleko stąd. Wiecie? Ale za to herbata tam płynie zamiast wody! A ulice zrobione są z herbatników, o tak!
- Próbowałam się z nimi porozumieć na różne sposoby i pod różnymi postaciami. Nie odpowiadają mi ani jako człowiekowi, ani jako warzywu . - zwiesiła głowę i zaczęła wpatrywać się w korzonki wystające jej z butów
- Ej, to zabierz nas tam, Panie Magu, skoro niby tak dobrze magią władasz!
Zastanowiła się - Miłe miejsce
- Może trafiałaś po prostu na jakieś gburowate warzywa? - Maddie pokręciła lekko głową. - W końcu się uda, na pewno!
- Ale ja już tyle warzyw w tylu różnych miejscach prosiłam, błagałam żeby dały mi jakikolwiek znak, że mnie słyszą!
— Do tamtego królestwa mogą dostać się tylko w y b r a n i, wiecie? A czy wy jesteście naznaczeni przez Królową? Tylko czas pokaże..
Te'Yahnna zachrapała i otworzyła nagle ślepia. Dopiero teraz zorientowała się, że przysnęła i że jej sierść całkiem przesiąkła wodą. Smoczyca podniosła się i otrzepała, wsadzając głowę do karczmy. Marchewki nie było na zewnątrz, więc chyba wróciła do środka. Smoczyca słyszała głosy dobiegające z głębi karczmy. Nadal ociekając wodą, weszła powoli do pomieszczenia i rozejrzała się nadal zaspanym wzrokiem.
- Sama jestem panią swego losu. Nie potrzeba mi jakiejś Królowej
- Warzywa raczej nie są zbytnio rozmowne... - Maddie przegryzła wargę. - Ale jestem pewna, że jeśli dalej będziesz próbowała, to w końcu się jednak uda!
- A co jeśli jestem jedynym warzywem, które potrafi mówić?
— W takim razie, królowa cię też nie potrzebuje. God save the Queen!
Wzruszyła lekko ramionami.
- A przez króla Merkez wystarczy? - prychnęła Nyati.
- Cóż... są też ludzie, prawda? Z ludźmi też się możesz dogadać.
- Nikt mną nie rządzi. Nikt nie ma nade mną władzy
Smoczyca spojrzała na maga z zainteresowaniem. Usłyszała tylko fragment jego wypowiedzi, ten o królowej, a to bardzo ją zainteresowało. Przysiadła na podłodze i przekrzywiła łeb, słuchając dalej. Ciekawiły ją wszelkie nieznane jej kraje.
- Ale ludzie są źli! Ludzie jedzą bezbronne warzywa!
— Nie wystarczy, moja droga. Królowa przyjmuje w swe progi tylko wybranych, a te tatuaże — Vincent uniósł jedną z rąk, tę mniej obolałą po ataku Lexie — To symbol jej dozgonnej wdzięczności!
- Coś muszą! Tak samo jak zwierzęta, to natura...
Prychnela
- Znaczy ludzi jak zwierzęta. Jak własność. Tym bardziej cieszę się że jej nie podlegam. Ciesz się że wyrwałeś się z niewoli u tej tyranki
- Przecież jest jeszcze mięso! Czy oni nie słyszą krzyków i płaczu umierających warzyw?
— Tyranki? Moja droga, o czym ty mówisz?
- Znaczy ludzi jak zwierzęta. Jak niewolników.
- Zwierzęta też mają uczucia, też czują! Sama dopiero dziś usłyszałam, że warzywa coś mogą czuć...
- Widziałam jak mordowano całą moją rodzinę, słyszałam ich krzyki. Jak można być tak okrutnym?
Dotąd milcząca Lexie wstała. Nie chciała mieszać się w dyskusje o władcach czy warzywach. Miała już dość robienia zamieszania ja na jeden wieczór. Było za to coś, co powinna zrobić. Podeszła do smoka, tak jak wcześniej do Maddie i skłoniła się głęboko.
- Ciebie również przepraszam, smoku, przysporzyłam ci problemów i zaatakowałam bez powodu. Wybaczysz mi?
— Huh, jak tak teraz o tym mówisz.. Coś w tym jest. Nie lubisz chyba władców, co, cukiereczku?
Maddie, nie wiedząc już właściwie, czy pada właśnie ofiarą dowcipu, czy też zmianie ulega cały jej światopogląd na to, co żyje, a co nie - wstała jednak i lekko objęła dziewczynę.
- Oni tego nie słyszeli... też chcą przetrwać.
- Nie lubię tych co chcą mieć na kimś władze. Tych którzy sprzedają ludzi w niewolę, tych którzy się zajmują sprzedażą niewolników i tych który kupują tych zniewolonych
— Oho. Wyczuwam tutaj materiał na nowy odcinek "Prawa i porządku".. To znaczy, nieważne. Może zmienimy temat?
Maddie spojrzała na olbrzyma.
- W sumie... może ogółem przejdziemy na coś luźniejszego? Zrobiło się dość ponuro...
- Od kiedy ukrywam się w ludzkim ciele widzę, jak bardzo wiele energii musicie zużyć, żeby przetrwać. - westchnęła - Jak piękny byłby świat gdyby mieszkały w nim same rośliny...
Wzruszyła ramionami.
- Jak chcesz.
Te'Yahnna spojrzała na pochyloną dziewczynę. Sama też schyliła głowę i przysiadła lekko na łapach.
- Wybaczy... Wybaczę - poprawiła się. - Nie szkodzi - powiedziała swoim mrukliwym głosem. Podniosła głowę znów i spojrzała na gwardzistkę wzrokiem, który można by nawet uznać za przyjazny.
- Ale nie mieszkają - Maddie wzruszyła ramionami. - Są ludzie, zwierzęta, owoce, warzywa, wampiry, elfy.... i aby przetrwać, ktoś inny musi czasem umrzeć...
— Może... Wasze ulbione książki, co?
Lexie się wyprostowała i odetchnęła. Miała nadzieję, że rozliczyła się już z wszystkimi. Może poza tamtym mężczyzną. W głębi duszy czuła, że mu też powinna oddać sprawiedliwość, gdyż całą sytuacja była jej winą, jednak nie umiała na razie zdobyć się na ten krok.
- Dziękuję - powiedziała i usiadła na ławce, blisko smoka. Zasępiła się, tonąc w ponurych rozważaniach. Zagrzmiało. Burza najwyraźniej nie zamierzała ustąpić.
- Moja ulubiona książka? - nastrój Misericordii drastycznie się zmienił - Myślę, że będzie to "W poszukiwaniu niebieskiej marchewki"
Milczy. Nie ma ulubionej książki. Ogólnie nie potrafiła zbyt dobrze czytać.
Oraz chce się jej spać i usypia opierając się przypadkiem o Marshalla.
- Książka, hmm...? - zamyśliła się. - W sumie rodzice czytali mi ją w dzieciństwie, "O błękitnym jeleniu". Chyba ta...
Misericordia nie czuła się najlepiej. Napoje serwowane w tej gospodzie sprawiły, że kręciło jej się w głowie a i nastrój miała nad wyraz radosny. Pierwszy raz w swoim krótkim marchewkowym życiu odczuła zgubne skutki wypicia alkoholu. Nie wiedziała do końca co się z nią dzieje, w końcu żyła na tym świecie tak krótko. Siedziała tak nad kuflem rozmyślając nad sensem swojej marchewkowej krucjaty kiedy jej uwagę zwrócił hałas. Do sąsiedniego pomieszczenia wchodziła szpiczastooka postać. Pobiegła więc za nią i postanowiła wykrzyczeć wszem i wobec co sądzi o elfach.
Te'Yahnna mruknęła coś, co brzmiało jak mruczenie bardzo dużego kota i niezdarnie podniosła się ze swojego miejsca na podłodze. Alkohol działał na smoki słabiej niż na ludzi, ale i tak czuła wywołaną nim lekką, zabawną dezorientację. Obróciła się, zahaczając długim ogonem o krzesło stojące obok. Mebel z trzaskiem przewrócił się i smoczyca natychmiast spojrzała przepraszającym wzrokiem na karczmarza. Skinęła tylko głową, nie mogąc sobie przypomnieć słowa na "przepraszam" w języku wspólnym. Ogólnie miała wrażenie, że pamięta teraz znacznie mniej słów. Lawirując między stolikami i po drodze przewracając skrzydłami dwa kolejne krzesła, Te'Yahnna weszła do pomieszczenia wskazanego przez karczmarza. Westchnęła chrapliwie i spróbowała wcisnąć się pod wielki stół. Tutejsze karczmy zdecydowanie nie były przystosowane do wizyt pięciometrowych smoków.
Stół pod kuflem Lexie podskoczył, wylewając połowę swojej zawartości prosto na dziewczynę. Gwardzistka poderwała się, patrząc na swoje idealnie ułożone i wyprasowane ubranie całe w piwie. Rozejrzała się dookoła szukając żartownisia, który postanowił potrząsnąć stołem, gdy ten sam się ujawnił w postaci smoka, którego łeb wychynął spod stołu, tuż koło nóg strażniczki.
- Uważaj co robisz, smoku - warknęła, biorąc do ręki swoją włócznię i jej tępym końcem dźgając stworzenie, a właściwie próbując je dźgnąć, w głowę.
— Hej, hej, hej, panienki i .. smopanienki! — Vincent po raz kolejny zaśmiał się, zapewne także opętany pijackim amokiem i bogowie wiedzą czym jeszcze. Jakimś cudem podniósł swe zacne lędźwia z kamykowej poduszki, wyprostował się i przyłożył dłoń do piersi — Jeśli mogę coś powiedzieć, niech panienka nie wymaga zbyt wiele od tego.. tego oto stworzenia! Przecież to ledwie co z lasu wyszło... Przepraszam, czy komuś się nie zgubił chowaniec?!
Lexie skończyła swoje wysiłki i skierowała mętne spojrzenie na jedynego mężczyznę.
- A ty co, obrońca magicznych stworzeń? - warknęła.
Misericordia wbiegała właśnie do pomieszczenia kiedy potknęła się o smoczy ogon. Upadek na podłogę wstrząsnął nią na tyle, że zaczęła przemieniać się w marchew. Być może spowodował to alkohol, być może coś innego, ale przemiana była częściowa. Z podłogi więc podniosła się kobieca postać o intensywnie pomarańczowej cerze i liściach wyrastających z czubka głowy. Rozejrzała się zdezorientowanym wzrokiem po pomieszczeniu i spojrzała na zebranych tam ludzi i stworzenia.
- Co tu się właściwie dzieje?
Mag odchrząknął, uniósł dumnie podbródek i elegancko oparł się na lasce, której jeszcze nigdzie nie zgubił czy nie przehandlował za marne grosze.
— Jam jest Wielki Czarodziej Siódmego stopnia, mistyczny przywoływacz, mistrz iluzji i ... Oh, dla ciebie po prostu mag — zakończył wszystko ciężkim westchnięciem. Samo spojrzenie na postać wojowniczki sprawiło, że zaniechał dalszych prób wyjaśniania swej osoby. Bo do nich to nic nigdy nie docierało, oprócz rozkazów. Takie wrażenie przynajmniej odniósł przy ostatnich spotkaniach z żołnierzami...
Zęby Maddie zatrzeszczały o siebie, gdy wbiła ponownie wzrok w olbrzyma. Normalnie jego słowa zbyłaby machnięciem ręki, może lekkim uśmiechem, ale teraz, nie wiedzieć czemu, wyjątkowo ją zirytowały, poczuła się co najmniej oburzona.
- Z lasu wyszło - zaczęła, choć jej słowa były dziwnie bełkotliwe i niezbyt zrozumiałe nawet dla niej samej - z lasu, patrzcie no! A patrząc po twoich manierach, toś pan chyba z rzyci ciemnej wylazł! Ona choć niecelowo, wyschnie też zaraz, nie wali po plecach kogo popadnie... ugh!
Opadła z powrotem na siedzenie, ścięta z nóg przez coraz szybszą karuzelę w głowie.
- Oh, więc może to twój smok, co? - Gwardzistka ruszyła z kolei w kierunku maga. Jej humor z sekundy na sekundę stawał się gorszy, a rozpacz i tęsknotę chowała pod maską gniewu.
Pół-elfka ciekawie spoglądała na swoich, chcąc nie chcąc towarzyszy, nie będąc pewna czy powinna się śmiać czy płakać. Czy jakkolwiek zareagować. Działo się jednak tak szybko i tak niezrozumiale, że jej spowolniony mózg nie nadążał, a jedyne na co udało jej się zareagować to były słowa dziwnej dziewczyny, która w tym momencie nie wyglądała zbytnio na dziewczynę.
- Mogłabym spytać Ciebie o to samo. - czknęła lekko. - Nie wyrosło Ci przypadkiem co nieco za dużo na tym łbie?
Lottielle drzemała w kącie pokoju. Była ciekawa misji o której zasłyszała rano na rynku. Obudziła się jednak zaskoczona nagłym wzrostem poziomu hałasu. Na razie planowała się nie wychylać. Uważnie obserwowała barwne towarzystwo obojgiem oczu. W końcu musiała poznać kto kim jest. Jej wzrok na dłuższą chwilę zatrzymał się na wysokim mężczyźnie o rękach poznaczonych ciekawymi zawijasami tatuaży.
Te'Yahnna skrzywiła się, gdy koniec włóczni uderzył o jej prawy róg i ześlizgnął się po nim. Spojrzała na zdenerwowaną dziewczynę, która do niej celowała. Ciemnowłosa była cała mokra i dopiero po chwili smoczyca zorientowała się, że mogło to mieć związek z jej wepchnięciem się pod stół.
- Praszam - wymamrotała, patrząc na nią najbardziej pokornym wzrokiem, na który się zdobyła. Słysząc słowa wysokiego mężczyzny, obróciła głowę w jego stronę. Sierść na jej grzbiecie lekko się uniosła, ale smoczyca nic nie powiedziała. Nie mówiła też nic, gdy wokół rozpętała się kłótnia. Mimo że była jej powodem, nie miała ochoty nic mówić i tylko wodziła wzrokiem za mówiącymi. Być może za chwilę o niej zapomną, zajęci wzajemnymi wyzwiskami.
Vincent uniósł dłonie w obronnym geście. Dwie dziewczyny na jednego, biednego, zabójczo przystojnego samca alfa. No, tym dziewkom to potrzeba tego i owego, a już by się uspokoiły!
— Panienki kochane, bez agresji proszę. Nie chcę wam krzywdy zrobić. Z resztą, kochaniutka — tutaj zwrócił się do wyższej z potencjanych napastniczek — Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto by się do swoich dzieł nie przyznawał? No ja cię proszę. Za Chiny Ludowe.. To znaczy, za wszelkie skarby świata bym nie stworzył czegoś takiego, bez obrazy, smoczypanienko. A co do ciebie — Tym razem palec został wycelowany w dziewczynko-kobietkę — Ryby i dzieci głosu nie mają!
- Prawda, nie istnieje coś takiego jak mag, którego ego mieści się w poznanych krainach - Lexie zatrzymała się. Była już dość blisko maga, by móc go przebić włócznią, jednak dość daleko, by nie naruszał jej przestrzeni osobistej.
"Chiny? Co to za kraina? Gdzieś poza Sayari?" Pomyślała.
Z gardła Te'Yahnny wydobył się niski, ostrzegawczy warkot. Smoczyca nadal jednak nic nie powiedziała, choć zachowanie maga zaczynało ją nieco irytować. Przeważnie zapewne nie zrobiłaby z tym nic, nawet by nie warknęła, teraz jednak wypity alkohol sprawiał, że straciła część swojego opanowania.
-O czym ty...? - Zaskoczona spojrzała na elfkę
Tknięta przeczuciem sięgnęła ręką do swoich rudych włosów, zamiast których zwisała teraz smętnie lekko pożółkła nać. Z przerażeniem spojrzała również na swoje ręce, teraz pokryte marchewkową skórką.
- Bo to... Bo ja tylko... - nie wiedzieć czemu słowa same cisnęły jej się do ust - Najwyraźniej znów zaczęłam się zmieniać w marchewkę!
Moment. Mag? Skupiła swój wzrok w mężczyźnie. Od razu jego aura jej nie pasowała. Poczuła zdenerwowanir. Starała się zachować spokój i nie wychylać.
— Panienko — Vincent położył dwa palce na ostrzu włóczni i nieco ją od siebie odsunął — Weź to to ode mnie. Moje ciało i ostre przedmioty nie są ze sobą w zbyt dobrych stosunkach. Wiesz, jak masz taką energię, można ją spożytkować zawsze w lepszy sposób — Mag puścił oko do całkiem znośnej z tej perspektywy towarzyszki.
Maddie, teraz już zupełnie rozjuszona, zacisnęła dłonie w pięści i dźwignęła się z powrotem na nogi, próbując przy tym wspiąć się na palce, by dodać sobie tyle wzrostu (i animuszu) , ile to tylko możliwe. Maku, jakby przeczuwając, co się może zdarzyć, wbił ostrzegawczo pazur w łydkę dziewczyny, ale nawet kłujący ból i cienka strużka krwi nie pomogła jej się ocucić.
- Śledziu, jak cię zaraz wypatroszę, to sobie z kwiatkami od spodu co najwyżej pogawędzisz - zupełnie nie przeszkadzało jej, że mówi do, na dobrą sprawę, osobnika płci męskiej znacznie lepiej zbudowanego od niej, wyraźnie mniej odczuwającego skutki upojenia alkoholem. Ba, czuła się nawet gotowa stanąć do bitki! Zamaszystym ruchem sięgnęła po pełny do połowy kufel piwa i pociągnęła solidny łyk, przy okazji oblewając sobie tunikę. - Nie jestem dzieckiem!
I to było najgorsze, co w tej sytuacji mężczyzna mógł zrobić. Ciężka włócznia zatoczyła w powietrzu koło i uderzyła go od góry w ramię, o kilka dobrych centymetrów mijając jego głowę.
"Dziwny ten mag" przemknęło jej przez myśl. Dotąd miala do czynienia jedynie z powaznymi mężczyznami w eleganckich strojach od których ludzie woleli trzymać się zdala. Usłyszała pisk niskiej dziewczyny. Mocno zabolały ją uszy. Wstała z miejsca i wciąż kryjąc się w cieniu odezwała się niskim tonem.
- Czy moglibyście robić trochę mniej rumoru?
Nadal nie spuszczając spojrzenia z wojowniczki, wydobył z kieszeni płaszcza drobny kamyk, który już miał zmienić w cukierek (które dziecko nie lubi słodyczy?), gdy to nieprzyjemy ból rozległ się po jego ciele. Vincent odruchowo cofnął się, jakoś utrzymując równowagę.
— To było wredne, skarbie — powiedział z wyrzutem, próbując rzucić w międzyczasie jakieś zaklęcie leczące — Ale jak lubisz bicie, jestem otwarty na nowe propozycje.
Słysząc nowy głos, zerknął kątem oka w stronę nowo przybyłej.
— To te dzikusy wszystko niszczą! Ja jestem grzecznym człowiekiem!
- Ja ci zaraz pokażę "nowe propozycje" - warknęła Lexie, robiąc kolejny zamach, tym razem jednak nie trafiając, tracąc równowagę i zataczając się na siedzącą z boku dziewczynę.
- Marchewkę? - spytała zdziwiona, znów przyglądając się postaci przed nią.
Faktycznie, trochu się pomarańczowa zrobiła. I korzonkowa. Niemniej, nie miała bladego pojęcia co z tym faktem zrobić. Da się to jeść? - pomyślała, już mając rzucić jakieś hasło do dziewczyny, gdy do jej uszu dotarł głośny pisk, a przy okazji kilka innych wypowiedzi.
- Przyłączam się do panienki. Zawrzyjcie ryja, bo łeb mnie już boli!
Spojrzała gniewnym wzrokiem w stronę maga. Prawdopodobnie nie był zbyt groźny więc się go nie bała.
- Nie ważne. Wszyscy jesteście za głośno. - wciąż pozostawała w cieniu. Nim młoda kobieta na nią wpadła zdążyła się odsunąć. Naciągnęła kaptur mocniej na głowę. Rzuciła tylko lekki uśmiech do elfki i skinęła jej lekko głową.
Złapała włócznię wojowniczki i ja jej wyrwała odrzucając na bok - Starczy tego dobrego
Widząc narastające poruszenie, a także włócznię gwardzistki uderzającą ramię wysokiego maga, Te'Yahnna wysunęła głowę i szyję spod stołu, który zakołysał się niebezpiecznie, lecz tym razem nic się nie wylało. Już chciała nakazać wszystkim ciszę, lecz ubiegły ją dwie elfio wyglądające osoby. Smoczyca więc jedynie zmrużyła ślepia i spojrzała w kierunku przejścia do drugiej części karczmy, jakby spodziewała się rychłego pojawienia się gospodarza.
Lexie zachwiała się i prawie upadła, opierając na jednym kolanie. W tej, prawie stabilnej pozycji skupiła wzrok na dziewczynie i posłała jej mordercze spojrzenie.
- Co ty sobie wyobrażasz - syknęła - odbierając włócznię członkowi Królewskiej Gwardii Leoatle?!
- Od Leoatle dzieli nas wiele dni marszu po równinach i przeprawa przez góry.
Stwierdziła spokojnie.
Gwardzistka zrobiła wypad do przodu, by odzyskać swoją własność.
Wiele można było o Vincencie powiedzieć, ale na pewno nie należał do osób, które nie pchały się tam, gdzie go nie chcą. Z tego powodu, kiedy zobaczył, że sytuacja się zaostrza, dla bezpieczeństwa, otoczył się cienką, obronną iluzją i wstąpił między dwie dziewczyny — Me kwiatuszki kochane. Po co ta agresja? Przytulcie się do siebie, jak na dwie, grzeczne dziewczynki przystało. Zróbcie to dla wujka Marshallka.
- Zabrałam ci ją zanim zrobisz krzywdę komuś lub sobie. Odwróciła się i przeszła przez pokój, zabierając po drodze włócznię. Oparła się o ścianę kryjąc twarz w cieniu. Całkiem zignorowała Marshalla.
Te'Yahnna obróciła łeb z powrotem. Gdyby miała widoczne uszy, z pewnością teraz by nimi zastrzygła. Więc dziewczyna, której wylała napój, jest członkiem jakiejś królewskiej gwardii? Smoczyca poczuła rosnące zainteresowanie. Nie spodziewała się, że spotka tu kogoś tak wysokiego rangą. Widziała rosnące napięcie między swoimi towarzyszami, lecz nadal nic nie zrobiła. No, może poza kolejnym subtelnym mruknięciem.
Lexie spróbowała chwycić "wujka Marshallka" za gardło, jednak jej ręka trafiła w pustkę. Sfrostrowana spróbowała ponownie i tym razem nieskutecznie.
- Co u diabła... - mruknęła zdezorientowana.
Vincent rozłożył ręce w przepraszającym geście.
— Nie jestem w nastroju na umieranie, moja burzliwa księżniczko.
Maddie usiadła ciężko z powrotem, obserwując przez zamglone oczy całe zamieszanie, nagle dużo mniej skora do bitki. Teraz usiadła z powrotem na zimnej ławie, a jej wzrok spoczął na smokopodobnej. Przysunęła się w jej stronę, usiłując przy tym nie dopuścić do spotkania się jej nosa ze stołem.
- Jeszcze trochę i poleje się krew. Choć w sumie... temu olbrzymowi to i ja bym mogła upuścić trochę - mruknęła w jej stronę, czkając przy tym co chwila.
Uśmiechnęła się lekko. Przejrzała iluzje Marshalla od razu. Jedna z niewielu umiejętności których używała po ucieczce od maga.
Lexie fuknęła i w przebłysku geniuszu zatoczyła ręką łuk licząc na to, że w coś wreszcie trafi. Szary pył posypał się z jej dłoni i iluzja się rozwiała, a gwardzistka trzymała dłoń na ramieniu maga. Uśmiechnęła się zadziornie i chwyciła go za wycięcie w szacie przy szyi.
- Mam cię - powiedziała triumfalnie.
Vincent spojrzał na rękę swojej towarzyszki. Cholera. Tego to jednak nie przewidział. Co powinien zrobić? Rzucić zaklęcie? Bronić się? Walczyć? Nie.. Została mu jeszcze jedna opcja. Uśmiechnął się więc szeroko i szybko pocałował wojowniczkę w jej usta. Korzystając z chwili szoku, przeniósł się w chmurze mgły na drugi koniec pokoju. Tam zaczął szykować się na najgorsze.
Osunęła się kilka kroków od maga który nagle znalazł się niedaleko jej.
Lexie przez chwilę stała bez ruchu. Dotknęła swoich ust i skrzywiła się z obrzydzeniem. Rozejrzała się, szukając wzrokiem maga. W jej oczach zapłonął prawdziwy gniew.
- Ty... - wysyczała i ruszyła w jego kierunku, dobyła sztyletu.
Misericordii przestała się podobać atmosfera w karczmie. Zupełnie nie rozumiała co się tu dzieje. Wciąż jednak jej zamroczony umysł pamiętał cel, dla którego się tu znalazła. Wyjątkowo długo zbierała splątane marchewczane myśli po czym stanęła na środku pomieszczenia i zakrzyknęła nieco tylko niewyraźnym głosem:
- Przepraszam bardzo, ale szukam miejsca, gdzie mieszkają tacy... Tacy... - z jakichś powodów miała problemy ze znalezieniem odpowiedniego słowa - No... Tacy co mają takie właśnie uszy - mówiąc to wskazała na elfkę, która jako pierwsza zwróciła uwagę na jej niecodzienny wygląd
Te'Yahnna popatrzyła na drobną dziewczynę, która nagle się do niej zbliżyła. Popatrzyła na Vincenta, a potem znów na małą dziewczynę.
- Irytujący - mruknęła krótko.
Półelfka wyciągnęła broń z cholewy buta. Na razie trzymała ją wzdłuż ciała. Jednak zabójczy sztylet mógł szybko zakreślić łuk i obronić swoją właścicielkę.
Jako, że towarzystwo wcale nie cichło to Nyati mimo chodem przestawiła się na drugi tor rozmów. I choć charakterek Pana Maga irytował ją porządnie to nie miała ochoty na sprzątanie flaków po całej zabawie. Dlatego też potrząsnęła wściekle głową, prawie tracąc przy tym równowagę, po czym wyszła pomiędzy kłócących się.
- Ejej, zostawta go. - krzyknęła do gwardzistopodobnej istoty. - Naprawdę nie widzi mi się spanie dzisiaj z trupem. Poza tym... pamiętaj, głupszym się ustępuje. Pewnie i tak kiedyś go jakaś baba zabije, ale niech nie będzie to w naszej sypialni.
Długa szyja smoka poruszała się szybko z boku na bok. Te'Yahnna sama nie wiedziała, czy bardziej powinna się zainteresować Misericordią, której sok marchewkowy chyba uderzył do głowy, czy grupką, która najwyraźniej próbowała się nawzajem pozabijać.
— Boże, chroń królową! — Vincent zebrał w sobie na tyle energii, aby przywołać ... cokolwiek. Kogokolwiek. Z tego powodu, kiedy tylko wojowniczka znalazła się w zasięgu zaklęcia, uderzył laską o kamienną podłogę. Czekał, aż coś nastąpi, lecz wtedy...
— Co jest, kurwa? — mruknął do siebie szczerze zaskoczony, kiedy podłoga zmieniła się w jego ulubioną galaretkę. Przynajmniej powstrzyma to innych przed ruszaniem się. I wybrudzi mu buty. Nie wiedział, co było gorsze.
Z gardła Maddie wyrwał się krótki, nieco zduszony chichot.
- Trafne podsumowanie. Cało z tego pokoju to on nie wyjdzie.
Maku otarł się o nogę dziewczyny i usiadł pomiędzy nią a nieznajomą. Wlepił błagalne spojrzenie w swoją towarzyszkę, wyraźnie chcąc stąd iść, acz dziewczyna była zdecydowanie zbyt ciekawa rozwoju wydarzeń... no i zbyt pijana.
- Daj spokój,takiej zabawy to nie było, odkąd Will pierwszy raz się upił, nie?
Lexie zatrzymała się, a galaretka pod jej stopami zamieniła w pył. Omiotła półelfkę spojrzeniem i założyła ręce na piersi. Jej ociężały umysł próbował przeanalizować argumenty dziewczyny. Uznał, że były słuszne. Jednak alkohol stwierdził: "WALIĆ ARGUMENTY"
- Zabiję go. Dzisiaj.
Zdmuchnęła zbłąkany kosmyk z twarzy.
- Rób co chcesz. Jestem tym wykończona. - rzekła siadając na miękkiej sofie pod ścianą jak najdalej od towarzystwa.
Smoczyca potrząsnęła głową. Nagle podłoga pod jej ciałem zaczęła się zapadać. Popatrzyła na maga i wyglądającą, jakby mogła zabijać wzrokiem, gwardzistkę. Nie rozumiała, jakich czarów użyli, lecz rozumiała, że sytuacja jest bardzo, bardzo napięta. Wypełzła z trudem spod stołu z zamiarem uspokojenia towarzystwa. Sama zaczynała mieć tego wszystkiego dość, cierpliwość ma swoje granice.
- Czyli śpimy z trupem - Maddie obojętnie wzruszyła ramionami, trącając czubkami butów galaretkę, która zaczęła się trząść. Ciekawe, czy da się to zjeść...
Maku warknął, najwyraźniej już do granic zdegustowany zachowaniem Małej. Tym razem jednak skierował swój głos w stronę towarzystwa, ślizgając się po galaretce. Wdrapał się najpierw na ciało smoczycy, z którego z kolei odbił się na gwardzistkę, zdeterminowany, by jakoś uspokoić towarzystwo, skoro Maddie wyraźnie nie miała do tego chęci. Póki co jednak tylko wbił pazury lekko, ostrzegawczo.
— Heh, cóż — Mężczyzna zaśmiał się nieco nerwowo i złożył dłonie jak do modlitwy — Wiecie, że przecież to wszystko były żarty, tak? Może wrócimy do stołu, usiądziemy, co? Noga mnie z resztą boli.. — Vincent rzucił ukradkiem zaklęcie, wypuszczając Morgo z jego więzienia we wnętrzu Obliwionu. Jak umierać, to w dobrym towarzystwie.
Lexie poczuła ciało rysia na swoim ramieniu. Zrobiła obrót i cięła na oślep stworzenie swoim nożem, jednocześnie próbując je zrzucić na ziemię.
W sumie... miała dość. Wszyscy zlewali wszystkich, dwójka uparcie postanowiła się ze sobą bić, więc ta po prostu chwyciła podłogę, która nagle okazała się być czymś całkiem ładnie pachnącym, i wsadziła se do paszczy. Tak też można.
Zwinęła się na kanapie próbując usnąć. Wsłuchiwała się w odgłos padającego deszczu aby gdy tylko odrobinę osłabnie tak że podróż będzie jedynie trochę nie przyjemna wyruszyć na wyprawę.
Maku próbował odskoczyć, lecz niedostatecznie szybko - ostrze kobiety przecięło jego skórę tuż przy brzuchu, momentalnie więc odskoczył i zjeżył sierść,wydając równocześnie z siebie ni to miauknięcie, ni to warknięcie.
- ŁAPY PRZY SOBIE, BRUTALKO - Maddie zerwała się, nie zważając już na to, że kręci jej się niemiłosiernie w głowie. - Skaczesz do wszystkich, jakbyś w swoim Leoatle, zwierzęta nawet atakujesz! Takaś mocna?!
Misericordia poślizgnęła się na podłodze z galaretki. Pierwszy raz w życiu widziała taką substancję. Miała nadzieję, że nie jest ona zrobiona z jakichś okrutnie zamordowanych warzyw. Postanowiła więc przyjrzeć się temu czemuś bliżej. Przed sobą widziała elfkę pałaszującą właśnie kafelki z podłogi. Postanowiła więc zapytać się jej o skład tej tajemniczej substancji. Gdzieś na końcu mózgu resztki zdrowego rozsądku podpowiadały jej, że przecież nienawidzi elfów, jednak zignorowała te myśli i postanowiła przyczołgać się do niej.
- Co to jest to coś co właśnie jesz?
- To on mnie zaatakował - zaprotestowała gwardzistka, stając w obronnej pozycji i nie spuszczając spojrzenia ze zwierzęcia. Kątem oka sprawdziła czy mag jest tam, gdzie go zostawiła. Był. Dobrze. - Trzymaj swoje zwierzaki przy sobie!
- Bo sama się zachowujesz jak narwany zwierz! - Maddie najpierw wrzasnęła, a potem jęknęła. Rana Maku, na szczęście, nie była głęboka, choć jego futerko znaczyły już plamy głębokiej czerwieni. - Nie wiem, wracaj tam do siebie czy przestań pić, cokolwiek, na stos futer jeżowych!
Te'Yahnna, nadal zapadając się w substancji pokrywającej podłogę, spróbowała się wyprostować. Niezbyt jej się to udało. Widząc nadal agresywną postawę gwardzistki, zwróciła się w jej stronę.
- So... S... Spokój się - wyjąkała niskim głosem, zła na siebie, że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Nie była nawet pewna, czy użyła właściwej formy. Chyba wypiła trochę więcej, niż powinna.
- Przepraszam, sama chciałaś przed chwilą zamordować tego o pana - zwróciła uwagę dziewczynie, wskazując na maga.
- To trzeci zwierz. Śledź!- prychnęła. - Ale przynajmniej nie macham włócznią ani nożem jak popadnie!
Vincent wskazał znacząco na smoka. Ona. Ona musi jakoś udobruchać tę agresywną dziewczynę, bo jak jemu samemu to nie wyszło, to komuś musi. Ostatecznie. Morgo poruszył się, gotowy do ataku, lecz machnął mu dłonią przed przed pyskiem. Nie potrzeba im tutaj przecież rozlewu innej krwi niż rysiowatej.
Była nieostrożna. Od razu poczuła ból ugodzonego stworzenia. Wstała i lekko się zachwiała. Przytrzymała się kanapy aby nie upaść. Podeszła lekko chwiejnie do Rysia, który zjeżył się gdy zaczęła oglądać jego ranę
- Ćśś bracie - szepnęła do niego w Starej Mowie. Gdy zrozumiała że rana nir jest poważna , wyciągnęła z torby maść i posmarowała. - Szybciej się zagoi. - podniosła się z podłogi i podeszła do gwardzistki. Wyrwała jej sztylet z dłoni. - Siadaj i wytrzeźwiej - wcisnęła jej w dłonie kubek z wodą do której wlała mikstury która miała pomóc jej szybciej wytrzeźwieć. Owszem kac był mocniejszy, ale o tym nie musiała jej informować
Spojrzała na Marchewkę.
- Nie mam pojęcia w sumie. Ale smakuje całkiem dobrze. - Po czym, przypominając sobie poprzedni pomysł, pokonała te kilka kroków, które dzieliło ją od dziewczyny i wbiła jej się zębami w ramię.
- Zabierz to! - Lexie cisnęła kubkiem w twarz dziewczyny. Dobyła drugiego sztyletu. - On musi zapłacić za to co zrobił - warknęła. - Nawet moja pani... - Lexie zarumieniła się na samą myśl. - W każdym razie giń! - odwróciła się do mężczyzny napotykając na parę wężowych oczu smoka.
Maddie natychmiast uklękła - a raczej potknęła się, padając na jedno kolano - przed rysiem, spoglądając to na niego, to na kobietę.
- Dziękuję - mruknęła w jej stronę, gładząc Maku po karku.
Przepraszam szepnęła też do rysia w myślach, wsuwając palce między jego sierść.
— Uważałbym — Nie chcąc, aby jego słowa zabrzmiały jak groźba, mężczyzna poczochrał ogara za uchem, który teraz wybuchał błękitnymi płomieniami z otwartej klatki piersiowej — Morgo to prawdziwy pies na baby. Jak raz chwyci, to nie puści. Zupełnie jak właściciel.(edytowane)
zrobiła unik - Mówisz o pocałunku? To nic wielkiego- oznajmiła zimno
Smoczyca uchwyciła spojrzenie maga. Wiedziała, czego on od niej oczekuje. Miała ochotę powiedzieć mu, że zrobi to ze względu na siebie, nie jego, lecz nie chciało jej się myśleć, jak sformułować to zdanie. Jedynie jej zjeżona sierść mogła podpowiedzieć magowi, że smok nie czuje do niego zbytniej sympatii. Gwardzistka obróciła się gwałtownie w jej stronę i niemal nie wpadła prosto na nią. Te'Yahnna zmrużyła żółte ślepia, jej źrenice zwężyły się.
- Nie warto - powiedziała spokojnie, mając nadzieję, że gwardzistka ją zrozumie. Ostatecznie mówiła dość niewyraźnie.
Lexie poczuła się osaczona. Z jednej strony miała smoka, z drugiej ogara. Żadne ze stworzeń nie wyglądało zbyt przyjaźnie. Zacisnęła ista w wąską szparkę.
- Nie wtrącaj się, smoku - warknęła, jednak w jej głosie nie było wcześniejszego zdecydowania. Zacisnęła mocniej palce na nożu. Ostatecznie to była ostatnia możliwość zakończenia tej sprawy. Jednak zdrowy rozsądek ponownie przyćmiony został przez alkohol, który nagle mocniej uderzył dziewczynie do głowy. Rzuciła nożem w kierunku smoczycy i nie patrząc na nic skupiła swój wzrok na magu.
Nagle poczuła, że znajduje się w powietrzu, przytrzymywana przez żelazną rękawicę. Stojąca dotąd nieruchomo pod ścianą zbroja, wyglądająca na część wyposarzenia poruszyła się, zatrzymując gwardzistkę w połowie ataku.
- Puszczej mnie! - warknęła wściekle.
Zwinnie odbiła nóż lecący w stronę smoka. Nóż wbił się w sufit
Te'Yahnna odskoczyła w bok, wpadając na stół i przewracając go. Jej lewe skrzydło odruchowo rozłożyło się, sięgając do samego końca pomieszczenia. Nóż nie trafił jej, dzięki pomocy elfki. Smoczyca otworzyła jednak paszczę i zasyczała głośno, czując, że narasta w niej złość.
Misericordia krzyknęła czując ból w ramieniu. Ta wredna elfka postanowiła ją ugryźć! Tego już za wiele, koniec przelewania krwi bezbronnych warzyw! Marchewka poczuła napływ siły i zaczęła okładać szpiczastouchą pięściami. Jednocześnie stopą zaczęła drążyć dziurę w galaretce chcąc dokopać się do ziemi i wypuścić korzonki. Czuła, że nie jest w stanie już zbyt długo utrzymywać przynajmniej względnie ludzkiej formy i będzie musiała wyleczyć ugryzione ramię wyciągając z ziemi składniki odżywcze. Najbardziej bała się zostać rozdeptana bądź zjedzona. Jeden z jej najgorszych koszmarów właśnie się spełniał. Krzyczała coraz głośniej jednak nikt spośród osób zebranych w pomieszczeniu nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Jeśli sytuacja się nie zmieni będzie musiała obezwładnić elfkę sama. Czuła jak powoli zaczyna się kurczyć i przybiera postać marchwi.
"Nie! Jeszcze nie teraz!" - krzyknęła w myślach
Mag spojrzał z zainteresowaniem na poruszającą się zbroję, przechylając przy tym głowę jak ptak.
— Ojej, czyżby ktoś nie mógł sobie poradzić? Może przydałaby ci się, bo ja wiem, pomoc maga?
- Nie. Niech ją trzyma. Przynajmniej będzie spokój. - mruknęła. Podeszła do dziewczyny zmieniającej się marchewkę. Delikatnie otworzyła paszczę zjadającej ja elfki. - W porządku?
Te'Yahnna spojrzała na Misericordię, szarpiącą się z turkusowowłosą. Przeniosła wzrok znów na sytuację wokół maga. Przerastało ją to, nie mogła się rozdwoić, a była jedną ze spokojniejszych osób w pomieszczeniu. Parsknęła, złożyła skrzydło i przeszła obok przewróconego stołu w kierunku marchewkowej dziewczyny, wpatrując się w próbującą jej pomóc Lotte.
- No spokojnie, spokojnie, spróbować nie można?! - warknęła wściekle na nowoprzybyłą i otrąciła jej dłoń, która wciąż była zbyt blisko. - Przecież i tak się zmienia w marchewkę, tak? A to się je! Nie zabronicie mi przecież zjeść marchewki. - spojrzała błagalnym wzrokiem.
Nie dorzuciła jednak tego, że na razie, mimo intensywnego zapachu, wcale nie smakowała jak marchewka. Choć, w sumie, nie udało się jej nawet przez nią przegryść. Może w środku smakuje marchewką?
- Ani sło... - Zbroja wzięła zamach i grzmotnęła gwardzistką o ścianę. Dziewczyna straciła przytomność i została zarzucona na ramię przybysza. Ten odwrócił sie na pięcie i ruszył do wyjścia.
Słysząc huk, Te'Yahnna obróciła szybko głowę, by zobaczyć gwardzistkę wynoszoną z pomieszczenia przez zbroję. Tak, to brzmiało idiotycznie, lecz smoczyca wiedziała, co widzi. Przekrzywiła łeb, ale doszła do wniosku, że lepiej będzie nie zastanawiać się nad tym i skupić się na zażegnaniu marchewkowego kryzysu. Drugi konflikt bowiem wydawał się być przynajmniej częściowo załagodzony.
Vincent bił się chwilę z myślami, jak powinien zareagować. Niby nie był jakoś specjalnie do tej dziewczyny przywiązany, ale z drugiej strony, oferowała mu swoją osobą jakąś tam rozrywkę. Gwizdnął więc na Morgo, który podbiegł do zbroi, aby szybko zagrodzić wyjście swym psim ciałem.
Na co zbroja totalnie nie zwróciła uwagi, niemal przechodząc po psie.
Misericordia z wdzięcznością spojrzała na życzliwe duszyczki, które uratowały ją przed pożarciem.
- Dziękuję
Chciała również wysłać mordercze spojrzenie w stronę elfki jednak nie zdążyła. Dostała napadu czegoś, co ludzie nazywają "czkawką". Jednak działo się z nią coś dziwnego. Z każdym czknięciem zmieniała się to w marchewkę, to w człowieka. Najwyraźniej alkohol miał dość nietypowe działanie jeśli chodzi o inteligentne magiczne warzywa.
Te'Yahnna znów przekrzywiła głowę, a jej źrenice powiększyły się, jak u zaciekawionego kota. No no, tego się nie spodziewała.
Maddie obserwowała całe zamieszanie, coraz bardziej obojętna i senna. Kuliła się w kącie, tuląc do siebie Maku. Powinna zareagować czy nie...? Zaraz mogą się tu pozjadać, ale jej było tu tak przyjemnie i ciepło...
Kiedy dziewczyna zmieniła się w marchewkę schowała ją do torby aby nikt jej nie zdeptał czy nie zjadł. Wyszła z karczmy i włożyła ją do ziemi aby ta mogła się zregenerować. Przy okazji mogła odpocząć od zaduchu i hałaśliwej hałastry zwanej teraz jej towarzyszami. Gdyby nie ta przeklęta pogoda dawna by opuściła ten przybytek.
Cóż. Próbował. Tego nie można było Vincentowi odmówić. A jeśli życie mówi mu w twarz, że coś nie wyjdzie, to raczej nie próbuje dalej. Bo po co siły tracić? Podpierając się na lasce, mag wrócił do stołu, gdzie zasiadł na swojej poduszce.
Te'Yahnna warknęła cicho, lecz znacząco na elfkę. Popatrzyła na maga i siedzącą samotnie małą dziewczynę, usiłując ocenić, czy spróbują się pozabijać, czy nie. Otrząsnęła się jednak. Dlaczego tak się angażuje? Nawet ich nie zna. Jedyną osobą, która może ją choć trochę obchodzić, jest Misericordia. Ostatecznie to z nią wiązała ją pewna umowa. Smoczyca wyszła więc lekko chwiejnie z karczmy, usiłując tym razem nie zahaczyć o żaden mebel. Podeszła do ciemnowłosej, umieszczającej marchewkę w ziemi, i popatrzyła na nią przenikliwie świecącymi w ciemności żółtymi oczami.
Woda spływała po jej twarzy i włosach. Nie zwracała na nią uwagi. Jej chłód łagodził narastający ból głowy który zawsze się pojawiał się w takich sytuacjach
- Daj jej chwilę. Musi się zregenerować. A to najlepszy sposób. Nic jej nie będzie.
Właśnie wyniesiono marchewkę. Tak po prostu. Odbierając przy tym jej obiekt zainteresowań! Normalnie pewnie, by za nim poszła czy na kogoś nawrzeszczała, ale teraz była śpiąca i nie miała sił się za kimkolwiek czy czymkolwiek uganiać. Zwłaszcza, że czuła, że idąc tam zapewne kilkukrotnie grzmotnęłaby w stół, krzesło, ziemię czy ścianę. A tego wolała uniknąć. Zamiast tego ciekawie spojrzała na chodzącą zbroję i fakt, że właśnie porywa ich towarzysza, a potem zwróciła się do Maga:
- Powinniśmy coś zrobić czy teraz to jej śmierci chcemy?
Te'Yahnna zmarszczyła lekko nos.
- Wiem - powiedziała cicho. Położyła się na zimnej ziemi, owijając ogon wokół wrastającej w ziemię Misericordii. Cały czas patrzyła wielkimi ślepiami na elfkę. Po zdecydowanie zbyt długiej chwili wahania dodała:
- Dziękuję.
Pokreciła przecząco głową - Nigdy nie wypowiadaj tego słowa z taką łatwością. To nic. Nie to nie jest dobre słowo. Nie zrobiłam tego dla ciebie. Zrobiłam to bo tak trzeba. - stanęła pod dachem karczmy obserwując padający deszcz
Marhsall wzruszył ramionami i przywołał do siebie Morgo, który w spsoob prawie że identyczny dla zwykłych psów, położył pysk na kolanach swojego przywoływacza.
— Możemy ją tu w sumie jakoś sprowadzić. Czemu nie.
Te'Yahnna popatrzyła na elfkę. Pamiętała osoby, które wypowiadały się w taki sposób i myślały w taki sposób. Kilka takich poznała. Myśląc, że lepiej będzie pozostawić ciemnowłosą w spokoju, zmrużyła ślepia i schowała głowę pod skrzydłem, by osłonić się choć trochę przed deszczem.
Misericordia czuła jak woda i minerały zawarte w glebie przywracają jej siły. Jednocześnie coraz to mocniej kręciło jej się w tej części marchwi zwanej przez nią umownie głową. Oprócz wody ziemia nasiąknięta była czymś innym. Czymś... Dziwnym. Smakowało trochę jak trunki serwowane w karczmie, ale też miało w sobie aromat ziemi. Czyżby ktoś wylał na ziemię ten napój o dziwnych właściwościach? Tego nie wiedziała, ale czuła że jest przez to tylko bardziej zamroczona. Nie czuła już bólu w ramieniu, po dłuższej chwili postanowiła więc zmienić się w człowieka. Sukces był... Połowiczny. Co prawda przypominała człowieka ale na jej skórze rosły korzonki. Ponadto z włosów sypała jej się ziemia wymieszana z zeschłymi liśćmi. Same włosy odzyskały swój rudy kolor z nielicznymi tylko zielonymi pasemkami. Skóra zaś miała żółty odcień. Mamrotała też jeszcze bardziej niż poprzednio.
- Adzo ękojjj
Próbowała wstać, ale nogi nadal miała przyrośnięte do ziemi.
Bez słowa wróciła do karczmy. Zamówiła kufel grzanego wina żeby się rozgrzać. Miało dziwny posmak ale było dobre. Przeszła do sali obok, która była teraz dziwnie cicha. Usiadła przy stole obok maga sącząc powoli swój trunek.
Maddie poruszyła się powoli, wyrwana ze swojej drzemki. Wciąż jeszcze pijana, spojrzała po towarzystwie, a chwilowa pewność, że cała wcześniejsza sytuacja była tylko snem, prysła jak bańka mydlana. Maku za to drzemał słodko, zwinięty w kłębek u jej stóp - z jego rany, na szczęście,przestała się sączyć krew, bandaż był w miarę czysty.
- Już ogarnięte...? - wymamrotała, przecierając oczy.
Lexie otworzyła oczy. Leżała na sianie, a jej ubranie było przemoczone. Łeb jej pękał. Usiadła i rozejrzała się. W stajni poza nią i końmi była jeszcze jedna osoba.
- Mer... co my tu robimy? - Brunetka podrapała się po głowie, nadal nieco otumaniona.
Zbroja zgrzytnęła i pusta przyłbica spojrzała na dziewczynę.
- Nie powinnaś pić. - Głęboki głos stworzenia zmroził krew w żyłach gwardzistki. Zamknęła oczy i przywołała wszystkie wspomnienia, które była w stanie. Poczuła, że robi jej się słabo. Wstała chwiejnie, na co jej organizm zareagował ostrym bólem głowy.
- Dzięki, Mer - mruknęła i skierowała się z powrotem do gospody. Deszcz na zewnątrz był nieco kojący. Minęła śpiącego smoka mówiąc sobie, że później z nim porozmawia, oraz półmarchewkę, najwyraźniej nie mogącą wygramolić się z ziemi i weszła do knajpy. Odszukała spojrzeniem dziewczynkę z rysiem. Jest. Ruszyła w jej kierunku.
Maddie uniosła głowę i podkuliła kolana, gdy zauważyła,że w jej stronę idzie gwardzistka. Kto wie, co zaraz zechce zrobić...?
- Jesteś cała przemoczona - zauważyła dziewczyna, mrużąc oczy. - Ale tu jest sucho...
Misericordia zebrała wszystkie swoje siły i wyrwała się jakoś swoje stopy z ziemi. Nie chcąc budzić śpiącej smoczycy ruszyła samotnie w stronę karczmy. Deszcz i rześkie powietrze nieco ją otrzeźwiły. Kiedy przekroczyła próg zauważyła, że zapanował tam względny spokój i (przynajmniej na razie) nikt nie próbuje jej pożreć. Przysiadła na ławce stojącej pod ścianą i przysłuchiwała się toczącej się rozmowie.
Dziewczyna zatrzymała się przed nią, po czym uklękła.
- Proszę, wybacz mi to, co uczyniłam twojemu przyjacielowi. Jako rycerz Leoatle postąpiłam niegodnie i haniebnie. Pozwól mi odkupić swój uczynek. Zrobię czegokolwiek ode mnie zarządasz.
Nyati podniosła łeb do góry, a jej uszy wydawały się lekko poruszyć na dźwięk słów gwardzistki. Z trudem bo z trudem, ale jej mózg mimo wszystko załapał nagłą zmianę i ciekawił go dalszy rozwój sytuacji.
Mag oparł się łokciem o stół i spojrzał na wojowniczkę, która powróciła do karczmy.
— Huh. Nigdy nie sądziłem, że to zobaczę. Orientalna walkiria na kolanach..
Gwardzistka zignorowała jego uwagę, czekając na werdykt dziewczynki.
Maddie zamrugała oczami. Śni. Tak, zdecydowanie jeszcze śpi, niemożliwe przecież, żeby przespała tak wiele.
- D-daj spokój - zaczęła, niezgrabnie biorąc kobietę za ramiona i próbując razem z nią wstać, chwiejąc się lekko. - Wszyscy przecież potraciliśmy zupełnie nerwy... piwo nie działa dobrze na organizm...
- Dlatego właśnie nie powinnam była pić - oznajmiła strażniczka, pozwalając się podnieść i przytrzymując nieco dziewczynkę. - Więc to jest moja wina. Proszę, pozwól mi ci to wynagrodzić.
Zignorowała słowa Maga. Dalej piła grzaniec
- Też się upiłam, wszyscy się upiliśmy - wzruszyła ramionami, próbując wygiąć wari w lekkim uśmiechu, ale wyszedł jej chyba jakiś dziwny grymas. - Grunt, że Maku i wszyscy żyją. Możemy po prostu na spokojnie porozmawiać, tyle...
- Jeśli na prawdę ci to odpowiada... - dziewczyna skinęła głową sztywno i usiadła obok. Rzuciła zimne spojrzenie magowi, po czym odwróciła spojrzenie i skupiła się na dziewczynce. Zmarszczyła brwi. - Nie poznałyśmy się kiedyś?
NOWE WIADOMOŚCI
— Tak, porozmawiajmy — Vincent wyprostował nogi pod ławą i ułożył się w nieco wygodniejszej pozycji — Pomówmy... O nas, o. Ja zacznę. Uwielbiam herbatę z mlekiem. I paluszki rybne z budyniem. Karmelowym najlepiej.
Młoda znów zastrzygła uszami, a potem podniosła zad z ziemi, czując jak lekko kręci jej się w głowie, poo czym podeszła do towarzystwa i ciężko opadła koło nich.
- Też się przyłączę.
- W sumie... - Maddie uważnie studiowała twarz kobiety. - Może kiedyś kupowałaś tkaniny...?
- Ja... - odezwała się ruda postać siedząca w kącie - Muszę się do czegoś przyznać. Ukradłam z karczmy skrzynię z warzywami. Nie mogłam patrzeć jak moi młodsi kuzyni czekają na śmierć w czyimś żołądku.
- W skrzyni chowali się jacyś twoi kuzyni? - Maddie zmarszczyła brwi. Warzywa... warzywa chyba nie mają więzi krwi i takich tam... prawda?
- Raczej nie, wydaje mi się, że to było podczas jakiegoś polowania... - zastanowiła się. Na jakim polowaniu mogła być z tą dziewczynką?
- Polowaniu? - potarła nos. - Poluję raczej sama z Maku, a i tak dość rzadko... może mnie z kimś pomyliłaś?
- To możliwe - przytaknęła Lexie i wzruszyła ramionami.
- My warzywa wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami. Tylko dlaczego nikt z moich krewnych nie odpowiada na moje wezwania? Co robię źle? - twarz Misericordii przybrała smutny wyraz.
Maddie nieśmiało poklepała po ramieniu... dziewczynę? warzywo? Może jednak miała jeszcze słabszą głowę niż ona?
- A udało ci się kiedyś porozmawiać z warzywem, będąc w takiej formie...?
- Lubię ptysie z bitą śmietaną... Chociaż tak dawno ich nie jadłam że chyba nie pamiętam jak smakują
— A ptysie to to dobre są. Ale kremówki... Albo herbatniki w brytyjskiej herbacie..
- Brytyjskiej? - Maddie odwróciła głowę w stronę olbrzyma.
-Co to brytyjska herbta?
— Emm... No... — Mag zaśmiał się nerwowo — Stamtąd pochodzę.. To daleko stąd. Wiecie? Ale za to herbata tam płynie zamiast wody! A ulice zrobione są z herbatników, o tak!
- Próbowałam się z nimi porozumieć na różne sposoby i pod różnymi postaciami. Nie odpowiadają mi ani jako człowiekowi, ani jako warzywu . - zwiesiła głowę i zaczęła wpatrywać się w korzonki wystające jej z butów
- Ej, to zabierz nas tam, Panie Magu, skoro niby tak dobrze magią władasz!
Zastanowiła się - Miłe miejsce
- Może trafiałaś po prostu na jakieś gburowate warzywa? - Maddie pokręciła lekko głową. - W końcu się uda, na pewno!
- Ale ja już tyle warzyw w tylu różnych miejscach prosiłam, błagałam żeby dały mi jakikolwiek znak, że mnie słyszą!
— Do tamtego królestwa mogą dostać się tylko w y b r a n i, wiecie? A czy wy jesteście naznaczeni przez Królową? Tylko czas pokaże..
Te'Yahnna zachrapała i otworzyła nagle ślepia. Dopiero teraz zorientowała się, że przysnęła i że jej sierść całkiem przesiąkła wodą. Smoczyca podniosła się i otrzepała, wsadzając głowę do karczmy. Marchewki nie było na zewnątrz, więc chyba wróciła do środka. Smoczyca słyszała głosy dobiegające z głębi karczmy. Nadal ociekając wodą, weszła powoli do pomieszczenia i rozejrzała się nadal zaspanym wzrokiem.
- Sama jestem panią swego losu. Nie potrzeba mi jakiejś Królowej
- Warzywa raczej nie są zbytnio rozmowne... - Maddie przegryzła wargę. - Ale jestem pewna, że jeśli dalej będziesz próbowała, to w końcu się jednak uda!
- A co jeśli jestem jedynym warzywem, które potrafi mówić?
— W takim razie, królowa cię też nie potrzebuje. God save the Queen!
Wzruszyła lekko ramionami.
- A przez króla Merkez wystarczy? - prychnęła Nyati.
- Cóż... są też ludzie, prawda? Z ludźmi też się możesz dogadać.
- Nikt mną nie rządzi. Nikt nie ma nade mną władzy
Smoczyca spojrzała na maga z zainteresowaniem. Usłyszała tylko fragment jego wypowiedzi, ten o królowej, a to bardzo ją zainteresowało. Przysiadła na podłodze i przekrzywiła łeb, słuchając dalej. Ciekawiły ją wszelkie nieznane jej kraje.
- Ale ludzie są źli! Ludzie jedzą bezbronne warzywa!
— Nie wystarczy, moja droga. Królowa przyjmuje w swe progi tylko wybranych, a te tatuaże — Vincent uniósł jedną z rąk, tę mniej obolałą po ataku Lexie — To symbol jej dozgonnej wdzięczności!
- Coś muszą! Tak samo jak zwierzęta, to natura...
Prychnela
- Znaczy ludzi jak zwierzęta. Jak własność. Tym bardziej cieszę się że jej nie podlegam. Ciesz się że wyrwałeś się z niewoli u tej tyranki
- Przecież jest jeszcze mięso! Czy oni nie słyszą krzyków i płaczu umierających warzyw?
— Tyranki? Moja droga, o czym ty mówisz?
- Znaczy ludzi jak zwierzęta. Jak niewolników.
- Zwierzęta też mają uczucia, też czują! Sama dopiero dziś usłyszałam, że warzywa coś mogą czuć...
- Widziałam jak mordowano całą moją rodzinę, słyszałam ich krzyki. Jak można być tak okrutnym?
Dotąd milcząca Lexie wstała. Nie chciała mieszać się w dyskusje o władcach czy warzywach. Miała już dość robienia zamieszania ja na jeden wieczór. Było za to coś, co powinna zrobić. Podeszła do smoka, tak jak wcześniej do Maddie i skłoniła się głęboko.
- Ciebie również przepraszam, smoku, przysporzyłam ci problemów i zaatakowałam bez powodu. Wybaczysz mi?
— Huh, jak tak teraz o tym mówisz.. Coś w tym jest. Nie lubisz chyba władców, co, cukiereczku?
Maddie, nie wiedząc już właściwie, czy pada właśnie ofiarą dowcipu, czy też zmianie ulega cały jej światopogląd na to, co żyje, a co nie - wstała jednak i lekko objęła dziewczynę.
- Oni tego nie słyszeli... też chcą przetrwać.
- Nie lubię tych co chcą mieć na kimś władze. Tych którzy sprzedają ludzi w niewolę, tych którzy się zajmują sprzedażą niewolników i tych który kupują tych zniewolonych
— Oho. Wyczuwam tutaj materiał na nowy odcinek "Prawa i porządku".. To znaczy, nieważne. Może zmienimy temat?
Maddie spojrzała na olbrzyma.
- W sumie... może ogółem przejdziemy na coś luźniejszego? Zrobiło się dość ponuro...
- Od kiedy ukrywam się w ludzkim ciele widzę, jak bardzo wiele energii musicie zużyć, żeby przetrwać. - westchnęła - Jak piękny byłby świat gdyby mieszkały w nim same rośliny...
Wzruszyła ramionami.
- Jak chcesz.
Te'Yahnna spojrzała na pochyloną dziewczynę. Sama też schyliła głowę i przysiadła lekko na łapach.
- Wybaczy... Wybaczę - poprawiła się. - Nie szkodzi - powiedziała swoim mrukliwym głosem. Podniosła głowę znów i spojrzała na gwardzistkę wzrokiem, który można by nawet uznać za przyjazny.
- Ale nie mieszkają - Maddie wzruszyła ramionami. - Są ludzie, zwierzęta, owoce, warzywa, wampiry, elfy.... i aby przetrwać, ktoś inny musi czasem umrzeć...
— Może... Wasze ulbione książki, co?
Lexie się wyprostowała i odetchnęła. Miała nadzieję, że rozliczyła się już z wszystkimi. Może poza tamtym mężczyzną. W głębi duszy czuła, że mu też powinna oddać sprawiedliwość, gdyż całą sytuacja była jej winą, jednak nie umiała na razie zdobyć się na ten krok.
- Dziękuję - powiedziała i usiadła na ławce, blisko smoka. Zasępiła się, tonąc w ponurych rozważaniach. Zagrzmiało. Burza najwyraźniej nie zamierzała ustąpić.
- Moja ulubiona książka? - nastrój Misericordii drastycznie się zmienił - Myślę, że będzie to "W poszukiwaniu niebieskiej marchewki"
Milczy. Nie ma ulubionej książki. Ogólnie nie potrafiła zbyt dobrze czytać.
Oraz chce się jej spać i usypia opierając się przypadkiem o Marshalla.
- Książka, hmm...? - zamyśliła się. - W sumie rodzice czytali mi ją w dzieciństwie, "O błękitnym jeleniu". Chyba ta...
- Książki są nudne. - rzuciła tylko Nyati.
Teatralnym gestem mężczyzna złapał się za pierś.
— Ah, wasza ignorancja aż boli!
- Żeście pocichli. - mruknęła, kradnąc pobliski, niedopity kufel. - Wcześniej tak darliście japę, że myśli nie można było zebrać, a po ludzku to już nie pogadacie.
- Noc już - mruknęła sennie Maddie, opierając policzek o dłoń. - Aż mi się przypomina, jak kiedyś z bratem tak po ciemku się wykradaliśmy z domu i biegaliśmypo lesie, czasem też braliśmy piwo. No, głównie on w sumie...
- Zamyśliłam się... - cicho odpowiedziała marchewka - Tak mnie zastanawia... Co sądzicie o jedzeniu marchwi?
- Cóż - potarła czoło w zamyśleniu. - Dziadzio zawsze powtarzał, że są zdrowe i trzeba je jeść. Ale przyznaję, że dzisiaj namąciłaś mi w głowie co do nich...
- Hmm... Jeśli jedzenie marchwi nie jest aż tak złe jak myślałam, to czy moja misja ma w ogóle sens? - zamyśliła się ponownie
- Jedzenie to jedzenie. - wzruszyła ramionami. - To, że spotkałam jedną gadającą marchewkę nie sprawi, że je zostawię. Tym bardziej, że spotkałam ją po pijaku i jutro może się okazać to jedynie halucynacją. - przewróciła oczami. - Jakbym miała nie jeść czegoś co chociaż raz słyszałam, że gada to, bym się nie pozbierała. Ile razy widziałam jak zaklinano owce, świnie miały mózg czy człek się przypadkiem zamienił w krowę. Wszystko jest możliwe.
- Wypraszam to sobie, nie jestem żadną halucynacją! - oburzyła się - I to jeszcze szpiczastouchy mnie o to oskarża!
- Szpiczastouchy to jednak człek, a nawet elf, a marchewka to marchewka. Nawet jeśli nie smakuje jak marchewka. - zmrużyła podejrzanie oczy. - Może ja ugryzłam zwykłego człeka, a tylko mi się wydawało, że się zmienia w marchewkę?
- Cokolwiek jeść w sumie trzeba... ale jednak no...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz