Jak każdego dnia obudziłem się wraz ze wschodem słońca. Spakowałem do skórzanej torby kilka figurek wykonanych głównie z drewna lub kamienia. Na droższe materiały nie było mnie w końcu stać.
Wyszedłem ze swojej jaskini ukrytej w skalnych szczytach i wziąłem głęboki oddech. Powietrze wspaniale pachniało po wieczornym deszczu. Promienie słońca odbijały się od rosy na źdźbłach trawy, a z lasu dochodziły śpiewy ptaków. Ostrożnie zszedłem na dół, podpierając się przy tym ściany, by nie stracić równowagi. W pewnym momencie stanąłem na kamień, który już nie stanowił całości z górą. W efekcie tego moja noga błyskawicznie wyprzedziła resztę ciała, a ja zjechałem po zboczu u dół. Gdy w końcu wylądowałem na ziemi porośniętej trawą, sprawdziłem, czy aby na pewno wszystkie kości mam całe. Gdy byłem pewny, że wszystkie części ciała są na swoim miejscu, odetchnąłem z ulgą.
Wstałem z ziemi i otrzepałem swoje ubranie, mokre gdzieniegdzie od rosy. Jak co dzień skierowałem się do pobliskiej wioski. Dzieci, które uczyłem o roślinach od razu otoczyły mnie uradowane. Z uśmiechem powitałem każde z nich.
- Reguś! Reguś! - zawołała najmniejsza z dziewczynek, Kirsten - Wiesz, co mówią?! Przyjedzie do nas prawdziwy cyrk!
- To nie cyrk, tylko wyścigi. - poprawił ją jej niewiele starszy brat, Edward.
- Wyścig? - dopytałem, kucając przy nich. Ta wiadomość była bardzo interesująca.
- Będą pieski! Będą biegać i tylko jeden na dwadzieścia wygra! - blondyneczka wyglądała na bardzo podekscytowaną.
- Ludzie będą robić zakłady. Ten, komu uda się przewidzieć, który pies wygra, zgarnia szmal. - dodał brunecik. Ze śmiechem poczochrałem włosy małego biznesmena.
- Zamierzacie iść? - zapytałem.
- Nie możemy. Mówią, że jesteśmy za młodzi na hazard. - wyjaśnił zawiedziony chłopiec.
- Gdzie to ma się odbyć? - dopytałem.
- W stolicy Merkez. - odparł Edward. Z tego faktu chyba obaj byliśmy niezadowoleni.
- Kiedy?
- Za tydzień. - mruknął brunet.
Reszta dnia minęła mi spokojnie. Sprzedałem więcej rzeźb niż poprzednio. Dzięki temu mogłem kupić nieco pożywienia i zostało mi jeszcze trochę pieniędzy.
Cały czas jednak myślałem o tym, czego dowiedziałem się w wiosce. Nigdy nie widziałem żadnego wyścigu. No dobrze, inaczej. Nigdy nie widziałem prawdziwego wyścigu. Czym się różnił od obserwowania jak złodziej ucieka strażnikom lub od tego jak ofiara ucieka przed łowcą? Nawet gdybym tam był, jak by zareagowali na - pozornie - niewidomego, obserwującego ścigające się psy?
Z rozmyślań wyrwał mnie krzyk sprzedawcy, głośne rżenie koni i odgłos uderzającego bata.
- Złaź z drogi! - wrzasnął wściekły woźnica. Nie musiał powtarzać dwa razy, bo automatycznie odskoczyłem od kopyt wierzgających rumaków. Wpadłem na jakiś wóz, na którym aż roiło się od metalowych klatek. Oczywiście rozsypałem prawie wszystkie. Na szczęście właściciela nie było w pobliżu. Zacząłem więc pospiesznie zbierać wszystkie klatki. Były puste, poza jedną, ukrytą na końcu. Dostrzegłem w niej dużą, czarną kulkę. Ruszała się. Zbliżyłem się do klatki, by móc się jej lepiej przyjrzeć. W środku był pies. Piękny chart o czarnej sierści. Niepewnie wyciągnąłem do niego dłoń i musnąłem palcami ciemne loki. Zwierzę od razu odwróciło zamknięty w kagańcu pysk w moją stronę. Poczułem ukłucie w sercu. Jak można tak traktować istotę, która czuje tak samo, jak ludzie?
- Nie bój się, uwolnię cię. - powiedziałem i niewiele myśląc zdjąłem jedną z moich spinek, a następnie otworzyłem nią kłódkę. Powoli uchyliłem drzwiczki klatki i z trudem wziąłem charta na ręce. Wtuliłem się w jego aksamitną sierść i zacząłem ją gładzić. Z początku pies próbował mi się wyrwać, jednak później stał się spokojny. Zdjąłem wtedy z niego kaganiec i wrzuciłem go do klatki. Wszystko ustawiłem tak, jak było zanim zakłóciłem ten porządek, a następnie ponownie wziąłem charta na ręce, ukrywając go w swoim płaszczu.
- Nie bój się. Już cię nie skrzywdzą. - zapewniłem, tuląc stworzenie do swojej piersi.
< Parys? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz