Pędzel przesuwał się po płótnie w szaleńczym tańcu, zostawiając za sobą barwne linie i fantazyjne zakręty, urzeczywistniał wizję malarza, który ze skupieniem wodził wzrokiem za swoim narzędziem. Co jakiś czas twórca zmieniał farby, aby już w następnej chwili powrócić do tworzenia czegoś, co pojawiło się już dawno w jego głowie. Blondyn nie zwracał nawet uwagi na wiatr, szarpiący chustą, która otaczała jego głowę wraz z szyją. Pomagała też młodzieńcowi w jakimś stopniu odizolować się od szeptów ludzi, którzy to przystawali, czasami tylko na minutę, czasami na dłużej, aby przyjrzeć się dziełom mistrza. Od kiedy kilka obrazów Carreou trafiło na królewski dwór, imię twórcy zaczęto powtarzać coraz częściej na eleganckich bankietach, a co za tym szło, więcej listów z prośbami o namalowanie rodzinnych portretów trafiało do anioła zapewne w magiczny sposób. Magowie nie należeli do ulubionych gatunków Carreou, chociaż dopóki pomagają mu wyżyć na jako takim poziomie, mógł łaskawie pozwolić im jeszcze trochę pożyć w spokoju. Nie było to iście niebiańskie podejście do spraw materialnych, lecz jeśli się egzystuje między ludźmi, należy dostosować się do nich w jak największym stopniu. Ta lekcja życiowa pozostała w pamięci anioła najdłużej. Nie wiedział dokładnie, dlaczego, jednak coś mu podpowiadało, że część rzeczy, mimo wszystko, powinna zostać zapomniana.
Wystarczyło, żeby tylko odwrócił sztalugę wraz z obrazem w stronę zebranej gawiedzi, aby z kilku ust wydobył się jęk zachwytu. Ktoś nawet wyrwał się do przodu, z monetami na dłoni. Blondyn opuścił wyniosłe spojrzenie na rękę i aż parsknął krótko.
— Piętnaście? — spytał Carreou, wkładając pędzel do glinianego naczynia, wypełnionego wodą i zbliżając się do mężczyzny — Za małe minimum dwadzieścia pięć. Ni mniej.
Nie wiedział, do kogo te słowa należały.
Ale i tym razem, część rzeczy powinna być zapomniana.
Cały swój dzienny zarobek włożył do sakwy, a następnie zarzucił na ramię plecak, wypełniony farbami i pędzlami. Obraz, który nie udało się artyście sprzedać nawet za kilka marnych groszy, przytroczył rzemieniem do torby, byleby tylko mieć ręce wolne. A te drżały mu na sam widok gojącej się na dłoni rany, którą zaledwie chwilę później na nowo otworzył nożem. Niczym spragniony podróżnik na pustyni zaczął spijać złote krople, czując, jak przyjemne ciepło i wewnętrzny spokój ogrania młodzieńca od środka. Od momentu, gdy spróbował własnej krwi, zrozumiał, dlaczego ludzie korzystają z tylu substancji, byleby tylko uciec od świata, w jakim przyszło im żyć. Narkotyki pozwalały chociaż na chwilę odprężyć się, zrelaksować i po prostu zatrzymać, nawet jeśli strumień życia nadal przepływał obok człowieka w szalonym tempie.
Gdzieś od strony sąsiedniej ulicy dobiegł krzyk. Nie wyłapał dokładnie słów. Nie były one ważne. Sam ton, w jakim zostały wypowiedziane świadczył o tym, że coś się dzieje, że ktoś potrzebuje pomocy. Nawet jeśli miała być to trywialna sprawa, zupełnie niegodna interwencji anioła, postanowił przyspieszyć kroku. Zaraz zobaczy zakręt, dzięki któremu trafi na odpowiednią drogę. A wtedy będzie mógł pomóc śmiertelnym, zrobić dobry uczynek, powstrzymać grzech przed rozprzestrzenianiem się niczym zaraza między niewinnymi mieszkańcami tego kraju. Kiedy jednak dotarł na miejsce, nie dostrzegł niczego nadzwyczajnego. W dole miejscy strażnicy rozmawiali gniewnie między sobą, ale byli już poza zasięgiem słuchu malarza. Wypuścił ze świstem powietrze z płuc, w duchu denerwując się na samego siebie, że był zbyt wolny. Znowu. Gdyby Metatron zobaczył go w tej chwili, na pewno zalałby ucznia typową dla siebie falą krytyki.
Carreou odwrócił się na pięcie, powolnym krokiem kierując się na powrót do gospody, gdzie wynajął pokój. Czuł stopniowo, jak właściwości krwi zaczynają objawiać się poprzez całkiem miłe zawroty głowy. Anioł odchylił nawet głowę, aby spojrzeć na niebo, które teraz wirowało, poruszało się, przekształcało na tyle sposobów, że..
Siła uderzenia posłała artystę na drogę. Anioł dopiero po chwili był w stanie opanować ciało na tyle, aby usiąść na kostce i odgarnąć włosy z twarzy. Kolejnym krokiem było spojrzenie na twarz osobnika, który znajdował się przed nim. Dziwnie znajomego, sprawiającego, iż gwałtowne poczucie tęsknoty złapało obydwa serca Carreou. Bowiem oblicze, jakie ujrzał, znał doskonale. Pamiętał każdy centymetr, każdą drobną niedoskonałość, znał dokładnie układ poszczególnych elementów, mógłby ją namalować chociażby i we śnie. Pamiętał tę twarz z koszmarów, jakie nawiedzały go prawie każdej nocy.
— Nic — wydusił z siebie, zachowując jakimś cudem monotonny, nieco chłodny głos — Ci się nie stało, o—obywatelu? Proszę wybaczyć me roztargnienie. Nie zdałem sobie sprawy, że obywatel zmierzał w moim kierunku.
Coś nie było w porządku. Coś, a raczej ktoś, zniszczył tę cienką barierę w umyśle anioła, jaką sam sobie postawił, aby odgrodzić się od dawnego życia. I, anioł przysięgał na wszystko, w co wierzył, tym razem chciał pamiętać, kim był ten człowiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz