wtorek, 18 grudnia 2018

Od Vincenta do Aury/Kiary

Każde miasto ma jakieś miejsce, w którym kwitnie życie towarzyskie lokalnego społeczeństwa. W zależności od wielkości danego skupiska ludzi, są to albo karczmy, z którymi się większości już zapoznałem w czasie swego pobytu w tej mieścinie, albo, jak to było chyba w tym przypadku, targowiska czy inne rynki, gdzie to znudzeni codziennymi sprawami ludzie mogli spokojnie pokłócić się o ceny ryb, porozmawiać z sąsiadami bądź po prostu, tak jak ja, przejść się między straganami i być może znaleźć coś ciekawego dla siebie. Szczerze mówiąc, wolałbym już wyruszyć do lasu, nazbierać jakichś ziół i zaszyć się w losowej piwnicy, aby tam rozłożyć swe alchemiczne stanowisko. Bo co to przecież, połączyć trochę korzonków, trochę innych rzeczy, przygotować wątpliwej jakości mikstury i sprzedać je pod mianem cudownych eliksirów miłosnych. Ludzie polecą na wszystko, jeśli człowiek ładnie to opakuje i nazwie. Pod tym względem nie zmieniliśmy się, mimo upływu lat. Może i dobrze, dzięki temu jakoś sobie radzę w tym nowym świecie, gdyż mogę nadal używać tych samych sztuczek, co za moich czasów.
Podróżowanie samotnie nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy, jakie może robić samotny czarownik, otoczony gromadą mówiących w tym swoim lokalnym narzeczu osobników, więc od razu po wkroczeniu między pierwsze stoiska przywołałem coś, co na upartego można było chyba określić mianem ogara, bowiem pysk to to miało ewidentnie psi, chociaż wystające ze szczęki kły i zapadnięte żebra w połączeniu z granatowym płomieniem, przemykającym między wystającymi kośćmi, sugerowały, że zwierzę jest pochodzenia raczej demonicznego. Być może, nigdy nie było mi dane wyciągnąć z moich chowańców jakichkolwiek szczegółów na ten temat. Milczały jak zaklęte, z niewiadomych powodów.
— Miło widzieć cię ponownie, szefie — Ogar wyszczerzył się, lecz nie poruszył pyskiem. Jego słowa, wypowiedziane we wnętrzu mego umysłu, odbiły się irytującym echem, przyprawiając mnie o ból głowy i wyciągając wspomnienia poprzedniej nocy. Cholera, powinienem odpuścić sobie po tym czwartym kuflu, a nie gadać, że wypiję dwa razy tyle. Mądry człowiek po szkodzie, jak to się mówi.
— Tak, tak, Morgo — Zatrzymałem się na rogu ulicy, aby chwilę oprzeć się na lasce i dać odpocząć nieco mniej sprawnej nodze, gdy ta postanowiła, jak na złość, przypomnieć o swojej obecności — Jak widzisz, sprawy się ostatnio trochę pojebały. Także, jak gdzieś tam swojego pana spotkasz, to weź mu szepnij, że tu taki jeden czeka i chętnie by jakiś pakt zawarł czy inny...
— Szukam przewodnika!
Odwróciłem głowę w stronę źródła hałasu, dostrzegając drobną, kobiecą postać w towarzystwie chyba niedźwiedzia. Uniosłem brwi ze zdziwieniem, nie mogąc nieco uwierzyć, że takie młode dziewczę oswoiło tak ogromne zwierzę Ale cóż, kobiety powinny umieć ujarzmiać bestie każdego rodzaju, w każdym tego słowa znaczeniu. A ta zdawała się być całkiem dobra w tej kwestii. Zainteresowany, podszedłem więc do małego tłumku, który się wokół awanturniczki zbierał. Stanąłem z boku, zarówno z tego powodu, aby nie rzucać się w oczy, ale również dlatego, że Morgo zapewne przestraszyłby ludzi, przez co musiałbym stać na tym placu jak ostatni zjeb.
Ktoś podszedł do dziewczyny, uśmiechając się szeroko i od razu wyciągając rękę w jej stronę. Sądząc po zapachu, mężczyzna był jednym z wielu marynarzy, chodzących po targu. Z doświadczenia wiedziałem, że raczej nie ma w planach pomóc zaginionej księżniczce z dworu pewnej zmutowanej myszy, więc jako prawdziwy mężczyzna, odsunąłem na bok laską jakąś kobietę, wpuszczając przed siebie chowańca. Ludzie rozstąpili się, aby zrobić nam przejście.
— Zostaw panienkę, z łaski swojej i idź sprawdzić co u żony, bo wczoraj mi narzekała w nocy, że twojej męskiej dumy to nawet nie czuje — rzuciłem jakby od niechcenia, z satysfakcją obserwując, jak twarz osobnika przybiera prawie czerwoną barwę. Pewnie rzuciłby się na mnie z pięściami, lecz na widok psa, splunął jedynie na ziemię, poprzysiągł zemstę czy inne, nic nie znaczące rzeczy, po czym oddalił się, Bogini wie gdzie. Z moim firmowym uśmiechem zwróciłem się do uratowanej—nie—uratowanej młodej kobiety.
— Ah, ci mężczyźni. Tylko jedno im w głowie, czyż nie?

<Aurora?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz