piątek, 28 grudnia 2018

Od Ariadny

Palce szarpnęły struny, a wydobywająca się pod ich naciskiem muzyka sprawiła, że Ariadna mimowolnie uniosła głowę ku górze, pozwalając, by rozbrzmiewające coraz głośniej szlochy i ciche westchnienia pokierowały jej ciałem, wskazały sercu, które z nut powinna odczytać. Nie grała od tak dawna, a przecież tak wiele się wydarzyło. Historia kołem się toczy, nie powinna jej zatrzymywać. 
Gdy ostatni z dźwięków odbił się echem, oficjalnie informując o końcu koncertu, jej sylwetką wstrząsnęły spazmy rozpaczy, a łzy pociekły wzdłuż rozgrzanych policzków. Nie była w stanie stwierdzić, czy ktokolwiek dojrzał w nich przytłaczający ciężar, kryjący się za wywołanym przez stojące owacje szczęściem. Nie przykładała jednak większej wagi do tak przyziemnej sprawy, przenosząc zainteresowanie na rozentuzjazmowany tłum, oczekujący powtórzenia ostatniej z pieśni. Uśmiechnęła się więc licho i pośpieszana przez właścicieli lokalu raz jeszcze obdarzyła wszystkich fragmentem Nocnego dziecka.

Lokal opuściła późnym wieczorem, gdy słońce ostatkami sił spoglądało na miejskie zabudowy, zwiastując nadejście zmierzchu i żery wszelkiej maści złodziejaszków. Sama myśl o ewentualnej napaści wprawiła ją w zakłopotanie, zmusiła do nerwowego rozejrzenia się na boki w poszukiwaniu potencjalnych oprawców. Przycisnęła lirę do piersi, niby tarczę, mającą chronić jej duszę przed złem tego świata. Oczami wyobraźni przywołała twarze wszelkich obecnych w karczmie pijaczyn i istot, którym mogłaby przypiąć łatkę potencjalnych oprawców. 
Parszywe domysły i wysnuwane teorie przerwał jednak widoczny na horyzoncie zarys alchemicznego ambulatorium, pełniącego również funkcję tymczasowego mieszkania. Perspektywa spędzenia nocy z dala od wścibskiej pokojówki i jeszcze gorszych członków rodziny przywołała na twarz radosny uśmiech, a oczy błysnęły tysiącem iskier. Wymruczała więc wiążące słowa, pod których wpływem zamek ustąpił, a drzwi stanęły otworem. Z rozkoszą wstąpiła w ciepłe cztery ściany, natychmiastowo kierując się do prowizorycznej kuchni, złożonej z kilku palników i magicznie chłodzonej skrzyni na produkty spożywcze. Przemierzała przyciemnione korytarze, gdy do jej uszu dotarły dźwięki nieznanego pochodzenia, dobiegające z drugiej izby. Poczuła ciarki na plecach, a ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. A więc paranoi stało się zadość. Pstryknęła palcami, próbując magicznie zidentyfikować coś, a może kogoś, kto zakłócał jej domowe zacisze. Wiązka zniknęła w ciemności, a Ariadna, upewniając się, że wyciszyła odgłos stawianych przez nią kroków, podążyła wprost w paszczę lwa. Niemal krzyknęła, gdy na swym materacu ujrzała obcą sylwetkę, pogrążoną we śnie, bądź z powodzeniem udającą letarg. Przy tej widoczności nie sposób było stwierdzić, która z opcji wydawała się sensowniejsza. Owinęła więc palce wokół stojącego nieopodal, mosiężnego świecznika, rozważając wszelkie za i przeciw ataku na nieznajomą istotę. Przemyślenia nie dostały jednak szansy, by przełożyć je na rzeczywistość, gdyż wypuszczona nieumyślnie i w przerażeniu wiązka dźwięku trafiła wprost w uśpioną sylwetkę, powodując jej ciche syknięcie.
Ariadna zrobiła trzy kroki wstecz, w pośpiechu przypominając sobie o wszystkich możliwych drogach ucieczki, gdyby nie zdołała werbalnie przekonać przybłędy do wyjścia.
- Kim jesteś? - Dzięki magii głos zabrzmiał donośnie i pewnie, co według ojca Ariadny pokazywało przeciwnikowi, że nie boisz się wyzwań. 

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz