Wszystko, co powiedziała do tego momentu ta istota, którą nie wiem jakim cudem udało mi się unieruchomić pod drzewem, sprawiło, że przez długą chwilę po prostu wpatrywałem się w nią, próbując przeanalizować otrzymaną informację. Czyli to ona stała za przywołaniem tego demona? Ale dlaczego to zrobiła? Co sprawiło, że postanowiła zgodzić się i przeprowadzić z czcicielami piekielnych sił rytuał? Czyżby była zła? Sama miała w planach zniszczenie naszego świata, ale nie byłaby w stanie tego zrobić bez niczyjej pomocy?
Tak wiele pytań, a odpowiedzi na wszystkie pewnie i tak nie uzyskam. Nieco przytłoczony taką wizją, wydałem z siebie ciężkie westchnięcie, po czym spojrzałem na horyzont. Musiałem kontynuować przesłuchanie. Nawet jeśli będę musiał to robić przez cały dzień, wyciągnę z tego stworzenia, które na siłę można było podciągnąć pod kategorię człowieka (ledwo, ale jakoś się dało), tyle, ile się będzie dało. Nie mam zamiaru się poddawać.
— No dobra — powiedziałem po chwili i odwróciłem się w stronę towarzysza. Zebrałem się w sobie, wyprostowałem, aby wyglądać na przynajmniej w niewielkim stopniu wyższego, niż jestem i sięgnąłem po zaklętą buławę. Nie miałem w planach używania jej, po prostu z dziwnego powodu, czułem się pewniej, że posiadam broń, która powstrzyma to stworzenie przed zaatakowaniem mnie, a przynajmniej w nadnaturalny sposób.
— Wiesz, sprawa wygląda tak. Grzecznie odpowiesz na moje pytania, a ja cię uwolnię. Potem wyruszysz razem ze mną w pogoń za tym, co przywołałeś. Co jak co, ale osobiście nie mam zamiaru rozwiązywać za kogoś problemów, jeśli przyczynę całej tej sytuacji mam przed sobą. Nie sądzisz?
Obserwowałem z, mam nadzieję, dobrze ukrytym strachem, jak dziwna czaszka, która pewnie była głową mojego towarzysza, przechyla się delikatnie na bok, zupełnie jak u drapieżnego ptaka, który pragnie lepiej przyjrzeć się swojemu następnemu celowi, nim wzbije się w powietrze i zaatakuje. Do tego te płonące oczy. Kiedy tylko natrafiłem na spojrzenie stworzenia, szybko przeniosłem wzrok na jej równie nieludzkie ciało. Byleby tylko nie utrzymywać dalszego kontaktu.
— TWE ZAŁOŻENIA SĄ, ZAISTE, PRAWIDŁOWE I ZUPEŁNIE SIĘ Z NIMI ZGADZAM — Istota przerwała na chwilę i już miałem ją zachęcać do dalszej rozmowy, kiedy ta poruszyła się w więzach i ponownie zabrała głos — JEDNAK JAK SAM ZAPEWNE DOSTRZEGŁEŚ, Z MEJ STRONY TEN PLAN NIE JEST WIELCE KORZYSTNY, BOWIEM UZNAĆ MOŻNA, ŻE PRAGNIESZ MNIE W TEN SPOSÓB WYKORZYSTAĆ DO OSIĄGNIĘCIA SWYCH WŁASNYCH CELÓW.
— Co prawda, to prawda — Wzruszyłem ramionami jakby od niechcenia i zacząłem grzebać w pobliskiej trawie, wyciągając spomiędzy nich niewielkie żołędzie — Ale to ty ściągnąłeś na nas ten problem. Więc musisz go rozwiązać. I nie kłóć się ze mną — Na potwierdzenie faktu, że nie jestem człowiekiem, z którym można się nie zgadzać, rzuciłem żołędziem w stronę stworzenia, trafiając jednak w jedną z jego kończyn zamiast czaszkę, jak wcześniej planowałem.
Tak, jak się mogłem spodziewać, mój towarzysz nie był zbyt skłonny do odpowiadania czy w ogóle rozwijania swojej wypowiedzi. Nie chcąc przedłużać niepotrzebnie ciszy, wygrzebałem kolejny żołądź.
— Jak cię nazywają?
<Akroteastor?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz