piątek, 28 grudnia 2018

Od Lexie i Mer do Takako

  - Wasza wysokość, z całym szacunkiem, jednak nie powinnam opuszczać boku mej pani w tym trudnym okresie. Moja obecność sprawia jej wyraźną ulgę. Nie mogę pozwolić...
- Zamilknij! - Królowa uniosła dłoń, jakby chciała uderzyć gwardzistkę, jednak się rozmyśliła. -  Mirajane jest moją córką. Doskonale wiem, co czujesz, jednak nawet twoja moc nie pomoże, jeśli nie znajdziemy lekarstwa na tę chorobę. Ona umrze, Lexie.
- Więc umrę razem z nią - powiedziała gorzko dziewczyna, spuszczając wzrok. - Proszę o wybaczenie, pani. Zrobię to, o co prosisz.
- Dziękuję.

[...]Oczy gwardzistki powiodły za białowłosą zielarką, której wejście do sali tronowej wypadło nader efektownie. Jej smukła, jasna postać jechała na grzbiecie postawnej, czarnej pantery, a nieco za nimi podążał białowłosy mężczyzna, o pięknej twarzy i świecących złotem oczach. Dziewczyna zsiadła z swego wierzchowca i ukłoniła się. Jej głos był równie łagodny, jak jej postawa. Jednak to jeszcze o niczym nie świadczyło. Lexie czuła nieufność, wobec tej świeżo przybyłej zielarki, której pochodzenie było właściwie nieznane. Gwardzistka zebrała o niej tyle informacji, ile tylko się dało, jednak nie było ich zbyt wiele. Oprócz tego, że cieszyła się raczej dobrą reputacją jako uzdrowiciel niepokój wzbudzało jej przywiązanie do pary dzikich zmiennokształtnych oraz jej brak wzroku. Mówiono również, że tak samo jak leczyć, jest w stanie sprowadzić śmierć. Brunetka nieco nerwowo zacisnęła i wyprostowała palce.
  Nie uszło jej uwadze, że jeden ze sług tej dziewczyny dotknął królowej, zakazując jej dotykać swojej pani. Rzecz jasna Lexie postąpiłaby tak samo, jednak ona miałaby do tego pełne prawo, jako że służy rodzinie królewskiej, nie tylko podrzędnej zielarce.
  Wreszcie kroki przybyłej skierowały się do gwardzistów.
- Jestem Lazy, miło mi was poznać, no i dziękuję za dotrzymanie mi towarzystwa - powiedziała uprzejmie, a jej ślepe oczy wpatrywały się gdzieś w punkt za plecami strażników.
- To dla nas zaszczyt, pani - powiedziała Lexie, kłaniając się sztywno. Kątem oka spojrzała na Mer. Postawna zbroja nie poruszyła się nawet o cal. - Nazywam się Lexie, a mój towarzysz to Mer. Jesteśmy do twojej dyspozycji.
  Zbroja cicho zgrzytnęła i milczący strażnik również skłonił swoją głowę. Brunetka miała ochotę przewrócić oczami i pochwalić go za refleks, jednak opanowała ją i wyprostowała się, by napotkać na łagodne, niewidzące spojrzenie Lazy. Jednak oczy jej sługi nie wyglądały na tak przychylnie nastawione gwardzistom. Złotooki uważnie śledził poczynania gwardzistki, a gdy niespodziewanie poruszył się Mer, zmarszczył brwi. Zielarka pokiwała głową.
- Prowadź, proszę.
  Lexie obróciła się na pięcie i przeszła przez drzwi, które dotąd miała za plecami. Mer odsunął się nieco, przepuszczając przybyszy i ruszył na tyle, zamykając pochód. Gwardzistka prowadziła gości krętymi korytarzami zamku, aż znaleźli się na dużej hali, w której przebywało zamkniętych kilkanaścioro chorych. Medycy w maskach, podobnych do ptasich uwijali się przy cierpiących, jednak żaden z nich nie wyglądał, jakby miał pojęcie, co się właściwie dzieje. Zauważając ich przybycie, jeden z dziwacznie ubranych uzdrowicieli podbiegł do nich i z przerażeniem wcisnął Lazy  i jej słudze maski, podobne do swojej.
- Proszę to ubrać, niebezpiecznie jest chodzić bez maski - powiedział nerwowo, po czym rzucił Lexie przerażone spojrzenie i przełknął ślinę. - Robimy co możemy, robimy co możemy gwardzistko. Stan jej wysokości jest stabilny.  
(Takako? Nie miej za złe podejrzliwości Lexie, ostatnio żyje w ciągłym strachu o swoją panią.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz